– Jakoże jest? – spytała księżna.
– Wlałem mu dzbaniec grzanego wina w gębę – odrzekł ksiądz Wyszoniek – i poty na niego przyszły.
– Śpi czy nie śpi?
– Może i nie śpi, bo bokami okrutnie robi.
– A próbowaliście do niego gadać?
– Próbowałem, ale nie odpowiada nic i tak myślę, że przed świtaniem nie przemówi.
– Będziem czekać świtania – rzekła księżna.
Ksiądz Wyszoniek jął[1609] nalegać, by udała się na spoczynek, ale ona nie chciała go słuchać. Chodziło jej zawsze i we wszystkim o to, by dorównać w cnotach chrześcijańskich, a zatem i w doglądaniu chorych, zmarłej królowej Jadwidze, i odkupić swymi zasługami duszę ojca; nie pomijała więc żadnej sposobności, by w chrześcijańskim od wieków kraju okazać się gorliwszą od innych i tym zatrzeć pamięć, że urodziła się w pogaństwie.
A oprócz tego paliła ją chęć, by dowiedzieć się czegoś z ust Juranda o Danusi, nie była bowiem zupełnie o nią spokojna. Siadłszy więc przy jego łożu, poczęła odmawiać różaniec, a następnie i drzemać. Zbyszko, który nie był jeszcze zupełnie zdrów, a w dodatku strudził się nad miarę jazdą nocną, poszedł wkrótce za jej przykładem i po upływie godziny posnęli oboje tak mocno, że byliby może dospali do białego dnia, gdyby nie to, że o świtaniu obudził ich głos dzwonka z zamkowej kaplicy.
Ale głos ów rozbudził i Juranda, który otworzył oczy, siadł nagle na łożu i jął rozglądać się wokół, mrugając przy tym oczyma.
– Pochwalony Jezus Chrystus!... Jakoże wam? – rzekła księżna.
Lecz on widocznie nie oprzytomniał jeszcze, gdyż patrzał na nią, jakby jej nie poznawał, i po chwili zawołał:
– Bywaj! bywaj! rozkopać zaspę!
– W imię Boże: jużeście w Ciechanowie! – ozwała się znów pani.
Jurand zaś zmarszczył czoło jak człowiek, który z trudem zbiera myśli, i odrzekł:
– W Ciechanowie?... Dziecko czeka i... księstwo... Danuśka! Danuśka!...
I nagle, zamknąwszy oczy, upadł znów na wezgłowie. Zbyszko i księżna zlękli się, czy nie umarł, lecz w tej samej chwili piersi jego poczęły się poruszać głębokim oddechem jak u człowieka, którego pochwycił twardy sen.
Ojciec Wyszoniek przyłożył palec do ust i dał znak ręką, by go nie budzić, po czym szepnął:
– Może tak prześpi cały dzień.
– Tak, ale co on mówił? – zapytała księżna.
– Mówił, że dziecko czeka w Ciechanowie – odpowiedział Zbyszko.
– Bo się nie opamiętał – objaśnił ksiądz.
Rozdział dwudziesty ósmy
Ojciec Wyszoniek obawiał się nawet, czy i po powtórnym rozbudzeniu nie chwyci Juranda dur[1610] i nie odejmie mu na długo przytomności. Tymczasem obiecał księżnie i Zbyszkowi, że im da znać, gdy stary rycerz przemówi, a po ich odejściu sam udał się na spoczynek. Jakoż Jurand rozbudził się dopiero w drugie święto[1611] przed samym południem, ale za to zupełnie przytomny. Księżna[1612] i Zbyszko byli przy tym obecni, więc on, siadłszy na łożu, spojrzał na nią, poznał i rzekł:
– Miłościwa pani... Dlaboga, tom ja w Ciechanowie?
– I przespaliście święto – odrzekła pani.
– Śniegi mnie przysypały. Kto mnie zratował?
– Ten rycerz: Zbyszko z Bogdańca. Pamiętacie, w Krakowie...
A Jurand popatrzył chwilę swoim zdrowym okiem na młodzieńca i rzekł:
– Pamiętam... A gdzie Danuśka?
– Nie jechała przecie z wami? – spytała z niepokojem księżna.
– Jakże miała ze mną jechać, kiedy to ja do niej jechał?
Zbyszko i księżna spojrzeli po sobie w mniemaniu, że to jeszcze gorączka mówi przez usta Jurandowe, po czym pani rzekła:
– Ocknijcie się, na miły Bóg! Nie było-li z wami dziewczyny?
– Dziewczyny? Ze mną? – spytał ze zdumieniem Jurand.
– Bo wasi ludzie poginęli, ale jej między nimi nie znaleźli. Czemuście ją ostawili w Spychowie?
Ów zaś powtórzył jeszcze raz, ale już z trwogą w głosie:
– W Spychowie? Toć ona przy was, miłościwa pani, nie przy mnie!
– Przecie przysłaliście po nią do leśnego dworca ludzi i pismo!
– W imię Ojca i Syna! – odpowiedział Jurand. – Zgoła[1613] po nią nie posyłałem.
Wówczas księżna przybladła nagle.
– Co to jest? – rzekła – zali[1614] wyście pewni, że przytomnie mówicie?
– Na miłosierdzie boskie, gdzie dziecko? – zawołał zrywając się Jurand.
Ojciec Wyszoniek, usłyszawszy to, wyszedł pospiesznie z izby, a księżna mówiła dalej:
– Słuchajcie: przybył poczet zbrojny i pisanie od was do leśnego dworca po Danuśkę. W piśmie było, że was belki w pożarze przytłukły... żeście na wpół oślepli i że chcecie dziecko widzieć... Wzięli Danuśkę i pojechali...
– Gorze[1615]! – zawołał Jurand. – Jako Bóg na niebie, tak ni ognia nijakiego w Spychowie nie było, ni ja po nią nie posyłałem!
A wtem wrócił ksiądz Wyszoniek z listem, który podał Jurandowi, i zapytał:
– Nie waszego to księdza pisanie?
– Nie wiem.
– A pieczęć?
– Pieczęć moja. Co w piśmie stoi?
Ojciec Wyszoniek odczytał pismo, Jurand słuchał, chwytając się za włosy, po czym rzekł:
– Pismo zmyślone!... pieczęć udana! Gorze[1616] duszy mojej! Chwycili mi dziecko i zatracą!
– Kto?
– Krzyżaki!
– Rany boskie! Księciu trzeba oznajmić! Niech posłów śle do mistrza! – zawołała pani. – Jezu miłosierny, ratujże ją i wspomagaj!...
I to rzekłszy, wybiegła z krzykiem z izby. Jurand wyskoczył z łoża i począł gorączkowo wciągać szaty na swój olbrzymi grzbiet. Zbyszko siedział jak skamieniały, ale po chwili zaciśnięte zęby jego poczęły zgrzytać złowrogo.
– Skąd wiecie, że Krzyżaki ją porwały? – zapytał ksiądz Wyszoniek.
– Na mękę Bożą przysięgnę!
– Czekajcie!... Może być. Przyjeżdżali skarżyć się na was do leśnego dworca... Chcieli pomsty na was...
– I oni ją porwali! – zawołał nagle Zbyszko.
To rzekłszy, wybiegł z izby i poskoczywszy do stajen, kazał zaprzęgać wozy i konie siodłać, sam nie wiedząc dobrze, dlaczego to czyni. Rozumiał tylko, że trzeba iść na ratunek Danusi – i to zaraz – i aż do Prus – i tam wyrwać ją z wrogich rąk albo zginąć.
Po czym wrócił do komnaty, by powiedzieć Jurandowi, że oręż i konie zaraz będą gotowe. Był pewien, że Jurand z nim pojedzie. W sercu wrzał mu gniew, ból i żal – ale jednocześnie nie tracił nadziei, zdawało mu się bowiem, że we dwóch z groźnym rycerzem ze Spychowa potrafią wszystkiego dokazać – i że mogą się porwać choćby na całą potęgę krzyżacką.
W izbie, prócz Juranda, ojca Wyszońka i pani, zastał także księcia[1617] i pana de Lorche oraz starego pana z Długolasu, którego książę, dowiedziawszy się o sprawie, wezwał także na naradę, a to dla jego rozumu i doskonałej znajomości Krzyżaków, u których przesiedział długie lata w niewoli.
– Potrzeba poczynać roztropnie, by zaś zapalczywością nie zgrzeszyć i dziewki nie zgubić – mówił pan z Długolasu. – Mistrzowi należy się zaraz poskarżyć i jeśli W. Ks. Mość da do niego pisanie, to ja pojadę.
– Pisanie dam i wy z nim pojedziecie – rzekł książę. – Nie damy dziecku zginąć, tak mi dopomóż Bóg i Święty Krzyż. Mistrz boi się wojny z królem polskim i chodzi mu o to, by sobie i Semka[1618], brata mego, i mnie zjednać... Jużci nie z jego rozkazania ją porywano – i nakaże ją oddać.
– A jeśli z jego rozkazania? – spytał ksiądz Wyszoniek.
1612
1617
1618