Выбрать главу

- Bardzo pana przepraszam, Hopkins - stwierdził Holmes. - Zdaje się, że wystygła nam jajecznica. Sądzę jednak, że reszta śniadania będzie panu bardziej smakowała dzięki świadomości, że doprowadził pan swoją sprawę do triumfalnego końca.

Stanley Hopkins oniemiał ze zdumienia.

- Nie wiem, co powiedzieć, panie Holmes - wykrztusił w końcu, czerwony jak burak. -Zdaje się, że od początku robiłem z siebie głupca. Teraz rozumiem to, o czym powinienem był pamiętać przez cały czas: ja jestem uczniem, a pan mistrzem. Nawet teraz, kiedy widzę, co pan zrobił, nie wiem, jak się to panu udało ani co to wszystko znaczy.

- Cóż - stwierdził łagodnie Holmes - Wszyscy uczymy się na błędach, a pan powinien wyciągnąć z tej lekcji wniosek, że nie wolno tracić z oczu alternatywnych teorii. Był pan tak zaabsorbowany młodym Neliganem, że nawet nie pomyślał o Patricku Cairnsie, rzeczywistym mordercy Petera Careya.

Naszą rozmowę przerwał ochrypły głos harpunnika.

- Słuchaj pan - powiedział. - Nie skarżę się na takie traktowanie, ale byłbym wdzięczny, gdybyś pan nazywał rzeczy po imieniu. Pan mówisz, że zamordowałem Petera Careya, ja obstaję przy tym, że go zabiłem, a to jest różnica. Może mi pan nie wierzysz? Może pan myślisz, że coś

kręcę?

- Bynajmniej - odparł Holmes. - Posłuchajmy, co ma pan do powiedzenia.

- Nie zajmie mi to wiele czasu, i przysięgam na Boga, że każde moje słowo jest prawdą. Znałem dobrze Czarnego Piotra, i kiedy wyciągnął na mnie nóż, przebiłem go harpunem na wskroś, bo wiedziałem, że tylko jeden z nas może wyjść z tego żywy. Tak właśnie umarł. Możecie nazywać to morderstwem. Ja jednak wolę umrzeć z pętlą na szyi niż z nożem Czarnego Piotra w sercu.

- Jak pan tam trafił? - spytał Holmes.

- Opowiem panu wszystko od początku. Proszę tylko pozwolić mi usiąść, żeby łatwiej mi było mówić. To było w 1883 roku, w sierpniu. Peter Carey był kapitanem statku „Sea Unicorn”, a ja służyłem na nim jako dodatkowy harpunnik. Wracaliśmy do portu i właśnie wypłynęliśmy spomiędzy lodów, mając wiatr od dziobu, po tygodniu południowych wichur, kiedy pojawiła się mała łódź, która została zepchnięta na północ. Był na niej tylko jeden człowiek, szczur lądowy. Załoga jego jachtu, obawiając się, że rychło zatonie, odpłynęła szalupą w kierunku wybrzeża Norwegii. Myślę, że wszyscy utonęli. Wzięliśmy tego rozbitka na pokład, gdzie prowadził długie rozmowy z kapitanem, zamknięty z nim w kajucie. Za cały bagaż miał jedno blaszane pudełko. O ile mi wiadomo, nazwisko przybysza nie padło ani razu; drugiej nocy po tym, jakeśmy go wyłowili, zniknął, jakby nigdy nie istniał. Mówili, że musiał rzucić się za burtę albo wypaść podczas sztormu. Tylko jeden człowiek wiedział, co się z nim stało, i to byłem ja, bo na własne oczy widziałem, jak kapitan powalił go na pokład i wyrzucił za burtę ciemną nocą podczas środkowej wachty, na dwa dni przed tym, jak zobaczyliśmy światła Szetlandów. Zachowałem swoją wiedzę dla siebie i czekałem, co będzie dalej. Kiedy wróciliśmy do Szkocji, sprawa została zatuszowana, i nikt nie zadawał żadnych pytań. Jakiś obcy człowiek poniósł przypadkową śmierć, i nikt nie miał żadnego interesu w tym, żeby się o niego dopytywać. Niedługo później Peter Carey porzucił morze, i przez długie lata nie mogłem się dowiedzieć, gdzie zamieszkał. Podejrzewałem, że zrobił to, co zrobił, by zdobyć zawartość blaszanego pudełka, i że dzięki niej będzie go stać na opłacenie mojego milczenia. W końcu zdobyłem jego adres od żeglarza, który spotkał go w Londynie, i przyjechałem, by wydusić z niego co nieco. Pierwszej nocy zachowywał się rozsądnie i był gotów zapłacić mi tyle, bym przez resztę życia nie musiał więcej wypływać w morze. Mieliśmy wszystko omówić do końca dwie noce później. Kiedy przyszedłem, był pijany jak bela i w podłym nastroju. Usiedliśmy, napiliśmy się i pogadali

0 starych czasach, ale im więcej rumu wlewał w siebie Czarny Piotr, tym mniej podobało mi się to, co widziałem na jego twarzy. Przyuważyłem ten harpun na ścianie i pomyślałem, że może mi się przydać, nim cała sprawa się skończy. W końcu Carey rzucił się na mnie, plując

1 przeklinając, z mordem w oczach i wielkim motylkowym nożem w ręku. Nie zdążył go rozłożyć, nim zatopiłem w jego ciele harpun. Wielkie nieba! Jaki wrzask z siebie wydał! Wspomnienie jego twarzy nie pozwala mi zasnąć. Stałem tam, a jego krew tryskała wokół mnie. Poczekałem chwilę, ale było cicho, więc znów nabrałem odwagi. Rozejrzałem się i dostrzegłem na półce blaszane pudełko. Miałem do niego takie samo prawo jak Peter Carey, więc zabrałem je ze sobą i wyszedłem z chaty, jak ostatni głupiec zostawiając na stole swój kapciuch. Teraz opowiem panu najdziwniejszą część tej historii. Ledwie zdążyłem wyjść z chaty, kiedy usłyszałem, że ktoś nadchodzi. Ukryłem się w krzakach. Do domku podkradł się jakiś mężczyzna, wszedł do środka, wrzasnął, jakby zobaczył ducha, i zwiewał ile sił w nogach, dopóki nie straciłem go z oczu. Nie mam pojęcia, kim był ani czego chciał. Ja przeszedłem dziesięć mil, wsiadłem w pociąg w Tunbridge Wells i dojechałem do Londynu, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Kiedy przejrzałem zawartość pudełka, okazało się, że nie ma w nim pieniędzy, tylko jakieś papiery, których nie odważyłbym się sprzedać. Straciłem władzę nad Czarnym Piotrem i utknąłem w Londynie bez grosza przy duszy. Zobaczyłem ogłoszenia o naborze harpunników, obiecujące wysokie zarobki, poszedłem więc do spedytora, a on przysłał mnie tutaj. Tyle wiem i jeszcze raz powtarzam, że zabiłem Czarnego Piotra, a wymiar sprawiedliwości powinien być mi wdzięczny, bo oszczędził na stryczku.

- To bardzo jasne zeznanie - stwierdził Holmes, wstając i zapalając fajkę. - Hopkins, sądzę, że powinien pan niezwłocznie przewieźć więźnia w bezpieczne miejsce. Ten pokój raczej nie nadaje się na celę, a pan Cairns zajmuje zbyt dużą połać naszego dywanu.

- Panie Holmes - powiedział Hopkins - nie wiem, jak mam panu dziękować. W dalszym ciągu nie rozumiem, jak panu udało się rozwikłać tę sprawę.

- Miałem szczęście, gdyż od początku wpadłem na właściwy trop. Bardzo możliwe, że gdybym wiedział wtedy o notatniku, naprowadziłby mnie na fałszywy trop podobnie jak pana. Jednak wszystko, o czym słyszałem, wskazywało na jedno. Niezwykła siła, umiejętność władania harpunem, rum z wodą sodową i kapciuch z foczej skóry wypełniony podłym tytoniem -wszystko świadczyło o tym, że sprawcą jest żeglarz, dawny wielorybnik. Byłem przekonany, że inicjały „P.C.” widniejące na kapciuchu były przypadkowo zbieżne z personaliami ofiary. Nie mogły należeć do Petera Careya, który rzadko palił, poza tym w chacie nie znaleziono fajki. Pamięta pan, jak pytałem, czy są w domku whisky i brandy? Potwierdził pan to. Ilu ludzi przywykłych do życia na lądzie wybrałoby rum, mając do dyspozycji inne trunki? W ten sposób upewniłem się, że sprawcą jest żeglarz.

- A jak go pan znalazł?

- Drogi panie, tu sprawa była bardzo prosta. Jeśli miał to być marynarz, to tylko taki, który służył na „Sea Unicorn”, gdy kapitanem był Carey. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, Czarny Piotr nie pływał na żadnym innym statku. Spędziłem trzy dni, telegrafując do Dundee, a po upływie tego czasu uzyskałem nazwiska członków załogi statku z roku 1883. Kiedy odkryłem wśród harpunników Patricka Cairnsa, moje śledztwo zaczęło zbliżać się do końca. Odgadłem, że człowiek, którego szukam, jest w Londynie i że będzie chciał na pewien czas opuścić kraj. Spędziłem zatem kilka dni na East Endzie, wymyśliłem ekspedycję arktyczną, zaproponowałem kuszące warunki harpunnikom, którzy zamustrują się na rejs pod dowództwem kapitana Basila, i oto efekt!