Выбрать главу

- Koń i powóz miały dotrzeć w tym tygodniu, jednak z jakiegoś powodu ich nie dostarczono, i znów musiałam pojechać na dworzec rowerem. Miało to miejsce dziś rano. Jak się pan domyśla, dojeżdżając do Charlington Heath obejrzałam się za siebie, i rzecz jasna, zobaczyłam tego samego mężczyznę co wcześniej. Zawsze trzymał się tak daleko ode mnie, że nie mogłam dokładnie przyjrzeć się jego rysom, ale z pewnością nie był to nikt mi znany. Miał na sobie ciemny garnitur i płócienną czapkę. Twarzy nie widziałam wyraźnie, jedynie ciemną brodę. Dziś nie przestraszył mnie, ale zaciekawił, i postanowiłam dowiedzieć się, kim jest i czego chce. Zwolniłam, ale on także zaczął jechać wolniej. Zatrzymałam, on również przystanął.

Wreszcie zastawiłam na niego pułapkę. W pewnym miejscu droga ostro zakręca. Przejechałam tamtędy bardzo szybko, zatrzymałam się i czekałam. Spodziewałam się, że nieznajomy skręci i przejedzie obok mnie, gdyż nie zdąży się zatrzymać, ale on wcale się nie pojawił. Cofnęłam się i spojrzałam na drogę przed zakrętem. Miałam przed oczami długi na milę odcinek drogi, jednak mężczyzny nie było. Sprawa jest o tyle dziwna, że nie ma tam żadnej bocznej drogi, w którą mógłby zjechać.

Holmes zaśmiał się cicho i zatarł ręce.

- To niezwykle interesująca sprawa - stwierdził. - Ile czasu upłynęło od chwili, kiedy pokonała pani zakręt i stwierdziła, że na drodze nie ma nikogo?

- Dwie lub trzy minuty.

- A zatem mężczyzna nie zdążyłby się oddalić, a twierdzi pani, że w okolicy nie ma bocznych dróg.

- Zgadza się.

- W takim razie poszedł ścieżką w bok.

- Na pewno nie przez wrzosowisko, inaczej bym go zauważyła.

- A zatem drogą eliminacji dochodzimy do stwierdzenia, że skierował się ku Charlington Hall, który, jak rozumiem, leży w głębi posiadłości po drugiej stronie drogi. Czy chce pani coś jeszcze dodać?

- Nie, panie Holmes, ale byłam tak oszołomiona, że w obawie o własny spokój postanowiłam zobaczyć się z panem i uzyskać pańską poradę.

Holmes przez chwilę siedział w milczeniu.

- Gdzie pracuje dżentelmen, z którym jest pani zaręczona? - spytał w końcu.

- W Midland Electrical Company w Coventry.

- Czy nie sądzi pani, że mógłby przyjechać do pani z niezapowiedzianą wizytą?

- Panie Holmes! Poznałabym go przecież!

- Czy miała pani innych adoratorów?

- Kilku, nim przedstawiono mi Cirila.

- A od tego czasu?

- Był ten okropny człowiek, Woodley, jeśli można go nazwać adoratorem.

- Nikogo poza tym?

Nasza urocza klientka nieco się zmieszała.

- Kto to był?

- Ach, być może tylko mi się wydawało, ale niekiedy odnosiłam wrażenie, że mój chlebodawca, pan Carruthers, jest mną bardzo zainteresowany. Spędzamy razem dużo czasu. Akompaniuję mu wieczorami. Nigdy nie powiedział niczego na ten temat, jest dżentelmenem w każdym calu, ale kobiety dostrzegają takie rzeczy.

- Ha! - Holmes przybrał poważną minę. - A z czego się utrzymuje?

- Jest bogaty.

- I nie ma koni ani powozów?

- Jest co najmniej zamożny. Jeździ jednak do miasta dwa lub trzy razy w tygodniu. Wiem, że inwestuje w kopalnie złota w Afryce Południowej.

- Panno Smith, proszę powiadamiać mnie o wszelkich nowych wydarzeniach. W tej chwili jestem bardzo zajęty, postaram się jednak znaleźć czas, by zbadać pani sprawę. Póki co proszę nie podejmować żadnych kroków, nie uprzedziwszy mnie o tym. Do widzenia. Mam nadzieję, że będziemy mieć dla pani wyłącznie pomyślne wieści.

- Jest to naturalny porządek świata, że taka panna ma adoratorów - stwierdził Holmes, dobywając fajki, którą palił podczas rozmyślań - jednak zwykle nie poruszają się oni na rowerach po odludnych wiejskich drogach. Nie ma cienia wątpliwości, że to jakiś potajemny kochanek. Przyznaję jednak, Watsonie, że pewne aspekty tej sprawy są dziwne i znaczące.

- Na przykład to, że mężczyzna pojawia się jedynie w tym miejscu.

- Zgadza się. Najpierw musimy ustalić, kto mieszka w Charlington Hall, następnie -co łączy Carruthersa i Woodleya, którzy tak się od siebie różnią. Czemu obu tak bardzo zależało na odnalezieniu krewnych Ralpha Smitha? I jeszcze jedno. Co to za dom, w którym płaci się guwernantce podwójną pensję, ale nie utrzymuje się koni, choć do stacji jest sześć mil? To dziwne, Watsonie, bardzo dziwne!

- Pojedziesz tam?

- Nie, mój drogi, ty tam pojedziesz. Sprawa może okazać się błaha, i nie zamierzam przerywać dla niej innego istotnego dochodzenia. W poniedziałek udasz się do Farnham wcześnie rano, ukryjesz się w pobliżu Charlington Heath, zobaczysz na własne oczy, jak się sprawy mają, i zrobisz to, co wyda ci się najwłaściwsze. Później wypytasz jeszcze o mieszkańców Charlington Hall, wrócisz do mnie i zdasz mi relację. A teraz, Watsonie, ani słowa więcej o tej sprawie, dopóki nie zdobędziemy jakichś punktów zaczepienia, na których

podstawie będziemy mogli przejść do rozwiązania zagadki.

Wiedzieliśmy od naszej klientki, że w poniedziałki jeździ pociągiem odchodzącym z dworca Waterloo o 9.50; wyruszyłem wcześnie i zdążyłem na pociąg o 9.13. Na dworcu w Farnham bez trudu dowiedziałem się o drogę do Charlington Heath. Nie sposób było nie znaleźć miejsca, gdzie młodą damę spotkała przygoda; droga biegła tam pomiędzy wrzosowiskiem a starym cisowym żywopłotem, otaczającym park, w którym rosły wspaniałe drzewa. Prowadziła do niego brama z omszałego kamienia, na której bocznych kolumnach widniały wyszczerbione symbole heraldyczne. Poza tym zauważyłem kilka luk w żywopłocie, przez które prowadziły ścieżki. Domu nie było widać z drogi, ale jego otoczenie tchnęło smutkiem i zwiastowało upadek.

Wrzosowisko było pokryte złotymi plamami kwitnącego janowca, pięknie lśniącym w ostrym wiosennym słońcu. Ukryłem się za jedną z kęp, aby widzieć zarówno bramę parku, jak i długi odcinek drogi po każdej jej stronie. Kiedy schodziłem z drogi, była on pusta, ale po chwili ujrzałem rowerzystę jadącego w kierunku, z którego przybyłem. Był ubrany w ciemny garnitur, miał czarną brodę. Kiedy dotarł do krańca posiadłości, zeskoczył z pojazdu i przeprowadził go przez lukę w żywopłocie, znikając mi z oczu.

Po upływie kwadransa pojawiła się druga osoba na rowerze: była to nasza młoda dama, która jechała od strony dworca. Zauważyłem, że gdy dotarła do żywopłotu przed Charlington Hall, zaczęła się rozglądać. Chwilę później mężczyzna wychynął z kryjówki, wskoczył na rower i pojechał za nią. W całym tym rozległym krajobrazie poruszały się tylko dwie sylwetki - pełna wdzięku dziewczyna, która siedziała, wyprostowana, na rowerze i mężczyzna jadący za nią, pochylony nad kierownicą tak, jakby się skradał na tym rowerze. Panna Smith obejrzała się za siebie i zwolniła. Mężczyzna również zmniejszył tempo. Dziewczyna zatrzymała się, i on natychmiast zrobił to samo, trzymając się w odległości dwustu jardów od niej. Kolejny ruch kobiety był gwałtowny i nieoczekiwany. Nagle odwróciła rower i pojechała prosto w kierunku nieznajomego. On jednak równie szybko ruszył do desperackiej ucieczki. Po chwili młoda dama zawróciła, z dumnie uniesioną głową kontynuując jazdę w poprzednim kierunku: najwyraźniej postanowiła nie zwracać więcej uwagi na swego milczącego towarzysza. Mężczyzna ponownie ruszył za nią, wciąż trzymając się w pewnej odległości za panną, i jechał tak aż do chwili, gdy zniknął mi z oczu za zakrętem.