Выбрать главу

Kobieta wciąż stała, jej ręka była ukryta w fałdach na wysokości piersi, a na ustach nadal błądził złowrogi uśmiech.

- Nie zrujnuje pan nikomu więcej życia tak jak mnie. Nie złamie pan nikomu więcej serca tak jak mnie. Uwolnię świat od tej jadowitej kreatury. A masz, ty bydlaku! A masz! A masz!

Wyciągnęła mały lśniący rewolwer i zaczęła strzelać do Milvertona, trzymając lufę o dwie stopy od gorsu jego koszuli. Mężczyzna najpierw się cofnął, potem upadł do przodu na biurko, wściekle kaszląc i zagarniając rękami papiery, a następnie wstał, chwiejąc się, na nogi, lecz trafiony raz jeszcze, upadł na podłogę.

- Wykończyła mnie pani! - wykrzyknął i znieruchomiał.

Kobieta uważnie mu się przyjrzała i postawiła obcas buta na zwróconą ku górze twarz swej ofiary. Spojrzała na niego ponownie, leżał cicho i nieruchomo. Usłyszałem ostry szelest,

do nagrzanego pokoju wpadło nocne powietrze, a mścicielka zniknęła.

Nasza interwencja w żaden sposób nie mogła uratować mężczyzny. Kiedy kobieta raz za razem strzelała do kulącego się Milvertona, chciałem ją zatrzymać, poczułem jednak wtedy, jak Holmes mocno łapie mnie za nadgarstek swą zimną ręką. Zrozumiałem, co chciał mi przekazać tym mocnym chwytem: to nie nasza sprawa, tego łotra spotkało to, na co zasłużył, mamy własne zamiary i cele, o których nie należy zapominać. Jednak zaraz po tym, jak kobieta wyszła z pokoju, Holmes szybkimi cichymi krokami podkradł się do drugich drzwi i przekręcił klucz w zamku. W tej samej chwili usłyszeliśmy dobiegające z domu głosy i pośpieszny tupot kroków. Odgłosy wystrzałów obudziły cały dom. Holmes z niezmąconym spokojem podszedł do sejfu, wziął w obie ręce pliki listów i wrzucił je wszystkie do ognia. Powtórzył tę operację kilka razy, aż do opróżnienia sejfu. Ktoś obrócił klamkę i zaczął dobijać się do drzwi. Holmes szybko rozejrzał się wokół. List, który czytał Milverton przed śmiercią, leżał na biurku, poplamiony krwią. Holmes rzucił go również pomiędzy płonące papiery. Następnie wyjął klucz z zamka w zewnętrznych drzwiach i, kiedy wyszliśmy z domu, zamknął je za sobą.

- Tędy, Watsonie! - powiedział. - Z tej strony możemy przedostać się przez płot otaczający ogród.

Nie mogłem uwierzyć, że alarm tak szybko wywoła konkretne działania. Kiedy się obejrzałem, cały olbrzymi dom rozbłyskiwał światłami. Frontowe drzwi były otwarte, i jakieś postacie wybiegały z nich na drogę. Ogród był pełen ludzi, a jeden z nich krzyknął, kiedy wybiegaliśmy z werandy, i pognał za nami. Holmes, który bardzo dobrze znał ten teren, popędził pomiędzy młodymi drzewkami. Biegłem tuż za nim, a pogoń deptała nam po piętach. Drogę zagrodził wysoki na sześć stóp mur, jednak mój przyjaciel wskoczył na jego szczyt, a stamtąd zeskoczył na drugą stronę. Poszedłem w jego ślady. Poczułem, jak mój prześladowca łapie mnie za kostkę u nogi; uwolniłem się kopnięciem i przeczołgałem przez porośnięte trawą zwieńczenie muru. Upadłem na twarz w jakieś krzaki, jednak Holmes w mgnieniu oka postawił mnie na nogi, i razem pomknęliśmy przez rozległe wrzosowisko Hampstead Heath. Przebiegliśmy chyba ze dwie mile, nim mój przyjaciel zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Wokół nas panowała absolutna cisza. Zgubiliśmy pogoń i byliśmy bezpieczni.

Następnego dnia po opisanych tu niezwykłych wydarzeniach paliliśmy fajki po śniadaniu, kiedy inspektor Lestrade ze Scotland Yardu z bardzo uroczystą miną wkroczył do naszego skromnego salonu.

- Dzień dobry, panie Holmes - powiedział. - Dzień dobry panu. Chciałbym się dowiedzieć, czy jest pan w tej chwili bardzo zajęty?

- Nie aż tak, by pana nie wysłuchać.

- Pomyślałem, że gdyby miał pan nieco wolnego czasu, mógłby pan pomóc w wyjaśnieniu niezwykle osobliwej sprawy, która rozegrała się w Hampstead wczoraj w nocy.

- A niech mnie! - stwierdził Holmes. - Co się takiego stało?

- Doszło do morderstwa, niezwykłego i dramatycznego morderstwa. Wiem, jak bardzo lubi pan takie sprawy, i byłbym bardzo zobowiązany, gdyby wstąpił pan do Appledore Towers i dał nam możność skorzystania z pańskich rad. To nie była zwyczajna zbrodnia. Mieliśmy pana Milvertona na oku już od jakiegoś czasu, i mówiąc między nami, był z niego kawał drania. Wiadomo, że posiadał dokumenty, które wykorzystywał do szantażu. Wszystkie zostały spalone przez morderców. Nie zginęło niczego cennego, jest zatem prawdopodobne, że sprawcy byli wysoko postawionymi osobami, a ich jedynym celem było uniknięcie kompromitacji.

- Sprawcy? - spytał Holmes. - Użył pan liczby mnogiej?

- Tak, było ich dwóch. Mało brakowało, a schwytano by ich na gorącym uczynku. Mamy odciski butów i rysopisy, i stawiam dziesięć przeciwko jednemu, że uda nam się ich wytropić. Pierwszy biegł zbyt szybko, ale drugi został schwytany przez pomocnika ogrodnika i wyrwał mu się dopiero po szamotaninie. Był to krępy mężczyzna średniego wzrostu o kwadratowej szczęce i grubej szyi, miał wąsy, a twarz przysłaniała mu maska.

- To niezbyt konkretny opis - stwierdził Holmes. - Przecież pasuje nawet do Watsona!

- To prawda - stwierdził rozbawiony inspektor. - To mógłby być rysopis doktora Watsona.

- Cóż, Lestrade, obawiam się, że nie mogę panu pomóc. Nie ukrywam, że znałem Milvertona i uważałem go za jednego z najniebezpieczniejszych ludzi w Londynie. Poza tym sądzę, że istnieją takie zbrodnie, których nie może ukarać prawo i które w związku z tym do pewnego stopnia usprawiedliwiają zemstę. Nie ma sensu się spierać, podjąłem już decyzję. W tym przypadku jestem po stronie sprawców, nie ofiary, nie mogę więc zająć się sprawą.

Holmes nie wspomniał ani słowem o tragedii, której byliśmy świadkami, jednak przez cały ranek był w melancholijnym nastroju, a jego błędny wzrok i roztargnienie wskazywały na to, że usiłuje coś sobie przypomnieć. Kiedy jedliśmy lunch, nagle zerwał się na nogi.

- Na Jowisza, Watsonie, mam! - wykrzyknął. - Bierz kapelusz i chodź ze mną! -

Pobiegliśmy ile sił w nogach Baker Street i dalej Oxford Street, aż dotarliśmy w pobliże Regent Circus. W tym miejscu, po lewej stronie ulicy, znajdowała się witryna wypełniona zdjęciami aktualnych sław i piękności. Holmes wpatrzył się w jedną z fotografii, a ja, idąc za jego spojrzeniem, zobaczyłem wizerunek wspaniałej, szlachetnie urodzonej damy w dworskich szatach, z wysoką brylantową tiarą na pełnej wdzięku głowie. Popatrzyłem na jej delikatnie zadarty nos, wyraziste brwi, wąskie usta i mocno zarysowany podbródek. Później gwałtownie wciągnąłem powietrze, kiedy przeczytałem stary zaszczytny tytuł wielkiego szlachcica i męża stanu, którego żoną była ta kobieta. Napotkałem wzrok Holmesa, mój przyjaciel przyłożył palec do ust, i odwróciliśmy się od witryny.

6 Samuel Pickwick - bohater Klubu Pickwicka, pierwszej powieści Charlesa Dickensa, publikowanej w odcinkach w latach 1836-1837 (przyp. tłum.)

Rozdział ósmy

Sześć popiersi Napoleona

Pan Lestrade ze Scotland Yardu często składał nam wieczorne wizyty, które cieszyły Sherlocka Holmesa, gdyż mógł na bieżąco śledzić prace policji. W zamian za wieści, które przynosił inspektor, mój przyjaciel był zawsze gotów uważnie wysłuchać szczegółów sprawy, nad którą pracował jego gość, i niekiedy, nie biorąc w niej bezpośrednio udziału, zasugerować coś na podstawie swej rozległej wiedzy i doświadczenia.

Tego wieczora Lestrade mówił o pogodzie i prasie. Potem umilkł i palił w zamyśleniu cygaro. Holmes przyglądał mu się badawczo.

- Ma pan coś ciekawego? - spytał.

- Nie, panie Holmes, to nic takiego.

- W takim razie proszę mi o tym opowiedzieć.

Lestrade się roześmiał.