Выбрать главу

- Powstrzymajcie ją! - wykrzyknął Holmes, przebiegł przez pokój i wyrwał z dłoni kobiety małą fiolkę.

- Za późno! - powiedziała, osuwając się na łóżko. - Za późno! Zażyłam truciznę, nim opuściłam kryjówkę. Kręci mi się w głowie! Odchodzę! Błagam, niech pan pamięta o papierach!

- To prosta sprawa, a jednak pod wieloma względami pouczająca - zauważył Holmes, kiedy jechaliśmy z powrotem do miasta. - Od początku opierała się na złotym pince-nez. Gdyby nie to, że umierający szczęśliwym trafem chwycił okulary, nie jestem pewien, czy kiedykolwiek udałoby nam się rozwikłać tę zagadkę. Z grubości szkieł wywnioskowałem, że ich właścicielka musi być bez tych swoich okularów prawie ślepa i bezradna. Kiedy próbował mnie pan przekonać, że przeszła po wąskim pasie trawy, nie robiąc ani jednego fałszywego kroku, stwierdziłem, jak zapewne pan pamięta, że był to niezwykły wyczyn. W moim mniemaniu był to wyczyn niemożliwy, chyba że dama dysponowała drugą parą okularów, było to jednak mało prawdopodobne, zmuszony byłem więc rozważyć hipotezę, że poszukiwana pozostała w domu. Kiedy zauważyłem, jak podobne są dwa korytarze, stało się dla mnie jasne, że kobieta mogła bardzo łatwo je pomylić, a w takim przypadku oczywiste było, że znalazła się w pokoju profesora. Pilnie wypatrywałem wszelkich dowodów na prawdziwość tej teorii i dokładnie obejrzałem pokój w poszukiwaniu możliwej kryjówki. Dywan stanowił jedną całość i był przybity do podłogi, odrzuciłem więc istnienie klapy w podłodze. Za jednym z regałów mogła jednak znajdować się wnęka, często spotyka się je w starych bibliotekach. Zauważyłem, że we wszystkich innych miejscach książki ułożone były w stosy na podłodze, brakowało ich jedynie przed jedną biblioteczką. Tam zatem mogły znajdować się drzwi. Nie zauważyłem nic, co by na to wskazywało, ale dywan był ciemnobrązowy, a ten kolor znakomicie nadaje się do prowadzenia obserwacji. Wypaliłem mnóstwo znakomitych papierosów naszego gospodarza i strząsnąłem z nich popiół przed podejrzaną biblioteczką. Była to prosta sztuczka, ale okazała się bardzo skuteczna. Później zszedłem na dół i stwierdziłem w twojej obecności, Watsonie, choć nie pojąłeś, do czego zmierzam, że profesor Coram zaczął więcej jeść. Można było się tego spodziewać, skoro dokarmiał drugą osobę. Kiedy wróciliśmy do pokoju, przewracając puszkę z papierosami, zapewniłem sobie znakomity widok na podłogę i dzięki odciśniętym w papierosowym popiele śladom przekonałem się, że podczas naszej nieobecności kobieta opuściła kryjówkę. Cóż, Hopkins, dotarliśmy na Charing Cross; gratuluję panu pomyślnego zakończenia śledztwa. Domyślam się, żejedzie pan na komendę główną. A my, Watsonie, udamy się do ambasady rosyjskiej.

Rozdział j edenasty

Zaginiony skrzydłowy

Byliśmy przyzwyczajeni do tego, że na Baker Street przychodzą telegramy o dziwnej treści, ale szczególnie dobrze pamiętam jeden z nich, który dotarł do nas w ponury lutowy poranek, jakieś siedem czy osiem lat temu, i na cały kwadrans wprawił Sherlocka Holmesa w zdumienie. Był zaadresowany do mego przyjaciela i brzmiał następująco:

Proszę na mnie czekać. Straszliwe nieszczęście. Zaginął prawy skrzydłowy. Niezbędny jutro. OVERTON.

- Nadane przy ulicy Strand o dziesiątej trzydzieści sześć - stwierdził Holmes, po raz kolejny czytając tekst. - Wygląda na to, że pan Overton wysyłał ten telegram, będąc w stanie wielkiego wzburzenia, i w efekcie napisał go nieco niespójnie. Zdaje się, że zanim przejrzę „Timesa”, dotrze tu nadawca, i wtedy dowiemy się wszystkiego o całej sprawie. W czasach zastoju nawet najbłahsza zagadka byłaby mile widziana.

Istotnie, ostatnio nie byliśmy zasypywani zleceniami, a bałem się takich okresów bezczynności, gdyż wiedziałem z doświadczenia, że mózg mojego przyjaciela jest nieprzeciętnie aktywny i że niebezpiecznie jest pozostawiać go bez materiału, nad którym mógłby pracować. Przez lata stopniowo wyprowadzałem mego przyjaciela z narkotykowego nałogu, który niegdyś omal nie przekreślił jego niezwykłej kariery. Teraz wiedziałem, że w normalnych okolicznościach nie pragnął już tego sztucznego bodźca, byłem jednak świadom, że nie wypędziłem demona, a jedynie go uśpiłem. Widziałem, że śpi lekkim snem i jest bliski przebudzenia, kiedy w okresach bezczynności patrzyłem na wymizerowaną ascetyczną twarz Holmesa i w jego ponure nieprzeniknione, głęboko osadzone oczy. Błogosławiłem więc pana Overtona, kimkolwiek on był, gdyż enigmatyczna wiadomość, jaką od niego otrzymaliśmy, przerwała niebezpieczny spokój, który mógł zagrozić memu przyjacielowi bardziej, niż wszystkie przeżycia z jego burzliwej kariery.

Zgodnie z naszymi przewidywaniami wkrótce po telegramie przybył jego nadawca. Najpierw przyniesiono wizytówkę pana Cyrila Overtona z Kolegium Świętej Trójcy w Cambridge, a po chwili do pokoju wszedł ogromny młody człowiek: ważył z szesnaście kamieni7, cały składał się z potężnych kości i mięśni, sięgał szerokimi ramionami od jednego do drugiego krańca framugi i zwracał to na jednego, to na drugiego z nas swoją przystojną twarz, zmizerniałą z niepokoju.

- Pan Sherlock Holmes?

Mój towarzysz się ukłonił.

- Byłem w Scotland Yardzie, panie Holmes. Widziałem się z inspektorem Stanleyem Hopkinsem. Poradził mi, bym zwrócił się do pana. Powiedział, że sprawa wydaje mu się bardziej odpowiednia dla pana niż dla policji.

- Proszę usiąść i opowiedzieć, co się stało.

- To okropne, panie Holmes, po prostu okropne! Dziwię się, że jeszcze nie osiwiałem. Godfrey Staunton, rozumiem, że pan o nim słyszał, to trybik, który wprawia w ruch całą drużynę. Wolałbym poświęcić dwóch innych zawodników, byle mieć go na prawym skrzydle. Czy podaje, blokuje czy drybluje, nikt nie jest w stanie go dogonić. Poza tym gra z głową i utrzymuje spójność drużyny. Co mam zrobić? O to właśnie chciałem pana spytać. Mam pierwszego rezerwowego, Moorhouse’a, ale jest niedoszkolony i zawsze wybija piłkę na prawy aut zamiast w pole. To prawda, że dobrze wykonuje rzuty wolne, ale nie umie ocenić sytuacji i ani trochę nie potrafi biegać. Tacy sprinterzy jak Morton czy Johnson z Oxfordu mogliby go zdublować. Stevenson jest dosyć szybki, ale nie trafiłby do bramki z dwudziestu pięciu metrów. Skrzydłowy, który nie potrafi strzelać goli ani uderzać z pierwszej piłki, nie jest wart miejsca w drużynie, choćby był rączy jak jeleń. Panie Holmes, będziemy zgubieni, jeśli nie pomoże mi pan odnaleźć Godfreya Stauntona.

Mój przyjaciel z pełnym rozbawienia zdziwieniem wysłuchał tej wygłoszonej z niezwykłą werwą i żarliwością długiej przemowy, której każdy punkt podkreślany był uderzeniem potężnej pięści o kolano mówiącego. Kiedy nasz gość zamilkł, Holmes wziął do ręki tom leksykonu zawierający hasła na literę S. Tym razem zagłębił się w tę kopalnię informacji na próżno.

- Jest tu Arthur H. Staunton, obiecujący młody fałszerz - stwierdził - i Henry Staunton, któremu pomogłem trafić na stryczek, ale o Godfreyu Stauntonie słyszę po raz pierwszy.

Tym razem nasz gość wyglądał na zdumionego.

- Ależ, panie Holmes, sądziłem, że jest pan człowiekiem obdarzonym wszechstronną wiedzą! - powiedział. - Skoro nie zna pan Godfreya Stauntona, podejrzewam, że nazwisko Cyril Overton także nic panu nie mówi?

Holmes z uśmiechem potrząsnął głową.

- Boże drogi! - wykrzyknął sportowiec. - Przecież byłem w pierwszej rezerwie na meczu

Anglia - Walia, a przez cały ten rok pełniłem funkcję kapitana drużyny uniwersyteckiej. Ale to nic! Nie sądziłem, że istnieje w Anglii człowiek, któremu obce jest nazwisko Godfreya Stauntona, znakomitego skrzydłowego, który grał w drużynach Cambridge i Blackheath oraz w pięciu meczach reprezentacji narodowej. Dobry Boże, panie Holmes, w jakim świecie pan żyje?