Выбрать главу

Było dla nas oczywiste, że dopóki mgła się nie uniesie, pościg nie ma żadnego sensu. Zostawiliśmy więc Lestrade’a w Merripit House, a sami wróciliśmy z baronetem do rezydencji Baskerville’ów. Nie sposób było przed nim dalej ukrywać historii państwa Stapletonów, jednak gdy dowiedział się prawdy o kobiecie, którą kochał, dzielnie przyjął ten cios. Niestety, przeżycia tej nocy wstrząsnęły nim do głębi. Zanim nadszedł dzień, leżał z wysoką gorączką, majacząc, a doktor Mortimer czuwał u jego boku. Tym dwóm jest pisane objechać razem świat, jak tylko sir Henry powróci do zdrowia i znów stanie się dziarskim, krzepkim mężczyzną, jakim był, nim odziedziczył tę ponurą posiadłość.

A teraz przejdę od razu do zakończenia mojej dziwnej opowieści, podczas której próbowałem dzielić z czytelnikiem te mroczne lęki i niejasne domysły, jakie tak długo zagradzały nam drogę i w dodatku doprowadziły do tak dramatycznego końca. Nazajutrz rano mgła się uniosła, i pani Stapleton zaprowadziła nas do miejsca, w którym rozpoczynała się odnaleziona przez nich ścieżka przez mokradła. Widząc, jak radośnie i ochoczo prowadzi nas tropem swego męża, zdaliśmy sobie sprawę, jakże okropne musiało być życie tej kobiety.

Zostawiliśmy ją na cienkim cyplu twardej torfowej ziemi, za którym ciągnęły się rozległe moczary. Od miejsca, gdzie kończył się cypel, ścieżkę wskazywały nam niewielkie kijki, tu i ówdzie powbijane w grząski grunt. Biegła ona zygzakiem z jednej kępy sitowia na drugą, wśród porośniętych zielenią niecek i wstrętnych bagien, zagradzających drogę osobom niepożądanym. Wysokie trzciny i bujne oślizłe rośliny wodne napełniały powietrze wonią zgnilizny. Brnęliśmy naprzód w ciężkich bagiennych oparach. Nieraz, przez jeden fałszywy krok, zapadaliśmy się aż po uda w ciemne miękkie błoto, ciągnące się na wiele jardów wokół nas. Grząski szlam uparcie chwytał nasze stopy, a gdy się w nim pogrążaliśmy, mieliśmy wrażenie, jakby jakaś złośliwa ręka ciągnęła nas w te ohydne głębiny. Tylko raz dostrzegliśmy dowód, że ktoś przed nami przechodził tą niebezpieczną drogą. Pośrodku kępy sitowia wystawał jakiś ciemny przedmiot. Holmes zapadł się po pas, gdy zboczył ze ścieżki, chcąc go schwycić. Gdybyśmy nie pomogli mu się wydostać, być może nigdy nie postawiłby już stopy na twardym gruncie. W dłoni ściskał stary czarny but. Na skórze po wewnętrznej stronie widniał napis: „Meyers, Toronto”.

- Dla czegoś takiego warto było skąpać się w błocie - powiedział. - To brakujący but naszego przyjaciela sir Henry’ego.

- Rzucony tam przez Stapletona podczas ucieczki.

- W rzeczy samej. Wciąż trzymał ten but w ręce, po tym jak go użył, by poszczuć psa na sir Henry’ego. Gdy się zorientował, że gra skończona, rzucił się do ucieczki, ciągle ściskając go w dłoni. A kiedy dotarł do tego miejsca, po prostu cisnął go w bagno. Teraz wiemy przynajmniej, że dotąd doszedł bezpiecznie.

Jednak, choć mogliśmy długo snuć nasze domysły, nigdy nie dane nam było dowiedzieć się czegoś więcej. Nie mieliśmy szans na odnalezienie śladów na mokradłach, bo bagnista ziemia natychmiast je wypełniała. W końcu dotarliśmy do stałego gruntu wznoszącego się nad trzęsawiskiem i zaczęliśmy zaciekle szukać. Niczego jednak nie znaleźliśmy. Jeśli ziemia mówiła nam prawdę, Stapleton nigdy nie dotarł do wyspy, do której brnął przez mgłę w tę ostatnią noc. Gdzieś w samym sercu wielkiego trzęsawiska Grimpen, pod ohydnym szlamem rozległych mokradeł, spoczywał zimny człowiek o okrutnym sercu, pogrzebany tutaj na zawsze.

Znaleźliśmy za to wiele śladów jego obecności na otoczonej bagnem wysepce, na której trzymał swojego dzikiego sprzymierzeńca. Ogromne koło napędowe i na wpół zapełniony śmieciami szyb wskazały nam miejsce, gdzie kiedyś znajdowała się stara kopalnia. Obok niej wznosiły się gruzy - pozostałości górniczych chat, których mieszkańców bez wątpienia odstraszył obrzydliwy odór ciągnących się wokół moczarów. W jednej z nich były skobel i łańcuch, a spora sterta ogryzionych kości świadczyła o tym, że trzymano tu jakieś zwierzę.

Obok wśród gruzów leżał szkielet, na którym pozostały kępki splątanej brązowej sierści.

- Pies - powiedział Holmes. - Na Jowisza, to spaniel! Biedny Mortimer już nigdy nie zobaczy swojego ulubieńca. Cóż, nie wiem, czy to miejsce skrywa jeszcze jakiś sekret, którego nie poznaliśmy. Przyrodnik mógł schować tu swego psa, ale nie zdołałby stłumić jego głosu, i stąd właśnie dobiegało to wycie, które nie było zbyt przyjemnym dźwiękiem nawet w świetle dnia. W wyjątkowych sytuacjach mógł trzymać psa w budynku gospodarczym przy Merripit House, ale zawsze wiązało się to z ryzykiem. Ośmielił się to zrobić tylko w ten najważniejszy dzień, gdy uznał, że wszystkie jego wysiłki dobiegną końca. Ta pasta w puszce to bez wątpienia fosforyzująca mieszanka, którą pokrywał stworzenie. Podsunęła mu ten pomysł oczywiście historia piekielnego psa Baskerville’ów. Chciał w ten sposób wystraszyć na śmierć starego sir Charlesa. Nic dziwnego, że nieszczęsny więzień z krzykiem rzucił się do ucieczki, ujrzawszy taką istotę ścigającą go w ciemnościach. Nasz przyjaciel też tak zareagował, a i my sami być może zachowalibyśmy się podobnie. Cóż za genialny plan! Nie dość, że mógł przerazić na śmierć swoją ofiarę, to jeszcze który wieśniak odważyłby się zbliżyć, gdyby przypadkiem zobaczył taką bestię? A wielu widziało ją na wrzosowisku. Mówiłem to już w Londynie, Watsonie, i teraz znów to powtórzę: jeszcze nigdy nie ścigaliśmy niebezpieczniejszego człowieka niż ten, który teraz gdzieś tam spoczywa.

Mówiąc to, machnął swoją długą ręką w stronę olbrzymiej przestrzeni upstrzonego zielenią bagna, ciągnącego się w dali aż po rdzawe stoki wrzosowiska.

Rozdział piętnasty

Retrospekcja

Był koniec listopada. W pewien zimny mokry i mglisty wieczór siedzieliśmy z Holmesem przed kominkiem w naszym salonie na Baker Street. Od tragicznego finału naszej wizyty w Devonshire Holmes zajmował się dwiema sprawami o wielkim znaczeniu. W trakcie opracowywania pierwszej z nich wydobył na światło dzienne okrutne postępowanie pułkownika Upwooda w związku ze słynnym skandalem karcianym w Nonpareil Club. W drugiej bronił nieszczęsnej madame Montpensier przed zarzutami morderstwa, które zawisły nad jej głową w związku z rzekomą śmiercią jej pasierbicy mademoiselle Carere. Jak się okazało, ta młoda dama sześć miesięcy później odnalazła się w Nowym Jorku, żywa i na dodatek zamężna. Pasmo sukcesów, jakie towarzyszyły tej serii trudnych i ważnych spraw, wprawiło mojego przyjaciela w doskonały nastrój. Dzięki temu udało mi się go skłonić, by omówił ze mną szczegóły zagadki Baskerville’ów. Musiałem cierpliwie czekać na tę okazję, bo wiedziałem, że nigdy nie pozwoli na to, by coś zaprzątało mu głowę, gdy skupiał się na jednej sprawie. Jego przejrzysty i logiczny umysł nie pozwalał, by rozpamiętywanie wydarzeń z przeszłości rozpraszało jego myśli i odciągało od bieżącej pracy. Teraz jednak sir Henry i doktor Mortimer przebywali w Londynie z zamiarem wyruszenia w długą podróż, którą zalecono baronetowi, aby uleczyć jego zszarpane nerwy. Akurat tego popołudnia złożyli nam wizytę, wydawało się więc naturalnym, że rozmowa o szczegółach naszej sprawy nasunie się niejako sama.

- Z punktu widzenia człowieka o nazwisku Stapleton - powiedział Holmes - cały bieg wydarzeń był jasny i logiczny, choć dla nas, nie mających na początku możliwości, by domyślić się motywów jego działań, i znających jedynie część faktów, wszystko to wydawało się niezmiernie powikłane. Miałem możność dwa razy rozmawiać o tym z panią Stapleton, i teraz cała sprawa wydaje się jasna. Nie sądzę, by istniał jeszcze jakiś sekret, którego nie poznaliśmy. Kilka notatek dotyczących tej sprawy znajdziesz w mojej kartotece pod literą B.