- Jakiś miesiąc wcześniej. Byłem jego drużbą.
- Znał pan panią Douglas przed jej ślubem?
- Nie. Od dziesięciu lat nie było mnie w Anglii.
- Jednak od tamtej pory dość często pan ją widywał?
Barker spojrzał surowo na detektywa.
- Często spotykałem się z NIM - odparł. - Jeśli widywałem i ją, to tylko dlatego, że nie można odwiedzić mężczyzny w jego domu, nie widząc się przy tym z jego żoną. Jeśli wyobraża pan sobie, że jest jakiś związek.
- Nic sobie nie wyobrażam, panie Barker. Mam obowiązek zapytać o wszystko, co może mieć jakiś wpływ na sprawę. Ale nie chciałem pana urazić.
- Niektóre z pańskich pytań są jednak obraźliwe - odparł gniewnie Barker.
- Chcemy jedynie poznać fakty. W pańskim interesie i w interesie innych leży, aby wszystko wyjaśnić. Czy pan Douglas całkowicie akceptował pańską przyjaźń z jego żoną?
Barker pobladł, a jego wielkie silne dłonie zacisnęły się konwulsyjnie.
- Nie ma pan prawa zadawać takich pytań! - zawołał. - Co to ma wspólnego ze sprawą, którą pan bada?!
- Muszę powtórzyć pytanie.
- Więc odmawiam odpowiedzi.
- Pańskie prawo, ale musi pan być świadom tego, że jego odmowa sama w sobie jest odpowiedzią, ponieważ nie robiłby pan tego, gdyby nie miał pan nic do ukrycia.
Barker stał przez chwilę z ponurą zaciętą twarzą, a jego grube czarne brwi zmarszczyły się, gdy nad czymś intensywnie myślał. Potem uśmiechnął się i podniósł wzrok.
- Wiem, panowie, chcecie po prostu jak najlepiej wykonać swoje obowiązki, a ja nie mam prawa w tym przeszkadzać. Poproszę was tylko, byście nie zadręczali tym panią Douglas. Już i tak za dużo na nią spadło. Mogę panom powiedzieć tyle, że biedny Douglas miał tylko jedną wadę, a była nią zazdrość. Do mnie był ogromnie przywiązany. Żaden człowiek na świecie nie mógłby bardziej lubić swojego przyjaciela. I był oddany swojej żonie. Bardzo chciał, żebym tutaj przyjeżdżał, i nieustannie wysyłał mi zaproszenia. Jednak kiedy rozmawiałem z jego żoną lub wydawało mu się, że czujemy do siebie jakąkolwiek sympatię, nie krył swej zazdrości. Wtedy tracił panowanie nad sobą i wygadywał przedziwne rzeczy. Nieraz się zdarzyło, że nie chciałem tu przyjechać z tego właśnie powodu, ale wysyłał mi pełne skruchy listy i tak błagał, że po prostu musiałem ustępować. Powiem szczerze, panowie, tak, jakby to były ostatnie słowa w moim życiu. Żaden mężczyzna na świecie nie miał bardziej kochającej i wierniej żony. I zapewniam, że żaden przyjaciel nie mógłby być bardziej lojalny niż ja!
Powiedział to z ogromnym przekonaniem, lecz inspektor MacDonald jakoś nie mógł zakończyć tego tematu.
- Wie pan zapewne - rzekł - że z palca zmarłego zdjęto obrączkę?
- Na to wygląda - odparł Barker.
- Co pan ma na myśli, mówiąc „na to wygląda”? Przecież pan wie, że to fakt.
Mężczyzna wydawał się zdumiony i niezdecydowany.
- Chodzi mi o to, że nie można wykluczyć, iż zdjął ją sam.
- Ale czy fakt, że obrączka zniknęła, niezależnie od tego, kto ją zdjął, nie nasuwa na myśl, że to małżeństwo i ta tragedia mają ze sobą coś wspólnego?
Barker wzruszył swoimi szerokimi ramionami.
- Nie potrafię powiedzieć, co to oznacza - odparł - ale jeśli chce pan zasugerować, że to mogłoby w jakikolwiek sposób rzucić cień na cześć tej damy. - jego oczy na chwilę zapłonęły, lecz z wyraźnym wysiłkiem zapanował nad swoimi uczuciami - to podążacie niewłaściwym tropem, to wszystko.
- Na razie nie mam do pana więcej pytań - rzekł chłodno MacDonald.
- Jeszcze jedna drobna kwestia - wtrącił Sherlock Holmes. - Kiedy wszedł pan do tego pokoju, na stole paliła się tylko świeca?
- Tak, tak było.
- I to w jej świetle dostrzegł pan, że doszło do jakiejś strasznej tragedii?
- Oczywiście.
- Od razu zadzwonił pan po pomoc?
- Tak.
- I ta pomoc bardzo szybko przybyła?
- W ciągu jakiejś minuty.
- A jednak kiedy tu przybyli, odkryli, że świeca jest zgaszona, a pali się tylko lampa. To wydaje się dość niezwykłe.
Na twarzy Barkera znów pojawił się wyraz niezdecydowania.
- Nie sądzę, żeby to było takie niezwykłe, panie Holmes - odparł po chwili. - Świeca rzucała bardzo słabe światło. Moją pierwszą myślą było to, żeby ten pokój lepiej oświetlić. Na stole stała lampa, więc ją zapaliłem.
- I zdmuchnął pan świecę?
- Tak właśnie zrobiłem.
Holmes nie miał już też pytań. Barker rzucił nam, jak mi się wydawało, dość wyzywające spojrzenie, odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Inspektor MacDonald wysłał na górę wiadomość, że będzie chciał porozmawiać z panią Douglas w jej pokoju, odpowiedziała jednak, że spotka się z nami na dole. Do jadalni weszła wysoka piękna kobieta około trzydziestki, niezwykle powściągliwa i opanowana, zupełnie nie pasująca do obrazu tej tragicznej, pogrążonej w rozpaczy postaci, jaką sobie wyobrażałem. Choć jej twarz była blada i zmęczona, jak u kogoś, kto przeżył ogromny szok, zachowywała się spokojnie, a jej piękna kształtna dłoń oparta na krawędzi stołu drżała nie bardziej niż moja. Jej smutne oczy spoglądały na nas po kolei w dziwnie pytający sposób.
- Dowiedzieliście się już czegoś?! - spytała.
Czy to wyobraźnia podpowiedziała mi, że w tym pytaniu pobrzmiewał raczej lęk niż nadzieja?
- Podjęliśmy wszelkie możliwe kroki, pani Douglas - rzekł inspektor. - Może się pani nie obawiać, niczego nie zaniedbamy.
- Nie szczędźcie pieniędzy - powiedziała martwym obojętnym tonem. - Pragnę, by podjęto wszelkie możliwe starania.
- Może mogłaby nam pani powiedzieć coś, co rzuciłoby więcej światła na sprawę?
- Obawiam się, że nie. Ale odpowiem na wszystkie pytania.
- Dowiedzieliśmy się od pana Cecila Barkera, że nie widziała pani. że nie weszła pani do tego pokoju, gdzie wydarzyła się tragedia.
- Nie. Zatrzymał mnie na schodach. Błagał, żebym wróciła do siebie na górę.
- Właśnie. Usłyszała pani strzał i natychmiast zeszła na dół?
- Włożyłam szlafrok i potem zeszłam na dół.
- Jak długo po tym, gdy usłyszała pani strzał, pan Barker zatrzymał panią na schodach?
- To mogło być kilka minut. W takich chwilach człowiek traci poczucie czasu. Zaklinał mnie, żebym tam nie wchodziła. Zapewniał, że nic nie mogę zrobić. Potem pani Allen zaprowadziła mnie na górę. To wszystko było jak jakiś koszmarny sen.
- Czy może nam pani powiedzieć, jak długo pani mąż mógł być na dole, nim usłyszała pani strzał?
- Nie, nie potrafię. Nie słyszałam, jak wyszedł ze swojej garderoby. Co wieczór robił obchód domu, bo obawiał się pożaru. Z tego, co wiem, była to jedyna rzecz, jakiej się lękał.
- Pani Douglas, poznała pani męża w Anglii?
- Tak. Byliśmy małżeństwem od pięciu lat.
- Czy słyszała pani kiedyś, by wspominał o czymś, co wydarzyło się w Ameryce i mogło się wiązać z jakimś niebezpieczeństwem?
Pani Douglas poważnie się zastanowiła, nim udzieliła odpowiedzi.
- Tak - odparła wreszcie. - Zawsze czułam, że wisi nad nim jakieś niebezpieczeństwo. Nie chciał o tym ze mną rozmawiać. Nie dlatego, że mi nie ufał, bo całkowicie sobie ufaliśmy i bardzo się kochaliśmy, lecz dlatego, że pragnął, bym niczym się nie zamartwiała. Sądził, że gdybym wiedziała o wszystkim, dręczyłoby mnie to, więc wolał milczeć.
- Jak się w takim razie pani dowiedziała, że coś mu zagraża?
Twarz pani Douglas na chwilę rozjaśnił uśmiech.
- Czyż mąż jest w stanie nosić w sercu przez całe życie jakiś sekret, tak by kobieta, która go kocha, niczego się nie domyśliła? Wiedziałam o tym, ponieważ nie chciał mówić o niektórych epizodach ze swojego życia w Ameryce. Wiedziałam, bo podejmował pewne środki ostrożności. Domyślałam się ze słów, jakie mu się niekiedy wyrywały, lub ze sposobu, w jaki przyglądał się nieznajomym. Nie miałam żadnych wątpliwości, że miał jakichś potężnych wrogów i był świadom tego, iż są na jego tropie. Zawsze miał się na baczności. Byłam tego pewna do tego stopnia, że przez wiele lat, gdy zjawiał się w domu później niż powinien, byłam kompletnie przerażona.