Выбрать главу

Nie widziałem go przez cztery lata aż do dnia, gdy pewnego ranka wszedł do mojego pokoju przy Montague Street. Niewiele się zmienił. Był modnie ubrany (zawsze wyglądał jak dandys), zachował także ten sam spokojny uprzejmy sposób bycia, który wcześniej go wyróżniał.

- Ijak ci się wiedzie, Musgrave? - spytałem, gdy już serdecznie uścisnęliśmy sobie

dłonie.

- Pewnie słyszałeś o śmierci mojego biednego ojca - powiedział. - Pochowaliśmy go jakieś dwa lata temu. Od tego czasu musiałem oczywiście zarządzać posiadłością Hurlstone, a ponieważ jestem również posłem z mojego regionu, zostaje mi niewiele czasu dla siebie. Ty zaś, Holmesie, jak widać, postanowiłeś zrobić praktyczny użytek z tych zdolności, którymi niegdyś wprawiałeś mnie w osłupienie.

- Tak - odparłem. - Zdecydowałem się żyć z mojego intelektu.

- Ogromnie się cieszę, że to słyszę, bo w tej chwili twoja rada byłaby dla mnie nieoceniona. W Hurlstone dzieją się ostatnio dziwne rzeczy, a policji jak dotąd nie udało się niczego wyjaśnić. Doprawdy, to przedziwne i niewytłumaczalne zdarzenia.

Możesz sobie wyobrazić, Watsonie, jak uważnie go słuchałem, ponieważ szansa, na którą tak liczyłem przez wszystkie miesiące bezczynności, nagle znalazła się w zasięgu ręki. W głębi serca byłem przekonany, że powiedzie mi się tam, gdzie innym się nie udało, i że teraz będę miał możliwość się sprawdzić.

- Proszę, opowiedz o tym w szczegółach! - zaproponowałem.

Reginald Musgrave usiadł naprzeciwko mnie i zapalił papierosa, którym go poczęstowałem.

- Powinieneś wiedzieć, że choć sam jestem kawalerem, muszę utrzymywać w Hurlstone wielu służących. To stary wielki dom pełen zakamarków, i trzeba włożyć dużo wysiłku, żeby się nim zajmować. Muszę dbać o niezbędne naprawy, a w sezonie polowań na bażanty zazwyczaj zjeżdżają goście, dlatego posiadanie licznej służby jest konieczne. Mam łącznie osiem pokojówek, kucharza, kamerdynera, dwóch lokajów i chłopaka na posyłki. Oczywiście stajniami i ogrodem zajmuje się dodatkowy personel.

Spośród wszystkich tych osób najdłużej pracował u nas kamerdyner Brunton. Kiedy zatrudniał go mój ojciec, był jeszcze młodym nauczycielem, który nie mógł sobie znaleźć miejsca w świecie. Jego silny charakter i mnóstwo energii sprawiły, że szybko stał się dla nas kimś niezastąpionym. To rosły przystojny mężczyzna o pięknym wysokim czole; choć był z nami od dwudziestu lat, w tej chwili ma nie więcej niż czterdzieści. Mając na uwadze jego osobiste zalety i niezwykłe uzdolnienia - zna kilka języków i gra na niemal wszystkich instrumentach -zawsze się dziwiłem, że zadowala go takie stanowisko. Przypuszczam jednak, że Bruntonowi było po prostu wygodnie i brakowało mu motywacji, by dokonać w swym życiu jakichś zmian. Tak czy owak wszyscy nasi goście na zawsze zapamiętają kamerdynera z Hurlstone.

Ten wzór wszelakich cnót miał jednak pewną wadę. Był prawdziwym Don Juanem, a jak sobie zapewne wyobrażasz, dla człowieka jego pokroju nie trudno było o miłosne podboje w tym cichym wiejskim zakątku. Kiedy miał żonę, wszystko było w porządku, ale odkąd owdowiał, bezustannie przysparza nam kłopotów. Kilka miesięcy temu wszyscy mieliśmy nadzieję, że znów się ustatkuje, ponieważ zaręczył się z Rachel Howells, naszą drugą pokojówką. Potem jednak ją porzucił i wdał się w romans z Janet Tregellis, córką głównego leśniczego. Rachel, która, nawiasem mówiąc, jest bardzo dobrą dziewczyną, obdarzoną ognistym walijskim temperamentem, ciężko się rozchorowała na zapalenie opon mózgowych i teraz snuje się po domu, a raczej snuła się aż do wczoraj, niczym wspomnienie dawnej siebie. To był nasz pierwszy dramat w Hurlstone. Potem jednak zszedł na plan dalszy, pojawił się bowiem drugi problem, a całą sprawę poprzedziło zwolnienie Bruntona.

A oto jak do tego doszło. Wspominałem już, że kamerdyner był niezwykle inteligentnym człowiekiem, i to właśnie jego inteligencja doprowadziła go do zguby, ponieważ wygląda na to, iż zaczął nadmiernie ciekawić się sprawami, którymi nie powinien się interesować. Nie miałem pojęcia, jak bardzo się w to zaangażował, dopóki nadzwyczajny zbieg okoliczności nie otworzył mi oczu.

Wspominałem już, że dom jest pełen zakamarków. Pewnego dnia, w zeszłym tygodniu, a dokładniej mówiąc w czwartkową noc, nie mogłem zasnąć, gdyż byłem na tyle głupi, że po kolacji wypiłem filiżankę mocnej czarnej kawy. Kiedy o drugiej nad ranem wciąż jeszcze przewracałem się z boku na bok i przestałem wierzyć w to, że zasnę, wstałem, zapaliłem świecę i postanowiłem dokończyć pewną powieść. Książkę, jak się okazało, zostawiłem w sali bilardowej, włożyłem zatem szlafrok i poszedłem tam.

Żeby dojść do sali bilardowej, trzeba zejść piętro niżej, a następnie przejść korytarzem prowadzącym do biblioteki i zbrojowni. Nie wyobrażasz sobie, jak byłem zaskoczony, gdy w głębi korytarza dostrzegłem spoza uchylonych drzwi biblioteki migoczące światło. Osobiście zgasiłem tam lampę i zamknąłem drzwi, nim udałem się na spoczynek.

Rzecz jasna najpierw przyszło mi do głowy, że może to jacyś włamywacze. Ściany korytarzy w Hurlstone zdobi wiele trofeów i starej broni. Wybrałem sobie topór bojowy, a potem, odstawiwszy świecę, podkradłem się na palcach i zajrzałem przez uchylone drzwi.

W bibliotece znajdował się kamerdyner Brunton. Siedział w fotelu, trzymając na kolanie kartkę papieru, która wyglądał jak fragment mapy. Podparł ręką głowę, zagłębiony w rozmyślaniach. Stałem tak oniemiały ze zdumienia, obserwując go spoza kręgu światła. Cienka świeczka na brzegu stołu rzucała zaledwie słabe światło, było jednak na tyle jasno, że zauważyłem, iż był całkowicie ubrany. Nagle wstał z fotela, podszedł do komody stojącej z boku, przekręcił klucz i otworzył jedną z szuflad. Wyjął stamtąd jakiś papier, wrócił do swojego fotela, rozłożył ten papier na stole obok świeczki i zaczął niezwykle wnikliwie studiować. Byłem tak wzburzony, widząc, jak potajemnie czyta nasze rodowe dokumenty, że otworzyłem szeroko drzwi i zatrzymałem się na progu pokoju. Brunton podniósł wzrok i dostrzegł mnie. Z twarzą pobladłą z przerażenia skoczył na równe nogi i wsunął do kieszeni na piersi przypominający mapę dokument, któremu jeszcze przed chwilą tak uważnie się przyglądał.

- A więc to tak! - powiedziałem. - Tak nam odpłacasz za zaufanie, jakim cię obdarzyliśmy. Jutro masz opuścić ten dom!

Ukłonił się i z miną całkowicie zdruzgotanego człowieka bez słowa przemknął obok mnie. Świeczka nadal stała na stole, i w jej świetle spojrzałem na arkusz, który Brunton wyjął z komody. Ku mojemu zdumieniu nie było to nic ważnego, a jedynie kopia pytań i odpowiedzi dotyczących pewnego starego dziwacznego obrządku, zwanego rytuałem Musgrave’ów. To nasza rodowa ceremonia, w której od stuleci każdy Musgrave, wkraczający w wiek męski, musiał uczestniczyć. Ta rodzinna tradycja, podobnie jak nasze tarcze herbowe czy okrzyki bojowe, być może zainteresowałaby archeologa, ale nie ma absolutnie żadnego praktycznego zastosowania.

- Później jeszcze wrócimy do tego dokumentu - powiedziałem.

- Jeśli sądzisz, że to naprawdę konieczne - odparł z wahaniem w głosie. - Pozwól jednak, że opowiem ci, co było dalej. Zamknąłem komodę, używając klucza, który zostawił Brunton, i odwróciłem się, mając zamiar wyjść z biblioteki, lecz z zaskoczeniem odkryłem, że kamerdyner wrócił i stoi przede mną.

- Panie Musgrave, sir. - wykrztusił głosem ochrypłym z emocji. - Nie zniosę takiej hańby. Zawsze byłem dumny z tego, co robię w życiu, i taka hańba mnie zabije. Będzie pan miał moją śmierć na sumieniu. Na pewno tak się stanie, jeśli wpadnę w rozpacz. Gdy po tym, co się stało, nie chce mnie pan więcej widzieć, to, na Boga, proszę mi dać wypowiedzenie, a ja odejdę za miesiąc, tak jakby z własnej woli. To będę w stanie znieść, panie Musgrave. Ale nie przeżyję, jeśli pan mnie wyrzuci, i wszyscy ci, których tak dobrze znam i którzy znają mnie, dowiedzą się o tym.