Выбрать главу

Wicher wył za oknami. Holmes i ja przysunęliśmy się bliżej do ognia, a młody inspektor powoli, punkt po punkcie, rozwijał swą niezwykłą opowieść.

- Choćbyście, panowie, przeszukali całą Anglię - stwierdził - nie sądzę, by udało wam się znaleźć dom bardziej samowystarczalny i niezależny od zewnętrznych wpływów. Jego mieszkańcy potrafili tygodniami nie wychodzić poza ogrodową furtkę. Profesor był zatopiony w pracy, i nic poza nią dla niego nie istniało. Młody Smith nie znał nikogo w okolicy i prowadził bardzo podobny tryb życia jak jego chlebodawca. Żadna z dwóch kobiet nie miała czego szukać poza domem. Mortimer, ogrodnik, który niekiedy pcha wózek na kółkach, jest emerytem wojskowym, jest to bardzo szlachetny weteran wojny krymskiej. Mieszka w trzypokojowej chatce na drugim końcu ogrodu. To jedyne osoby, jakie można spotkać w posiadłości otaczającej

Yoxley Old Place. Z drugiej strony, od furtki w ogrodzie jest zaledwie sto jardów do głównej drogi z Londynu do Chatham. Furtka zamykana jest na skobel, i z pewnością nie zdołałaby powstrzymać nikogo przed wtargnięciem do środka.

Teraz przedstawię panom zeznania Susan Tarlton, jedynej osoby, która jest w stanie powiedzieć o tej sprawie coś pewnego. Feralnego dnia wieszała firanki we frontowej sypialni na górze. Profesor Coram wciąż leżał w łóżku, przy złej pogodzie zwykle nie wstawał przed południem. Gospodyni krzątała się w głębi domu. Willoughby Smith siedział w swej sypialni, która służyła mu także za salon, ale pokojówka usłyszała, jak idzie korytarzem i schodzi do gabinetu, znajdującego się dokładnie poniżej pokoju, w którym sprzątała. Nie widziała młodzieńca, ale twierdzi, że nie mogła pomylić jego szybkich zdecydowanych kroków z żadnymi innymi. Nie słyszała odgłosu zamykania drzwi w gabinecie, ale mniej więcej minutę później w pokoju poniżej rozległ się okropny krzyk. Był nieartykułowany i ochrypły, tak dziwny i nienaturalny, że mogli go wydać zarówno mężczyzna, jak i kobieta. W tej samej chwili rozległ się głośny łoskot, który wstrząsnął starym domem, i zapadła cisza. Pokojówka przez chwilę stała skamieniała, ze strachu, potem zebrała się na odwagę i zbiegła na dół. Drzwi do gabinetu były zamknięte. Otworzyła je i w środku znalazła młodego Willoughby’ego Smitha, który leżał na podłodze. Nie zauważyła na początku żadnych obrażeń na jego ciele, ale kiedy próbowała go podnieść, spostrzegła, że z szyi młodzieńca leje się krew. Smith miał w tym miejscu bardzo małą, lecz głęboką ranę, która przecięła tętnicę szyjną. Narzędzie, którym zadano cios, leżało na podłodze obok niego. Był to mały nożyk do wosku, z tych, które są nieodłącznym atrybutem każdego staroświeckiego biurka, z rączką z kości słoniowej i sztywnym ostrzem. Zawsze znajdował się w sekretarzyku profesora.

Pokojówka na początku myślała, że młody Smith już nie żyje, ale kiedy polała mu czoło wodą z karafki, na chwilę otworzył oczy i wymamrotał: „Profesor, to ona”. Pokojówka gotowa jest przysiąc, że usłyszała właśnie te słowa. Ranny rozpaczliwie próbował powiedzieć coś jeszcze i uniósł do góry prawą rękę, jednak osunął się na ziemię martwy.

W gabinecie zjawiła się zaraz także gospodyni, przybyła jednak zbyt późno, by usłyszeć ostatnie słowa młodzieńca. Zostawiła Susan przy zmarłym i pobiegła do pokoju profesora. Staruszek siedział w łóżku, bardzo wzburzony, gdyż słyszał dość, by uświadomić sobie, że stało się coś strasznego. Pani Marker zarzeka się, że profesor wciąż miał na sobie koszulę nocną, nie był zresztą w stanie ubrać się bez pomocy Mortimera, który otrzymał polecenie, by przyjść w południe. Profesor twierdzi, że słyszał z oddali krzyk, ale nie wie nic więcej. Nie potrafi wyjaśnić ostatnich słów młodzieńca „Profesor, to ona”, ale sądzi, że umierający wygłosił je w delirium. Uważa, że Willoughby Smith nie miał wrogów, i nie potrafi podać motywu zbrodni. Od razu posłał ogrodnika Mortimera po policję. Niedługo potem komisarz wysłał na miejsce mnie. Przed moim przybyciem niczego nie ruszano i stanowczo zakazano korzystania ze ścieżek prowadzących do domu. Była to znakomita okazja do wprowadzenia w czyn pańskich teorii, panie Holmes. Niczego nie brakowało.

- Oprócz mnie - stwierdził mój towarzysz z dość gorzkim uśmiechem. - Ale posłuchajmy. Jak pan sobie poradził?

- Najpierw, panie Holmes, muszę poprosić pana, by zapoznał się on z tym planem, który wskazuje położenie gabinetu profesora i innych miejsc związanych z tą sprawą. Pomoże to panu śledzić przebieg dochodzenia.

Rozłożył pobieżnie naszkicowaną mapę, której kopię tu zamieszczam i położył ją na kolanach Holmesa. Podniosłem się z miejsca, stanąłem za przyjacielem i przyjrzałem się rysunkowi ponad jego ramieniem.

- Oczywiście, to tylko szkic i obejmuje jedynie miejsca, które wydają się najważniejsze. Resztę zobaczy pan później na własne oczy. Po pierwsze, załóżmy, że zabójca dostał się do domu z zewnątrz. W jaki sposób to zrobił (lub zrobiła)? Niewątpliwie przyszedł ścieżką wiodącą przez ogród i wszedł tylnymi drzwiami, prowadzącymi bezpośrednio do gabinetu. Wszelkie inne sposoby byłyby niezmiernie skomplikowane. Tą samą drogą musiał uciekać: jedno wyjście z pokoju zatarasowała pani Susan, kiedy zbiegła na dół, drugie zaś prowadzi wprost do sypialni profesora. Dlatego od razu skupiłem swą uwagę na ścieżce przez ogród, która była tak nasiąknięta wodą po ostatnich deszczach, że z pewnością widać było na niej odciski stóp, gdyby takie były. Moje oględziny wykazały, że mam do czynienia z ostrożnym i wprawnym przestępcą. Na ścieżce nie było żadnych odcisków. Nie ulegało jednak wątpliwości, że ktoś przeszedł po pasie trawy biegnącym wzdłuż ścieżki i że zrobił to, by nie zostawić śladów. Nie udało mi się znaleźć wyraźnego odcisku, ale trawa była zdeptana, i pewne było, że ktoś tamtędy przechodził. Mógł to być jedynie morderca: ani ogrodnik, ani nikt inny nie chodził po ogrodzie rano, a padać zaczęło dopiero w nocy.

- Chwileczkę - przerwał mu Holmes. - Dokąd prowadzi ta ścieżka?

- Do drogi.

- Jakiej jest długości?

- Ze sto jardów.

- Ślady musiały być chyba widoczne w miejscu, gdzie ścieżka przechodzi przez furtkę?

- Niestety, to miejsce jest wyłożone płytkami.

- A co z drogą?

- Wszystko zadeptane.

- Ech! A czy ślady na trawie były skierowane w stronę domu czy w stronę drogi?

- Nie dało się tego stwierdzić. Nie znalazłem wyraźnego odcisku.

- Czy zostawiła je mała czy duża stopa?

- Nie wiadomo.

Holmes krzyknął z niecierpliwości.

- Od tego czasu bez przerwy leje deszcz i wieje huraganowy wiatr - stwierdził. - Ścieżka będzie trudniejsza do odczytania niż palimpsest. Ale cóż, nic się nie poradzi. Hopkins, co zrobił pan po tym, jak odkrył, że nic nie odkrył?

- Sądzę, że udało mi się odkryć całkiem sporo, panie Holmes. Wiem, że ktoś ostrożnie wszedł do domu z zewnątrz. Obejrzałem też korytarz. Jest wyłożony matami kokosowymi, na których nie pozostały żadne odciski stóp. Idąc dalej, trafiłem do gabinetu. Jest to skromnie umeblowany pokój. Najważniejszym z mieszczących się w nim sprzętów jest duży sekretarzyk, na którego blacie stoją dwie kolumny szuflad, a pomiędzy nimi znajduje się niewielka szafka.