Gdy ogłoszono wyrok, ludzie w sali sądowej, wśród których McMurdo rozpoznał wiele znajomych twarzy, powitali go z głośnym aplauzem. Bracia z loży uśmiechali się i machali do nich. Byli tam jednak również inni ludzie, którzy siedzieli z zaciśniętymi ustami, pogrążeni w zadumie, gdy oskarżeni wychodzili na wolność. Jeden z nich, drobny stanowczy jegomość z ciemną brodą, wyraził uczucia swoje i swych towarzyszy, gdy niedawni więźniowie przechodzili obok niego.
- Wy, przeklęci mordercy! - powiedział. - Jeszcze was dorwiemy!
Rozdział piąty
Jeśli potrzebne było jeszcze coś, co mogło przysporzyć większej popularności Johnowi McMurdo wśród jego towarzyszy, to tym właśnie było jego aresztowanie i późniejsze uniewinnienie. To, że jakiś człowiek jeszcze tej samej nocy, gdy przystąpił do loży, zrobił coś, za co musiał stanąć przed sądem, otwierało zupełnie nowy rozdział w kronikach stowarzyszenia. McMurdo już wcześniej zdobył sobie reputację wesołego towarzysza, nie stroniącego od rozrywek, a ponadto człowieka obdarzonego takim temperamentem, że nie pozwoliłby się obrażać nawet samemu wszechmocnemu mistrzowi. Jego towarzysze byli teraz przekonani, że nie było wśród nich nikogo, kto z równie wielką łatwością potrafiłby uknuć krwawy plan, jak też go umiejętnie wykonać.
„Będzie właściwym człowiekiem do czystej roboty” - powtarzali starsi członkowie loży, czekając na taką chwilę, by móc mu powierzyć odpowiednie zadanie.
McGinty i tak już miał wielu ludzi, którzy byli narzędziami w jego planach. Zdawał sobie jednak sprawę, że ten nowy nabytek był niezwykle zręczny. Czuł się tak, jakby trzymał na smyczy wielkiego rozwścieczonego psa. Miał zwykłe kundle do wykonywania drugorzędnej roboty, wiedział jednak, że pewnego dnia spuści tę bestię z uwięzi i poszczuje nim ofiarę. Kilku członków bractwa, w tym Ted Baldwin, nie było zadowolonych z tego, w jak błyskawicznym tempie nieznajomy awansował w loży. Nienawidzili go za to; nie wchodzili mu jednak w drogę, bo był równie chętny do walki, co do śmiechu.
Chociaż McMurdo zaskarbił sobie łaski swych towarzyszy, to ojciec Ettie Shafter nie chciał mieć już z nim do czynienia i nie pozwalał przychodzić do swojego domu. Ettie była zbyt zakochana, by całkowicie o nim zapomnieć, jednak zdrowy rozsądek ostrzegał ją przed tym, co może wyniknąć z poślubienia mężczyzny uważanego za przestępcę.
Pewnego ranka po bezsennej nocy postanowiła, że się z nim zobaczy - być może po raz ostatni - i jeszcze raz spróbuje odciągnąć go od tego złego towarzystwa, przez które staczał się na dno. Poszła do jego domu i weszła do pokoju, który był używany jako salon. Mężczyzna siedział przy stole, odwrócony do niej plecami, a przed nim leżał jakiś list. Ettie miała dziewiętnaście lat i lubiła pożartować; teraz nagle ogarnęła ją chęć, by zrobić mu jakiegoś psikusa. Nie usłyszał jej, kiedy otwierała drzwi. Podeszła do niego na palcach i lekko położyła dłoń na jego przygarbionych ramionach.
Jeśli miała nadzieję, że go przestraszy, to z całą pewnością jej się to udało, efekt jednak był taki, że sama przeraziła się jeszcze bardziej. Jednym tygrysim skokiem McMurdo znalazł się przy niej, podczas gdy jego prawa ręka już szukała jej gardła. Równocześnie drugą ręką zgniótł papier, który leżał przed nim na stole. Przez chwilę stał tak, patrząc na nią dzikim wzrokiem. Potem przerażenie, które wykrzywiło jego rysy, zastąpiły zdumienie i radość. Widok ten sprawił jedynie, że dziewczyna skuliła się i cofnęła o krok, przerażona czymś, czego nigdy jeszcze nie doświadczyła w swym spokojnym życiu.
- To ty - powiedział, ocierając czoło. - Pomyśleć tylko, że przyszłaś do mnie, moja ukochana, a mnie nie było stać na nic lepszego, niż próbować cię udusić. Chodź tutaj, najdroższa - i wyciągnął do niej ręce. - Zaraz to wszystko naprawię.
Ona jednak nie potrafiła zapomnieć tego nagłego lęku i poczucia winy, który wyczytała w jego twarzy. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że nie była to zwykła reakcja mężczyzny, którego coś przestraszyło. Poczucie winy. Tak! To było to. Poczucie winy i strach!
- Co cię opętało, John? - wykrztusiła. - Dlaczego tak się mnie przestraszyłeś? Och, gdybyś miał czyste sumienie, nie patrzyłbyś na mnie w taki sposób!
- Masz rację. Myślałem o zupełnie innych rzeczach, a kiedy do mnie podeszłaś, stąpając cicho niczym wróżka.
- Nie, nie! To było coś jeszcze, John - nagle ogarnęły ją podejrzenia. - Pokaż mi ten list, który pisałeś.
- Och, Ettie, nie mogę.
Jej podejrzenia zmieniły się w pewność.
- Pisałeś do innej kobiety! - krzyknęła. - Wiem to! Z jakiego innego powodu nie chciałbyś mi tego pokazać? A może pisałeś do żony, co? Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś żonaty? Ty, przybysz, którego nikt tutaj nie zna!
- Nie jestem żonaty, Ettie, przysięgam! Jesteś dla mnie jedyną kobietą na świecie. Przysięgam na święty krzyż!
Był tak blady i poważny, a powiedział to z taką pasją, że musiała mu uwierzyć.
- Dobrze, ale w takim razie dlaczego nie pokażesz mi tego listu? - nie ustępowała.
- Powiem ci dlaczego, acushla - odparł. - Składałem przysięgę, że go nikomu nie pokażę, i tak jak nie złamię słowa danego tobie, dotrzymam też obietnicy, którą złożyłem innym. Ta sprawa dotyczy loży i musi pozostać tajemnicą nawet dla ciebie. A że przestraszyłem się, gdy
poczułem, że dotyka mnie czyjaś ręka. Przecież to mógł być jakiś policyjny detektyw!
Dziewczyna czuła, że mówi prawdę. Wziął ją w ramiona i zaczął całował, aż zapomniała o wszystkich lękach i wątpliwościach.
- A teraz siądź tutaj przy mnie. Dziwny to tron dla takiej królowej jak ty, ale najlepszy, jaki ci może zaoferować twój biedny kochanek. Sądzę jednak, że już wkrótce będę w stanie dać tobie coś lepszego. Lżej ci już na sercu, prawda?
- Jak może mi być lżej na sercu, John, skoro wiem, że jesteś przestępcą? Nie ma takiego dnia, bym się nie bała, że usłyszę, iż stanąłeś przed sądem za morderstwo. „McMurdo, ten wykonawca wyroków”. Tak cię nazwał wczoraj jeden z naszych lokatorów. To było tak, jakby ktoś wbił mi nóż w serce.
- Słowa kości nie łamią.
- Ale one były prawdziwe!
- Ukochana, nie jest tak źle, jak myślisz. Jesteśmy tylko biednymi ludźmi, którzy próbują na swój własny sposób dostać to, co się im należy.
Ettie zarzuciła mu ręce na szyję.
- Skończ z tym, John. Skończ z tym, na Boga! Dla mnie. Przyszłam tu dzisiaj po to, aby cię o to prosić. Och, John. Błagam o to na kolanach. Klękam tutaj przed tobą, prosząc cię, abyś z tym skończył!
Podniósł ją z kolan i pocieszał, a ona przytuliła się do niego i oparła głowę na jego piersi.
- Moje kochanie, nawet nie wiesz, o co mnie prosisz. Jak mogę z tym skończyć, skoro oznaczałoby to złamanie przysięgi i opuszczenie moich towarzyszy? Gdybyś wiedziała, o co mnie prosisz! A poza tym, nawet gdybym chciał to zrobić, to w jaki sposób? Nie sądzisz chyba, że loża puściłaby wolno człowieka, który poznał wszystkie jej sekrety.
- Myślałam o tym, John. Wszystko zaplanowałam. Ojciec odłożył trochę pieniędzy. Jest już znużony życiem w tym miejscu, gdzie ludzi paraliżuje strach. Jest gotów stąd wyjechać. Ucieklibyśmy razem do Filadelfii albo do Nowego Jorku, gdzieś, gdzie bylibyśmy bezpieczni.
McMurdo roześmiał się.
- Loża ma długie ręce. Myślisz, że nie dosięgłaby nas w Filadelfii czy w Nowym Jorku?
- Cóż, wyjedźmy w takim razie na zachód albo do Anglii czy do Niemiec, tam, skąd przyjechał ojciec. Gdziekolwiek, byle jak najdalej od tej Doliny strachu!