Sherlock Holmes położył przemoknięte zawiniątko na stole przy lampie i rozwiązał sznurek, którym było obwiązane. Ze środka wyciągnął ciężarek, który cisnął w kąt pokoju, gdzie leżał ten drugi, a potem parę butów. „Amerykańskie, jak panowie widzą - zauważył, wskazując na noski”. Następnie położył na stole długi nóż w pochwie i wreszcie wyciągnął ubranie: komplet bielizny, skarpety, szarą tweedową marynarkę i krótki żółty płaszcz.
- To zwykła odzież - zauważył Holmes - natomiast na płaszcz należy zwrócić szczególną uwagę. - Delikatnie przysunął okrycie do światła. - Tutaj, jak panowie widzą, znajduje się wewnętrzna głęboka kieszeń, wpuszczona w podszewkę, by było wystarczająco miejsca na myśliwską strzelbę z odpiłowaną lufą. Przy kołnierzyku jest metka: „Neal, sprzedawca odzieży, Vermissa, USA”. Spędziłem bardzo owocne popołudnie w bibliotece proboszcza. Dowiedziałem się, że Vermissa to ładne miasteczko usytuowane w jednym z najlepiej znanych zagłębi górniczo-hutniczych w Stanach Zjednoczonych. Jak sobie przypominam, panie Barker, łączył pan zagłębia węglowe z pierwszą żoną pana Douglasa. Z całą pewnością nie byłoby więc zbyt naciąganym założenie, że litery „V.V.” na kartce znalezionej przy zwłokach mogą oznaczać „Vermissa Valley”, czyli „Dolina Vermissy”, oraz że dolina, z której pochodzą emisariusze zbrodni, musi być zapewne Doliną strachu, o której słyszeliśmy. Jak do tej pory wszystko jest dość jasne. A teraz, panie Barker, sądzę, że nadszedł czas, by pan nam to wszystko wyjaśnił sam.
Obserwowanie wyrazistej twarzy Cecila Barkera podczas tej przemowy wielkiego detektywa było doprawdy niezwykłym widokiem. Przemknęły po niej kolejno gniew, zdumienie, konsternacja i niezdecydowanie. Wreszcie przyjął maskę czegoś, co przypominało gorzką ironię.
- Skoro tyle pan wie, panie Holmes, może najlepiej będzie, jeśli sam nam pan to wyjaśni - rzekł z szyderczym uśmiechem.
- Bez wątpienia mógłbym powiedzieć o wiele, wiele więcej, panie Barker. Sądzę jednak, że byłoby dla pana lepiej, gdybyśmy usłyszeli to z pańskich ust.
- Och, doprawdy? Tak pan sądzi? Mogę powiedzieć tylko tyle, że jeśli i jest tu jakiś sekret, to nie jest on moim sekretem, i nie jestem upoważniony, by go wyjawić.
- Cóż, skoro tak, panie Barker - rzekł cicho inspektor - nie spuścimy pana z oczu, póki nie otrzymamy nakazu aresztowania.
- A róbcie sobie, co wam się podoba! - rzucił zuchwale Barker.
Jeśli o niego chodzi, to najwyraźniej śledztwo definitywnie dobiegło końca. Wystarczyło tylko spojrzeć na tę kamienną twarz, by przekonać się, że nawet najgorsze tortury nie zmusiłyby go do wyjawienia czegoś więcej. Ciszę przerwał jednak kobiecy głos. Pani Douglas stała już od jakiegoś czasu za uchylonymi drzwiami, słuchając naszej rozmowy. Teraz weszła do środka.
- Dość już na razie zrobiłeś, Cecilu - rzekła. - Cokolwiek wyniknie z tego w przyszłości, zrobiłeś już wystarczająco dużo.
- Więcej niż dosyć - zauważył poważnie Sherlock Holmes. - Bardzo pani współczuję.
Chciałbym panią zachęcić, by zaufała pani naszemu zdrowemu rozsądkowi i z własnej woli opowiedziała całą tę historię policji. Być może popełniłem błąd, nie korzystając z sugestii, którą przekazała mi pani przez mojego przyjaciela doktora Watsona. Wówczas jednak miałem wszelkie powody, by wierzyć, że była pani bezpośrednio zamieszana w to morderstwo. Teraz jestem już pewien, że tak nie było, ale wiele kwestii pozostaje niewyjaśnionych. Radziłbym, by pani poprosiła pana Douglasa, aby opowiedział nam całą historię.
Słuchając Holmesa, pani Douglas nagle krzyknęła. Obaj detektywi i ja byliśmy nie mniej zdumieni, gdy uświadomiliśmy sobie obecność mężczyzny, który pojawił się tak niespodziewanie, jakby oderwał się od ściany i ukazał się w mroku panującego w kącie pokoju. Pani Douglas odwróciła się i w jednej chwili oplotła go ramionami. Barker ujął jego wyciągniętą dłoń.
- Tak będzie najlepiej, John - powiedziała jego żona. - Na pewno tak będzie najlepiej.
- Tak, panie Douglas - rzekł Sherlock Holmes. - Ja też jestem pewien, że sam pan to uzna za najlepsze wyjście.
Mężczyzna stał, mrugając oczyma odwykłymi od światła. Miał wyrazistą twarz, śmiałe szare oczy, krótko przycięte i przyprószone siwizną wąsy, wystający kwadratowy podbródek i wydatne usta. Przyjrzał nam się wszystkim, a potem, ku mojemu zdumieniu, podszedł do mnie i podał plik papierów.
- Słyszałem o panu - powiedział ze specyficznym akcentem. Jego wymowa nie była ani angielska, ani amerykańska, ale miękka i miła dla ucha. - Jest pan kronikarzem, doktorze Watson. Postawiłbym mojego ostatniego dolara, że jeszcze nigdy nie dostał pan w swoje ręce historii takiej jak ta. Proszę opowiedzieć ją po swojemu, znajdzie pan tu jednak pewne ciekawe fakty, i jeśli zamieści je pan w swojej opowieści, z pewnością zainteresują one pańskich czytelników. Przez ostatnie dwa dni siedziałem zamknięty w mojej kryjówce. W słabym świetle dnia (które docierało do szczurzej nory) spisywałem swe wspomnienia. Chętnie przekażę je panu i pańskim czytelnikom. Oto historia Doliny strachu.
- To przeszłość, panie Douglas - rzekł cicho Sherlock Holmes. - Teraz chcielibyśmy od pana usłyszeć, co się wydarzyło w ostatnim czasie.
- Opowiem panu, sir - rzekł Douglas. - Mogę zapalić? Dziękuję, panie Holmes. O ile dobrze pamiętam, pan pali i zapewne może sobie wyobrazić, jak to jest nie móc zapalić przez dwa dni, mając tytoń w kieszeni, z obawy, że jego woń zdradzi twoją kryjówkę. - Oparł się o gzyms kominka i głęboko zaciągnął cygarem, które podał mu Sherlock. - Słyszałem o panu, panie Holmes, nigdy jednak nie przypuszczałem, że poznam pana osobiście. Ale zanim pan to wszystko przeczyta - skinął głową w moim kierunku, wskazując na papiery, które trzymałem w ręku - dojdzie pan do wniosku, że ma pan do czynienia z czymś zupełnie nowym.
Inspektor MacDonald gapił się na nowo przybyłego w najwyższym zdumieniu.
- No, no. To mnie powaliło. Skoro pan jest Johnem Douglasem z dworku Birlstone, to w takim razie okoliczności czyjej śmierci badaliśmy przez ostatnie dwa dni? I skąd u licha pan się teraz wziął? Wydawało mi się, że wyskoczył pan z podłogi jak diabełek z pudełka.
- Panie Mac - rzekł Holmes, z dezaprobatą grożąc mu palcem. - Nie chciał pan przecież przeczytać tej wspaniałej broszury, w której opisywano kryjówkę króla Karola. W tamtych czasach ludzie nierzadko się ukrywali w wyśmienitych kryjówkach, a już raz użytą kryjówkę, można wykorzystać ponownie. Doszedłem więc do wniosku, że odnajdziemy pana Douglasa pod tym dachem.
- I jak długo pan nas tak nabierał, panie Holmes? - spytał ze złością inspektor. - Jak długo pozwalał nam pan marnować siły na poszukiwania, o których pan wiedział, że są absurdalne?
- Ani jednej chwili, mój drogi panie Mac. Mój pogląd na tę sprawę wykrystalizował się dopiero ubiegłej nocy. Ponieważ aż do dzisiejszego wieczoru nie byłem w stanie dowieść jego słuszności, powiedziałem, że pan i pański kolega mogą dziś odpocząć. Co więcej mogłem zrobić? Gdy znalazłem te ubrania w fosie, natychmiast stało się dla mnie oczywistym, że ciało, które znaleźliśmy, nie mogło być ciałem pana Johna Douglasa, lecz że muszą to być zwłoki rowerzysty z Tunbridge Wells. To było jedyne wytłumaczenie. Dlatego musiałem się dowiedzieć, gdzie jest pan John Douglas. Najbardziej prawdopodobnym było to, że za cichą zgodą swej żony i przyjaciela ukrył się w swoim domu, gdzie miał doskonałą kryjówkę, i czekał na odpowiedni moment, by zniknąć stąd na dobre.
- Bardzo słuszne rozumowanie - rzekł z aprobatą Douglas. - Myślałem, że uda mi się uniknąć brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Nie byłem pewien, jak w świetle prawa brytyjskiego wygląda moja sytuacja, ponadto pojawiła się nareszcie szansa, by te psy, które mnie ścigały, w końcu zgubiły mój trop. Niech pan zwróci jednak uwagę, że nie zrobiłem niczego, czego musiałbym się wstydzić. Gdybym miał taką sposobność, uczyniłbym to jeszcze raz. Ocenicie, panowie, sami, gdy poznacie moją historię. Nie ma sensu, by mnie pan ostrzegał,