Выбрать главу

Filadelfii i nic sobie nie robią z naszych pogróżek. Możemy załatwić ich lokalnych szefów, ale oznacza to jedynie tyle, że przyślą kolejnych. No i poza tym staje się to dla nas niebezpieczne. Drobne płotki nie mogą nam zrobić krzywdy. Nie mają ani takich pieniędzy, ani takiej władzy. Dopóki nie będziemy ich za bardzo cisnąć, nie sprzeciwią się naszej władzy. Ale jeśli te wielkie firmy dojdą do wniosku, że stoimy im na drodze do zysków, nie będą szczędzić kosztów ani wysiłków, by nas dorwać i doprowadzić przed sąd.

Gdy tylko przebrzmiały te złowróżbne słowa, w sali zapanowała cisza, wszystkie twarze pociemniały, a zgromadzeni wymieniali ponure spojrzenia. Do tej pory organizacja była tak wszechpotężna, że nikt nie ośmielił się rzucić jej wyzwania, i ludzie zupełnie zapomnieli o tym, że być może kiedyś dosięgnie ich zemsta. A jednak na samą tę myśl wzdrygnęli się nawet najbardziej nieustraszeni z nich.

- Moja rada jest taka - podjął dalej mówca - nie ciśnijmy zanadto drobnych przedsiębiorców. W dniu, kiedy ostatni z nich ucieknie, skończy się władza stowarzyszenia.

Przykro jest słuchać prawdy. Gdy mówca ponownie zajął swoje miejsce, w sali rozległy się gniewne okrzyki.

McGinty powstał ze swojego miejsca z zachmurzoną twarzą.

- Bracie Morris - powiedział - zawsze lubiłeś panikować. Dopóki członkowie tej loży trzymają się razem, nie ma takiej siły w całych Stanach Zjednoczonych, która mogłaby ich tknąć. Czyż nie przekonywaliśmy się o tym podczas procesów sądowych? Przypuszczam, że wielkie firmy uznają, że łatwiej im będzie płacić niż z nami walczyć, tak jak ma to miejsce w przypadku drobnych firm. A teraz, bracia - mówiąc to, McGinty, zdjął czarną aksamitną czapkę i stułę -loża zakończyła na dziś swe obrady wieczór. Została jedna drobna sprawa, o której pomówimy, kiedy będziemy się rozchodzili. Teraz nadszedł czas picia i wspólnej zabawy.

Doprawdy, przedziwna jest ludzka natura. Ci ludzie, którym nieobce były morderstwa, którzy nie raz już zabili ojca rodziny - zazwyczaj człowieka, do którego nie żywili żadnej osobistej urazy - i nie czuli przy tym najmniejszych wyrzutów sumienia ani współczucia dla jego łkającej wdowy czy bezbronnych dzieci, potrafili wzruszyć się do łez, słuchając pięknej wzniosłej muzyki. McMurdo obdarzony był wspaniałym tenorem, i nawet gdyby wcześniej nie zaskarbił sobie łask loży, nikt nie potrafiłby już mu się oprzeć, gdy poruszył zgromadzenie, śpiewając: „I’m sitting on the Stile, Mary’ i „On the Banks of Allan Water”.

Już pierwszego wieczoru nowy członek stał się jednym z najpopularniejszych wśród braci, i było oczywistym, że szybko awansuje i będzie pełnił wysokie stanowiska. Jednakże dobry wolnomularz musiał posiadać jeszcze inne cechy prócz umiejętności zaskarbiania sobie przyjaciół. Można było się o tym przekonać jeszcze tego wieczoru. Butelki z whisky już wielokrotnie obiegły stół, więc mężczyźni byli podpici i skorzy do zabawy, gdy mistrz ponownie powstał, by do nich przemówić.

- Posłuchajcie, chłopcy - powiedział. - W mieście jest pewien człowiek, którego należałoby utemperować, i do was należy, by dostał to, na co sobie zasłużył. Mówię o Jamesie Stangerze z „Heralda”. Czytaliście może, co znowu o nas powypisywał?

Rozległ się pomruk aprobaty, słychać było wypowiadane pod nosem przekleństwa. McGinty wyjął z kieszeni kamizelki wycinek z gazety.

- „PRAWORZĄDNOŚĆ!”. To nagłówek. A teraz posłuchajcie:

RZĄDY TERRORU W ZAGŁĘBIU GÓRNICZO-HUTNICZYM. Upłynęło już dwanaście lat od pierwszych zamachów, które udowodniły, że mamy do czynienia z organizacją przestępczą. Od tego dnia przemoc nigdy nie ustała, a teraz sięgnęła punktu kulminacyjnego, czyniąc z nas zakałę cywilizowanego świata. Czyż po to nasz wspaniały kraj przyjmuje do siebie cudzoziemców uciekających przed europejskim despotyzmem? Czy robimy to, by stali się oni tyranami zastraszającymi tych, którzy dali im schronienie? Po to, by w cieniu świętej, usianej gwiazdami flagi wolności zapanowały terror i bezprawie, które przerażałyby nas, gdyby to się działo w jakimś wschodnim państwie monarchicznym? Wiadomo, kim są ci ludzie. Organizacja jest jawna i publiczna. Jak długo będziemy tolerować taki stan rzeczy? Czy mamy już zawsze żyć.

Przeczytałem wam już dość tych bredni! - krzyknął przewodniczący, ciskając gazetę na stół. - Tak o nas pisze. Powiedźcie mi, co mamy zrobić?

- Zabić go! - wrzasnął z tuzin rozwścieczonych głosów.

- Protestuję - rzekł brat Morris, mężczyzna o pięknym czole i gładko ogolonej twarzy. -Mówię wam, bracia, że rządzimy w tej dolinie zbyt ciężką ręką i że nadejdzie czas, gdy wszyscy ludzie zjednoczą się w samoobronie, żeby się z nami rozprawić. James Stanger jest starcem, mieszka tutaj. Szanują go w mieście i w całym naszym okręgu. Jego gazeta reprezentuje trwałe

wartości w tej dolinie. Jeśli zniszczymy tego człowieka, zrobi się zamieszanie w całym stanie,

a to może nas zgubić.

- A jak niby doprowadzą do naszej zguby, panie panikarzu? - krzyknął McGinty. - Kto to zrobi? Policja? Pewnie! Połowę policjantów mamy w kieszeni, a druga połowa się nas boi. A może zrobią to sądy i sędziowie? Nie! Próbowaliśmy już, jak to jest! I co z tego wyszło?

- Jest jeszcze „sędzia Lynch” - rzekł brat Morris.

Słowa te zagłuszył chór oburzonych głosów.

- Wystarczy, że kiwnę palcem - krzyknął McGinty - i będę miał dwustu ludzi, którzy przyjadą do tego miasta i zrobią tu porządek! - Potem nagle podniósł głos i ściągnął swe krzaczaste brwi w potwornym grymasie. - Posłuchaj, bracie Morris. Mam cię na oku i to już od jakiegoś czasu. Sam jesteś tchórzem i próbujesz na dodatek napędzić stracha innym. Zły będzie dla ciebie ten dzień, bracie, kiedy twoje nazwisko pojawi się jako jeden z punktów porządku naszych obrad, a coś mi się wydaje, że właśnie tam powinienem je umieścić.

Morris pobladł jak płótno i opadł na swoje krzesło, jakby ugięły się pod nim kolana. Drżącą dłonią uniósł swój kieliszek i wypił jego zawartość do dna. Dopiero potem był w stanie odpowiedzieć.

- Przepraszam pana, czcigodny mistrzu, i was, bracia, jeśli powiedziałem więcej, niż trzeba. Wiecie wszyscy, że jestem wiernym członkiem loży. Wypowiadam te pełne niepokoju słowa tylko dlatego, że obawiam się, iż może spaść na nas jakieś nieszczęście. Mam jednak większe zaufanie do pańskiego osądu, czcigodny mistrzu, niż do mojego własnego i obiecuję, że już nigdy nie popełnię takiego wykroczenia.

Gdy mistrz loży usłyszał te pokorne słowa, jego twarz znów się rozpogodziła.

- Bardzo dobrze, bracie Morris. Mnie samemu byłoby przykro, gdybym musiał udzielić ci lekcji. Jednak dopóki ja jestem mistrzem tej loży, będziemy zjednoczeni zarówno w słowach, jak i w czynach. A teraz, chłopcy - ciągnął dalej, rozglądając się po zgromadzonych - posłuchajcie. Gdyby Stanger dostał to, na co sobie zasłużył, mielibyśmy za dużo kłopotów. Ci redaktorzy trzymają się razem, i wszystkie gazety w tym stanie zrobiłyby dużo hałasu, wysyłając nam tu policję i wojsko. Myślę jednak, że możecie udzielić mu przestrogi. Załatwisz to, bracie Baldwin?

- Oczywiście! - rzekł z zapałem młodzieniec.

- Ilu braci weźmiesz ze sobą?

- Sześciu, dwóch potrzeba do pilnowania drzwi. Ty pójdziesz, Gower, i ty Mansel, i ty Scanlan. I dwóch Willabych.

- Obiecałem naszemu nowemu bratu, że on też pójdzie - rzekł przewodniczący.

Ted Baldwin skierował na McMurdo wzrok, z którego można było jasno wyczytać, że ani