Выбрать главу

- Nie zasługujesz na takie względy, Brunton - odparłem. - Postąpiłeś doprawdy haniebnie. Jednakże, skoro tak długo służyłeś naszej rodzinie, nie zamierzam cię publicznie kompromitować. Miesiąc to za długo. Wynieś się stąd za tydzień i podaj taki powód, jaki chcesz.

- Już za tydzień, sir? - zawołał zrozpaczonym głosem. - Za dwa tygodnie. Chociaż za dwa tygodnie!

- Tydzień - powtórzyłem. - I możesz uznać, że obszedłem się z tobą wyjątkowo łagodnie.

Wtedy kamerdyner, który sprawiał wrażenie przybitego, oddalił się z opuszczoną głową, ja zaś zgasiłem świecę i wróciłem do swego pokoju.

Przez kolejne dwa dni Brunton niezwykle sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Nie czyniłem żadnych aluzji do tego, co się stało, i z pewnym zaciekawieniem czekałem, chcąc się przekonać, w jaki sposób zamierza ukryć swą hańbę. Jednak trzeciego dnia nie pojawił się po śniadaniu, tak jak to zazwyczaj czynił, abym udzielił mu instrukcji na cały dzień. Gdy wyszedłem z jadalni, natknąłem się na tę pokojówkę Rachel Howells. Już ci wspominałem, że dopiero co doszła do siebie po ciężkiej chorobie, a wyglądała tak blado i słabo, że zganiłem ją za to, że już przyszła do pracy.

- Powinnaś leżeć w łóżku - powiedziałem. - Wrócisz do swych obowiązków, kiedy dojdziesz do siebie.

Spojrzała na mnie z tak dziwnym wyrazem twarzy, iż zacząłem podejrzewać, że choroba uszkodziła jej mózg.

- Już nic mi nie jest, panie Musgrave - odpowiedziała.

- Zobaczymy, co na to powie lekarz - odparłem. - Teraz natychmiast przerwij pracę, a kiedy będziesz szła na dół, powiedz Bruntonowi, że chcę go widzieć.

- Kamerdyner odszedł - powiedziała.

- Odszedł? Dokąd odszedł?

- On odszedł. Nikt go nie widział. Nie ma go w jego pokoju. O tak, odszedł! Odszedł!

Gwałtownie oparła się plecami o ścianę i wybuchnęła histerycznym śmiechem;

przerażony tą nagłą reakcją, popędziłem, aby przywołać dzwonkiem pomoc.

Wrzeszczącą i szlochającą dziewczynę zaprowadzono do jej pokoju, ja natomiast próbowałem znaleźć Bruntona. Nie było żadnych wątpliwości co do tego, że zniknął. Nocą w jego łóżku nikt nie spał. Nikt go też nie widział, odkąd poprzedniego wieczoru udał się na spoczynek. A jednak trudno było ustalić, w jaki sposób opuścił dom, bo rano wszystkie okna i drzwi były pozamykane od wewnątrz. W pokoju zostały jego ubrania, zegarek, a nawet pieniądze. Brakowało tylko czarnego garnituru, który zazwyczaj nosił. Zniknęły również jego pantofle, zostawił natomiast buty. A więc dokąd w samym środku nocy mógł się udać kamerdyner Brunton, i co takiego mogło się z nim teraz dziać?

Oczywiście przeszukaliśmy dom od piwnicy aż po strych, nie znaleźliśmy jednak niczego, nawet najmniejszego śladu. Jak już mówiłem, ten stary dom to prawdziwy labirynt, zwłaszcza jego najstarsze skrzydło, w którym obecnie nikt nie mieszka. Przetrząsnęliśmy i tam każde pomieszczenie i piwnice, ale nie natknęliśmy się na żaden ślad zaginionego. Wydawało mi się niemożliwe, by Brunton mógł odejść, zostawiając cały swój dobytek, a z drugiej strony, gdzież mógł się podziać?

Wezwałem miejscową policję, nic to jednak nie dało. Poprzedniej nocy padał deszcz, i grunt był mokry. Obejrzeliśmy dokładnie trawnik i wszystkie ścieżki wokół domu, lecz

na próżno.

Tak właśnie miały się sprawy, kiedy nowe wydarzenia spowodowały, że rozwiązanie tej pierwszej zagadki odeszło na plan dalszy.

Przez dwa dni Rachel Howells była tak ciężko chora - na przemian majaczyła i dostawała ataków histerii - że trzeba było zatrudnić pielęgniarkę, która czuwała nad nią w nocy. Trzeciej nocy po zniknięciu Bruntona pielęgniarka, przekonawszy się, że jej pacjentka spokojnie śpi, zdrzemnęła się w fotelu. Gdy obudziła się nad ranem, odkryła, że łóżko jest puste, okno otwarte, i nigdzie nie ma ani śladu chorej. Natychmiast mnie obudzono, i wraz z dwoma lokajami ruszyłem niezwłocznie na poszukiwania zaginionej dziewczyny. Nietrudno było ustalić kierunek, w którym się udała, bo ślady prowadziły spod samego okna przez trawnik na brzeg jeziora, gdzie znikały przy żwirowanej dróżce prowadzącej poza teren posiadłości. Jezioro ma w tym miejscu osiem stóp głębokości, i wyobrażasz sobie zapewne, co czuliśmy, widząc, że ślady tej biednej obłąkanej dziewczyny urywały się nad jego brzegiem.

Oczywiście od razu chwyciliśmy za drągi i rozpoczęliśmy poszukiwania zwłok, nie natrafiliśmy jednak na ciało. Wyciągnęliśmy natomiast na powierzchnię coś zupełnie nieoczekiwanego. Była to płócienna torba zawierająca mnóstwo starych zardzewiałych i odbarwionych metalowych krążków oraz kilka matowych kamyków i kawałków szkła. To przedziwne znalezisko było wszystkim, co wyłowiliśmy z jeziora, i choć wczoraj szukaliśmy dziewczyny, przetrząsnąwszy wszystko dookoła, nie natrafiliśmy na żaden ślad Rachel Howells ani Richarda Bruntona. Policja z hrabstwa odchodzi już od zmysłów, dlatego teraz zwracam się do ciebie, jesteś moją ostatnią deską ratunku.

Wyobrażasz sobie zapewne, Watsonie, jak skwapliwie słuchałem opowieści o tym przedziwnym ciągu zdarzeń. Próbowałem je do siebie dopasować i znaleźć jakiś wspólny motyw, który mógłby je wszystkie połączyć. Kamerdyner przepadł. Dziewczyna przepadła. Dziewczyna kochała kamerdynera, później jednak miała powody, aby go znienawidzić. W jej żyłach płynęła namiętna, ognista walijska krew. Była strasznie wzburzona bezpośrednio po zniknięciu Bruntona. Wrzuciła do jeziora torbę z jakąś dziwną zawartością. Wszystkie te okoliczności należało wziąć pod uwagę, a jednak żaden z nich nie wyjaśniał sedna sprawy. Co zapoczątkowało tę historię? Tam właśnie znajdował się koniec tej splątanej nici.

- Muszę zobaczyć ten dokument, Musgrave - powiedziałem. - Ten, do którego twój kamerdyner tak bardzo chciał zajrzeć, mimo że ryzykował utratą posady.

- Ech, ten nasz rytuał. Jest dość absurdalny - odparł. - Na jego usprawiedliwienie można powiedzieć tylko tyle, że jest strasznie stary. Mam tutaj kopię pytań i odpowiedzi, skoro chcesz rzucić na nie okiem.

Podał mi ten arkusz papieru, który trzymam teraz przed sobą. Watsonie, to jest właśnie ów przedziwny katechizm, któremu musiał się podporządkować każdy Musgrave, kiedy dorastał i stawał się dziedzicem posiadłości. Odczytam ci pytania i odpowiedzi, tak jak je spisano.

- Do kogo to należało?

- Do tego, który odszedł.

- Kto to otrzyma?

- Ten, który nadejdzie.

- Gdzie było słońce?

- Było nad dębem.

- Gdzie był cień?

- Był pod wiązem.

- Jak stawiano kroki?

- Na północ dziesięć i dziesięć, na wschód pięć i pięć, na południe dwa i dwa, na zachód jeden i jeden i poniżej.

- Co za to oddamy?

- Wszystko co nasze.

- Dlaczego mamy to oddać?

- Przez wzgląd na zaufanie.

- Na oryginale nie było daty, ale wnosząc z pisowni, pochodzi z połowy siedemnastego wieku - zauważył Musgrave. - Obawiam się jednak, że ten stary dokument niewiele ci pomoże w rozwiązaniu zagadki.

- Przynajmniej - odparłem - otwiera nam drogę do kolejnej, i to nawet ciekawszej niż ta pierwsza. Niewykluczone, iż okaże się, że rozwiązanie jednej zagadki będzie też rozwiązaniem drugiej. Wybacz mi to, co powiem, Musgrave, ale odnoszę wrażenie, że wasz kamerdyner był niezwykle bystrym człowiekiem i rozumiał ten rytuał lepiej niż dziesięć pokoleń jego panów.

- Ledwie za tobą nadążam - stwierdził Musgrave. - Wydaje mi się, że ten papier nie ma żadnego praktycznego znaczenia.