— To nie ma sensu — zauważył Miro.
— Nie ma, kiedy się stoi na zewnątrz — przyznała Valentine, wspominając Rov. — Ale gdybyś podróżował tunelami, zrozumiałbyś, że pod ziemią to wszystko nabiera znaczeń. Podążają wzdłuż naturalnych szczelin i faktury skał. Geologia ma pewien rytm i robale są na nie wyczulone.
— A te wysokie budowle?
— Od dołu barierę tworzy powierzchnia wód gruntowych. Jeśli potrzebują czegoś wyższego, muszą budować do góry.
— A co może wymagać tak wysokich budynków?
— Nie wiem — przyznała Valentine.
Mijali właśnie budowlę wyrastającą na co najmniej trzysta metrów. W pobliżu zauważyli kilkanaście innych.
Plikt odezwała się — po raz pierwszy w czasie tej wycieczki. — Rakiety — powiedziała.
Valentine dostrzegła, że Ender uśmiecha się lekko i kiwa głową. A zatem Plikt potwierdziła jego własne podejrzenia.
— Po co? — zdziwił się Miro.
Naturalnie, żeby polecieć w kosmos, chciała odpowiedzieć Valentine. Ale to nie byłoby uczciwe: Miro nigdy nie mieszkał w świecie, który stara się po raz pierwszy wyrwać w kosmos. Dla niego odlot z planety oznaczał podróż promem do stacji orbitalnej. Jednak prom Lusitanii nie nadawał się do transportu materiałów dla budowy statków. A gdyby nawet, królowa kopca wolała nie prosić ludzi o pomoc.
— Co ona buduje? Stację kosmiczną?
— Chyba tak — potwierdził Ender. — Ale tyle rakiet do transportu materiałów, w dodatku takich dużych… Myślę, że planuje zbudować ją za jednym zamachem. Pewnie wykorzysta też same kadłuby. Jak myślisz, jaką mają nośność?
Valentine chciała już odpowiedzieć niechętnie: a skąd mogę wiedzieć? I wtedy uświadomiła sobie, że to nie do niej się zwracał. Ponieważ niemal natychmiast sam odpowiedział. To oznaczało, że musiał pytać komputera w uchu. Nie, nie „komputera”. Jane. Pytał Jane. Valentine wciąż trudno było się przyzwyczaić, że choć tylko czworo ludzi siedzi w samochodzie, jest z nimi piąta osoba. Słuchała i patrzyła przez klejnoty, jakie nosili Ender i Miro.
— Może wyprodukować wszystko na raz — stwierdził Ender. — Więcej, biorąc pod uwagę emisje dymów, królowa wytopiła dość metalu na budowę nie tylko stacji kosmicznej, ale też dwóch małych statków dalekiego zasięgu. Tego typu, jakie miała pierwsza ekspedycja robali. Ich wersję statku kolonizacyjnego.
— Zanim dotrze flota — dokończyła Valentine. Pojęła od razu. Królowa kopca przygotowywała się do emigracji. Nie chciała, by jej rasa wpadła w pułapkę jednej planety, kiedy przybędzie Mały Doktor.
— Rozumiesz problem — rzekł Ender. — Nie mówi nam, co zamierza, musimy więc opierać się na obserwacjach Jane i własnych domysłach. A moje wnioski nie rysują zbyt pięknego obrazu.
— Co w tym złego, że robale polecą w kosmos? — zdziwiła się Valentine.
— Nie tylko robale — wtrącił Miro.
Dokonała kolejnego skojarzenia. To dlatego pequeninos wyrazili zgodę na takie zanieczyszczenia. Dlatego od samego początku królowa zaplanowała dwa statki.
— Jeden statek dla robali, drugi dla pequeninos…
— Takie są ich zamiary — przytaknął Ender. — Ale ja widzę to inaczej: dwa statki dla descolady.
— Nossa Senhora — szepnął Miro.
Lodowaty dreszcz przebiegł Valentine po karku. Co innego, gdy królowa kopca próbuje ocalić swój gatunek. A co innego, jeśli chce ponieść do innych światów śmiercionośny, adaptujący się wirus.
— Rozumiesz teraz moje położenie — mruknął Ender. — Rozumiesz, dlaczego nie chce otwarcie przyznać, co tu robi.
— Ale przecież i tak nie mógłbyś jej powstrzymać, prawda?
— Mógłby ostrzec flotę Kongresu — podpowiedział Miro.
To prawda. Dziesiątki ciężko uzbrojonych statków, ze wszystkich stron zbliżających się do Lusitanii… Gdyby powiadomiono je o dwóch opuszczających planetę kosmolotach, gdyby znały ich początkowe trajektorie, mogłyby je przechwycić. Zniszczyć.
— Nie możesz… — szepnęła Valentine.
— Nie mogę ich zatrzymać i nie mogę pozwolić im odlecieć. Zatrzymać ich to ryzykować zagładą robali i prosiaczków równocześnie. Wypuścić ich to ryzykować zagładą całej ludzkości.
— Musisz z nimi porozmawiać. Musicie osiągnąć porozumienie.
— Ile jest warte porozumienie z nami? — westchnął Ender. — Nie przemawiamy w imieniu całej ludzkości. Gdybyśmy próbowali grozić, królowa kopca po prostu zniszczy nasze satelity i prawdopodobnie nasz ansibl. I tak może to zrobić, na wszelki wypadek.
— Wtedy naprawdę będziemy odcięci — zauważył Miro.
— Od wszystkiego — dodał Ender.
Valentine dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że obaj myślą o Jane. Bez ansibla nie będą już mogli się z nią porozumieć. A bez satelitów wokół Lusitanii, oczy Jane oślepną.
— Nie rozumiem tego, Ender — wyznała Valentine. — Czy królowa kopca została naszym wrogiem?
— Oto jest pytanie, prawda? To cały problem ze wskrzeszeniem rasy. Teraz, kiedy odzyskała wolność, kiedy nie leży już owinięta kokonem w torbie pod moim łóżkiem, królowa kopca będzie chronić interesy własnego gatunku… tak, jak sama je pojmuje.
— Przecież to niemożliwe, żeby znowu musiała wybuchnąć wojna między ludźmi a robalami.
— Gdyby flota Kongresu nie leciała w stronę Lusitanii, ten problem wcale by się nie pojawił.
— Przecież Jane przerwała im łączność — przypomniała Valentine. — Nie mogą odebrać rozkazu użycia Małego Doktora.
— Na razie. Ale jak myślisz, Valentine, dlaczego Jane naraziła własne życie, by zablokować łączność?
— Ponieważ rozkaz został wysłany.
— Gwiezdny Kongres wydał rozkaz zniszczenia planety. A teraz, kiedy Jane objawiła swoją moc, tym bardziej im zależy, żeby nas zlikwidować. Gdy tylko znajdą sposób, jak pozbyć się Jane, z pewnością zechcą unicestwić ten świat.
— Uprzedziłeś królową kopca?
— Jeszcze nie. Ale nie jestem pewien, ile potrafi wyczytać z moich myśli, nawet wbrew mojej woli. Nie bardzo panuję nad tym środkiem komunikacji.
Valentine położyła mu dłoń na ramieniu.
— Czy dlatego nie chciałeś tu przyjeżdżać? Żeby nie dowiedziała się o prawdziwym zagrożeniu?
— Po prostu nie chcę się z nią spotykać — westchnął Ender. — Ponieważ kocham ją i boję się jej. Ponieważ nie jestem pewien, czy mam jej pomagać, czy próbować zniszczyć. I ponieważ, kiedy już wyśle te rakiety w przestrzeń, co może nastąpić lada dzień, odbierze nam szansę, by ją powstrzymać. Odbierze nam łączność z resztą ludzkości.
A także, czego nie powiedział, odetnie Endera i Miro od Jane.
— Uważam, że stanowczo należy z nią porozmawiać — oświadczyła Valentine.
— Albo to, albo ją zabić — wtrącił Miro.
— Teraz rozumiecie mój problem.
Jechali w milczeniu.
Wejście do tunelu królowej było budynkiem takim samym jak inne. Nie stały przed nim straże… Podczas całej wyprawy nie zauważyli nawet jednego robala. Valentine pamiętała, że w czasach młodości, na ich pierwszym skolonizowanym świecie, próbowała sobie wyobrazić, jak wyglądały miasta robali, gdy były jeszcze zamieszkałe. Teraz wiedziała: dokładnie tak jak wtedy, gdy były martwe. Żadnych robali, biegających dookoła jak mrówki w swoich kopcach. Wiedziała, że gdzieś istnieją pola i sady uprawiane pod otwartym niebem, jednak stąd nie mogła ich zobaczyć.