Skłoniłem się chłodno, co, ośmielę się powiedzieć, doskonale odzwierciedlało wrażenie,
jakie wywarła na mnie ta scena.
- Tak właśnie myśleliśmy, bo jest pan bardzo znany jako przyjaciel pana Sherlocka Holmesa. Mógłby pan porozmawiać chwilę z panią Douglas?
Poszedłem za nim z ponurą miną. Oczyma duszy bardzo wyraźnie ujrzałem ciało z roztrzaskaną głową leżące na podłodze. I oto w kilka godzin po tragedii żona zabitego i najlepszy przyjaciel śmieją się za krzakiem w jego własnym ogrodzie. Z rezerwą przywitałem się z damą. W jadalni przeżywałem jej smutek razem z nią. Teraz odpowiedziałem obojętnym wzrokiem na jej błagalne spojrzenie.
- Boję się, że uzna mnie pan za gruboskórną i nieczułą - powiedziała.
Wzruszyłem ramionami.
- To nie moja sprawa - odparłem.
- Może pewnego dnia oceni mnie pan sprawiedliwiej. Gdyby tylko zdawał pan sobie sprawę.
- Nie ma takiej potrzeby, by doktor Watson zdawał sobie z tego sprawę - rzekł szybko Barker. - Jak sam powiedział, to nie jego sprawa.
- Tak powiedziałem - odparłem. - A więc proszę mi wybaczyć, ale pragnę kontynuować mój spacer.
- Niech pan chwileczkę zaczeka, doktorze Watson - krzyknęła błagalnym tonem kobieta. - Chcę zadać panu pytanie, na które tylko pan potrafi odpowiedzieć, a to może być dla mnie bardzo ważne. Zna pan swego przyjaciela pana Sherlocka Holmesa i jego relacje z policją lepiej niż ktokolwiek inny. Zakładając, że przedstawiono mu poufnie jakąś sprawę, czy uzna za konieczne przekazać to policji?
- Tak, tak - podchwycił z zapałem Barker. - Pan Holmes działa samodzielnie czy współpracuje z przedstawicielami prawa?
- Nie sądzę, żebym był upoważniony rozmawiać o takich rzeczach.
- Błagam. Zaklinam pana, doktorze! Zapewniam, że bardzo by nam. mnie pan pomógł, gdyby udzielił jakiejkolwiek wskazówki.
W glosie kobiety brzmiała taka szczerość, że na chwilę zapomniałem o jej beztrosce i zapragnąłem spełnić jej życzenie.
- Pan Holmes jest niezależnym detektywem - powiedziałem. - Jest sam sobie panem i działa tak, jak podpowiada mu jego własne sumienie. Z drugiej strony jest lojalny wobec policjantów i nie zatai przed nimi niczego, co mogłoby im pomóc w prowadzonym śledztwie. Więcej niczego nie mogę powiedzieć. Jeśli zależy pani na dokładniejszych informacjach, proszę zwrócić się do samego Holmesa.
Wypowiedziawszy te słowa, uniosłem kapelusz i poszedłem swoją drogą, pozostawiając ich w kryjówce za żywopłotem. Gdy dotarłem do jego najdalszego krańca, obejrzałem się. Wciąż byli pogrążeni w poważnej rozmowie, a rzucane w moim kierunku spojrzenia zdradzały, że dyskutowali nad tym, co im powiedziałem.
- Nie życzę sobie, aby mi się zwierzali - rzekł Holmes, gdy opowiedziałem mu, co się wydarzyło. Spędził całe popołudnie we dworze ze swymi kolegami po fachu. Wrócił około piątej, głodny jak wilk, więc zamówiłem mu porządny posiłek. - Żadnych zwierzeń, Watsonie. Będzie wyjątkowo niezręcznie, gdy dojdzie do aresztowania za morderstwo z premedytacją.
- Myślisz, że do tego dojdzie?
Był w wyjątkowo radosnym i beztroskim humorze.
- Mój drogi Watsonie, kiedy skończę to czwarte jajko, przedstawię ci całą sytuację.
Nie twierdzę, że do końca zgłębiliśmy tę sprawę, bo daleko nam do tego, ale gdy już znajdziemy ten brakujący ciężarek.
- Ciężarek?!
- Watsonie! Czy nie rozumiesz jeszcze, że cała ta sprawa kręci się wokół zaginionego ciężarka? No, nie martw się. Mówiąc między nami, nie sądzę, żeby inspektor Mac czy ten wspaniały miejscowy detektyw rozumieli, jak ogromne znaczenie ma zniknięcie tego jednego ciężarka! Jeden ciężarek! Wyobraź sobie atletę z jednym ciężarkiem. Pomyśl o ryzyku skrzywienia kręgosłupa. To szokujące, Watsonie, szokujące!
Siedział z ustami pełnymi jedzenia, a jego oczy błyszczały, gdy obserwował moje intelektualne katusze. Sam widok tego, z jakim apetytem pochłaniał swój posiłek, był dla mnie gwarancją sukcesu. Bardzo dobrze pamiętałem te dni i noce, jakie spędzał, nie myśląc nawet o jedzeniu, gdy jego umysł zmagał się z jakimś problemem, a szczupłe rysy wyostrzały się jeszcze bardziej przy tej umysłowej koncentracji. W końcu zapalił fajkę i, usiadłszy w niszy kominka starej wiejskiej karczmy, zaczął powoli i chaotycznie opowiadać o sprawie, zachowując się raczej jak człowiek, który myśli na głos, niż ktoś, kto wygłasza przemyślaną opinię.
- Kłamstwo, Watsonie. Wielkie, kompletne, wierutne, absolutne kłamstwo. Z tym właśnie mamy do czynienia od samego początku! To nasz punkt wyjścia. Cała historia opowiedziana nam przez Barkera jest jednym wielkim kłamstwem. Jednak pani Douglas potwierdza jego historię, a to oznacza, że ona również kłamie. Oboje kłamią i współdziałają ze sobą. Tak więc teraz wyraźnie rysuje się przed nami problem. Dlaczego kłamią, i jaka jest prawda, którą tak bardzo usiłują ukryć? Spróbujmy, Watsonie, we dwóch. Czy uda nam się
przejrzeć ich kłamstwa i odtworzyć fakty?
Skąd wiem, że kłamią? Bo to wszystko niezręczne wymysły, które po prostu nie mogą być prawdą. Zastanów się tylko! Według historii, jaką nam opowiedzieli, zabójca miał niecałą minutę od popełnienia morderstwa na zdjęcie z palca ofiary obrączki, która była poniżej innego pierścienia, ponowne założenie pierścienia (czyli coś, czego z pewnością nigdy by nie zrobił) i zostawienie tej dziwacznej kartki przy zwłokach. Uważam, że było to w oczywisty sposób niemożliwe. Możesz twierdzić, Watsonie, choć za bardzo szanuję twój trzeźwy osąd, by pomyśleć, że będziesz przy tym obstawał, iż pierścień został zdjęty z palca, zanim mężczyzna został zabity. Fakt, że świeca paliła się tylko przez krótką chwilę, wskazuje, iż nie doszło pomiędzy nimi do dłuższej rozmowy. Czy Douglas, o którego nieustraszoności tyle słyszeliśmy, oddałby tak szybko i bez sprzeciwu swoją obrączkę? I czy w ogóle możemy zakładać, że by ją oddał? Nie, nie, Watsonie. Zabójca był przez jakiś czas sam na sam ze zmarłym, a wtedy paliła się już lampa. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
Jednak najwyraźniej przyczyną zgonu był strzał ze śrutówki. A to oznacza, że musiał paść nieco wcześniej, niż nam się to wmawia. W tej kwestii jednak nie ma miejsca na pomyłkę. Mamy więc do czynienia ze świadomą współpracą tych dwojga ludzi, którzy słyszeli strzał: Barkera i żony Douglasa. Potrafię oprócz tego wykazać, że ten krwawy ślad na parapecie pozostawił Barker z rozmysłem, aby sprowadzić policję na fałszywy trop. Zgodzisz się ze mną zapewne, że kolejne fakty w tej sprawie coraz bardziej go obciążają.
Teraz musimy się zastanowić, o której godzinie faktycznie doszło do morderstwa. Do wpół do jedenastej po domu kręcili się służący, na pewno więc nie zostało popełnione wcześniej. Za piętnaście jedenasta wszyscy udali się do swoich pokoi z wyjątkiem Amesa, który był w spiżarni. Po tym, jak opuściłeś nas dzisiaj po południu, przeprowadziłem kilka eksperymentów. MacDonald narobił hałasu w gabinecie, a ja byłem wówczas w spiżarni i przekonałem się, że gdy wszystkie drzwi są pozamykane, rzeczywiście niczego nie słychać.
Jeśli chodzi o pokój gospodyni, sprawa wygląda inaczej. Nie jest położony aż tak daleko w korytarzu, i stamtąd można usłyszeć niewyraźne dźwięki, gdy ktoś prowadzi bardzo głośną rozmowę. Wystrzał ze śrutówki jest stłumiony, kiedy strzela się z bardzo bliskiej odległości, tak jak niewątpliwie miało to miejsce w naszym przypadku. Hałas nie mógł być zbyt głośny, jednak w nocnej ciszy można było bez problemu go usłyszeć w pokoju pani Allen. Gospodyni wspominała nam, że jest przygłucha, niemniej przyznała, że słyszała jakby trzaśnięcie drzwi pół godziny przed wszczęciem alarmu, czyli za piętnaście jedenasta. Nie mam wątpliwości, że był to właśnie strzał i w rzeczywistości to wtedy doszło do morderstwa.