Выбрать главу

1 ruszyłem do ataku, zmuszając węża do ucieczki z powrotem przez otwór, i, jak się okazało, skłaniając go do zaatakowania jego pana, który znajdował się po drugiej stronie. Niektóre z mych ciosów dosięgły celu i rozdrażniły gada tak, że zaatakował pierwszą osobę, która stanęła mu na drodze. Niewątpliwie czyni mnie to współodpowiedzialnym za śmierć doktora Grimesby’ego Roylotta, ale nie wydaje mi się, bym odczuwał z tego powodu wyrzuty sumienia.

12 Kolegium Cywilistów (ang. Doctor’s Commons) - stowarzyszenie londyńskich cywilistów, istniejące od XVI do początku XX wieku, zajmujące się m.in. sprawami spadkowymi (przyp. tłum.)

13 istniejąca do dziś firma, obecnie wytwarzająca amunicję i broń sportową (przyp. tłum.)

14 dr William Palmer (1824-1856) i dr Edward William Pritchard (1825-1865) należeli do grona najsłynniejszych XIX-wiecznych brytyjskich morderców (przyp. tłum.)

Rozdział dziewiąty

Kciuk inżyniera

We wszystkich sprawach, które mój przyjaciel Sherlock Holmes rozwiązał w trakcie naszej znajomości, ja zwróciłem jego uwagę na zagadkowość problemu jedynie w dwóch przypadkach: szaleństwa pułkownika Warburtona i kciuka pana Hatherleya. Pierwsze z tych śledztw dawało mu duże pole do popisu jako wnikliwemu i oryginalnemu obserwatorowi, drugie natomiast zaczęło się tak dziwnie i przebiegało tak dramatycznie, że może być warte wzmianki, choć zapewniło memu przyjacielowi mniejsze możliwości stosowania dedukcji, dzięki której uzyskiwał tak znakomite wyniki. Zdaje się, że tę historię opisywały kiedyś gazety, ale jak w każdym podobnym przypadku robi znacznie mniejsze wrażenie, kiedy jest w skrócie podana na połowie kolumny, niż wówczas, gdy fakty powoli przewijają się przed oczyma czytelnika, a zagadka stopniowo się wyjaśnia, gdyż każdy nowy szczegół stanowi kolejny krok do odkrycia prawdy. Okoliczności tej sprawy wywarły na mnie na tyle głębokie wrażenie, że nie zdołały go zatrzeć dwa lata, jakie minęły od jej wyjaśnienia.

Zdarzenia, o których zamierzam tu opowiedzieć, miały miejsce w lecie 1889 roku niedługo po moim ślubie. Wróciłem do cywilnej praktyki lekarskiej i pozostawiłem Holmesa samego w mieszkaniu przy Baker Street. Odwiedzałem go regularnie; czasem udawało mi się go przekonać, by porzucił swe nawyki i złożył nam wizytę. Miałem coraz więcej pacjentów, a że mieszkałem teraz niedaleko dworca Paddington, byli wśród nich także urzędnicy. Jeden z nich, którego wyleczyłem z bolesnej i przewlekłej choroby, zachwalał me umiejętności wszystkim, komu tylko mógł, i posyłał do mnie każdego, kogo tylko był w stanie namówić do wizyty u lekarza.

Pewnego ranka, tuż przed siódmą, obudziło mnie pukanie. Pokojówka oznajmiła, że dwaj mężczyźni przybyli z dworca Paddington i są u mnie w poczekalni. Wiedziałem z doświadczenia, że wypadki na kolei rzadko bywają niegroźnymi, więc pośpiesznie się ubrałem i szybko zbiegłem na dół. Kiedy byłem na schodach, z poczekalni wyszedł mój dawny pacjent i zamknął za sobą drzwi.

- Przyprowadziłem go tu - wyszeptał, wskazując kciukiem drzwi. - On jest tutaj.

- O co chodzi? - spytałem.

Mówił tak, jakby zamknął u mnie jakiegoś dziwnego stwora.

- Pomyślałem, że sam go przyprowadzę, żeby nie uciekł. No i proszę, siedzi tam. Muszę lecieć, doktorze, mam swoje obowiązki, podobnie jak pan. - Mój niezawodny naganiacz poszedł, nim zdążyłem mu podziękować.

Przy stole w poczekalni siedział dżentelmen ubrany w tweedowy garnitur w kolorze wrzosu. Miękka płócienna czapka leżała na książkach. Jedną rękę miał owiniętą chusteczką, całą pokrytą plamami krwi. Był to młody trzydziestoletni mężczyzna o wyrazistych rysach twarzy, bardzo blady, sprawiający wrażenie człowieka, który siłą woli stara się opanować silne wzburzenie.

- Przepraszam, że tak wcześnie zrywam pana z łóżka, doktorze - powiedział - ale w nocy uległem poważnemu wypadkowi. Przyjechałem rannym pociągiem. Kiedy rozpytywałem na dworcu Paddington, gdzie mogę znaleźć lekarza, ten zacny dżentelmen był na tyle miły, że zaprowadził mnie do pana. Dałem pokojówce wizytówkę, ale widzę, że zostawiła ją na stoliku. Zerknąłem na wizytówkę: „Pan Victor Hatherley, inżynier hydraulik, Victoria Street 16A (trzecie piętro)”.

Tak poznałem nazwisko, zawód i adres zamieszkania mego porannego gościa.

- Przepraszam, że kazałem panu czekać - powiedziałem, siadając w fotelu. - Jechał pan całą noc, już samo to jest nużące.

- Och, ta ostatnia noc wcale nie była nudna - odrzekł mój pacjent i się roześmiał.

Półleżąc w krześle, cały trząsł się ze śmiechu, w którym brzmiała jakaś wysoka nuta. Jako

lekarzowi bardzo mi się nie spodobał.

- Proszę przestać! Niech się pan weźmie w garść! - krzyknąłem i nalałem mu wody z karafki.

Nie przyniosło to jednak skutku. Mężczyzna wpadł w histerię. Zdarza się to czasem ludziom o silnym charakterze, którzy mają za sobą ciężkie przeżycia. Mój pacjent doszedł po chwili do siebie, ale był blady i wyglądał na wycieńczonego.

- Zrobiłem z siebie durnia - wykrztusił.

- Bynajmniej. Proszę to wypić. - Podałem mu wodę, do której wlałem trochę brandy, i po chwili na jego blade policzki zaczął powoli wypływać rumieniec.

- Już lepiej - powiedział. - Doktorze, proszę zająć się teraz moim kciukiem, a raczej tym, co po nim pozostało.

Rozwinął chusteczkę i wyciągnął rękę. Choć mam stalowe nerwy, zadrżałem na ten widok. Cztery palce były wyprostowane, a w miejscu, gdzie powinien znajdować się kciuk,

widniała ohydna gąbczasta czerwona plama. Palec został wyrwany albo odcięty u samej nasady.

- Wielkie nieba! - wykrzyknąłem. - To straszna rana. Musiała bardzo krwawić.

- Owszem. Po zranieniu zemdlałem, i chyba przez długi czas byłem nieprzytomny. Kiedy odzyskałem świadomość, wciąż krwawiłem, więc mocno owinąłem chustkę wokół nadgarstka i przewiązałem gałązką.

- Znakomicie! Chirurg by tego lepiej nie zrobił!

- To hydraulika, która jest przecież moją dziedziną.

- Ranę zadano bardzo ciężkim ostrym narzędziem - stwierdziłem, oglądając obrażenie.

- Czymś w rodzaju tasaka - potwierdził mój pacjent.

- Czy to był wypadek?

- Bynajmniej.

- Co takiego? Padł pan ofiarą zamachu?

- Nie inaczej.

- Przeraża mnie pan.

Oczyściłem, osuszyłem i opatrzyłem ranę, a potem opatrzyłem watą i bandażami nasączonymi kwasem karbolowym. Hatherley zniósł cały zabieg bez mrugnięcia okiem, choć od czasu do czasu przygryzał wargi.

- Jak się pan teraz czuje? - spytałem, kiedy skończyłem zabieg.

- Znakomicie. Dzięki brandy i bandażom jestem jak nowo narodzony. Miałem chwilę słabości, ale, trzeba przyznać, wiele przeszedłem.

- Może lepiej byłoby, gdyby pan o tym nie mówił. To z pewnością wyczerpuje pana nerwowo.

- Nie, już nie. Będę musiał zrelacjonować wszystko policji, ale szczerze mówiąc, gdyby nie przekonujący dowód w postaci rany, wątpię, czy uwierzyliby w moje zeznania. Moja historia jest doprawdy osobliwa, a nie mam zbyt wielu dowodów. Nawet jeśli potraktują mnie poważnie, poszlaki, jakich mogę dostarczyć, są tak wątpliwe, że nie wiadomo, czy sprawiedliwości stanie się zadość.

- Ha! - wykrzyknąłem. - Jeśli jest zagadka, którą trzeba rozwiązać, powinien pan zasięgnąć rady mojego przyjaciela Sherlocka Holmesa, zanim pójdzie pan na posterunek policji.

- Słyszałem o tym człowieku - przyznał mój pacjent. - Bardzo bym się ucieszył, gdyby się zgodził zająć moją sprawą, choć oczywiście muszę zawiadomić też policję. Czy zechciałby