Выбрать главу

Po wyjściu gościa Holmes tak długo trwał w głębokim zamyśleniu, że wydawało się, iż zapomniał o mojej obecności. W końcu jednak się ocknął. Był jak zawsze pełen energii.

- Watsonie, masz jakiś pomysł? - zapytał.

- Uważam, że powinieneś osobiście spotkać się z tą młodą damą.

- Drogi Watsonie, jeśli biedny załamany ojciec nie potrafi poruszyć jej sumienia, jak ma to zrobić obcy człowiek? Warto jednak zapamiętać tę sugestię i pójść w tym kierunku, w razie gdy wszystko inne zawiedzie. Zacznijmy od innej strony. Wydaje mi się, że przyda nam się pomoc Shinwella Johnsona.

Nie miałem jeszcze okazji wspomnieć o Shinwellu Johnsonie, gdyż rzadko opisywałem sprawy, które mój przyjaciel prowadził w późniejszym okresie swej kariery. W pierwszych latach nowego stulecia Johnson stał się cennym asystentem. Przykro to mówić, ale usłyszeliśmy o nim po raz pierwszy, gdy był niebezpiecznym przestępcą i odsiadywał półroczny wyrok w więzieniu w Parkhurst. W końcu jednak okazał skruchę i przyłączył się do Holmesa. Został szpiegiem w kryminalnym światku Londynu, zdobywając informacje, które nierzadko okazywały się niezmiernie istotne. Gdyby Johnson był policyjnym informatorem, jego podwójne życie szybko wyszłoby na jaw, ale ponieważ pracował przy sprawach, które nigdy nie trafiły do sądu, uliczni kompani Shinwella nie domyślili się prawdy. Człowiek ten miał na koncie dwa wyroki, cieszył się więc w półświatku takim szacunkiem, który dawał mu wstęp do wszystkich nocnych klubów, jaskiń hazardu i noclegowni w mieście, a jego bystry umysł i zdolności obserwacyjne czyniły Johnsona idealnym informatorem. To właśnie jego miał na myśli Sherlock Holmes.

Nie mogłem od razu towarzyszyć mojemu przyjacielowi, gdyż ciążyły na mnie obowiązki zawodowe. Spotkaliśmy się dopiero wieczorem w restauracji Simpson’s. Siedząc przy niewielkim stoliku i obserwując przez okno życie Strand Street, opowiedział mi o wydarzeniach tego dnia.

- Johnson wyruszył na poszukiwania. Być może wyciągnie jakieś brudy z ciemnych zaułków, bo to właśnie tam, wśród czarnych korzeni zbrodni, kryją się tajemnice barona.

- Ale jeśli ta dama nie wierzy w to, co do tej pory usłyszała, w jaki sposób nowe odkrycia miałyby ją powstrzymać przed małżeństwem?

- Kto wie, Watsonie? Serce i umysł kobiety są dla mężczyzny nieodgadnione. Może jest w stanie wybaczyć lub usprawiedliwić morderstwo, ale mniejsze przewinienie zacznie ją nurtować. Baron Gruner zwrócił mi uwagę.

- Jak to?

- Celowo nie informowałem cię o moich planach. Wiesz, Watsonie, lubię zbliżać się do moich przeciwników. Chętnie spotykam się z nimi twarzą w twarz, żeby się na własne oczy przekonać, kim są. Poinstruowałem Johnsona, pojechałem dorożką do Kingston i zastałem barona w bardzo przyjaznym nastroju.

- Poznał cię?

- Z łatwością, a to dlatego, że wręczyłem mu swoją wizytówkę. To znakomity rywal o jedwabistym głosie. Jest zimny jak lód, łagodny jak ci eleganccy lekarze, z którymi pracujesz, i jadowity niczym kobra. Maniery ma we krwi. To prawdziwy arystokrata wśród przestępców: pod płaszczykiem popołudniowego spotkania przy herbatce kryje cmentarne okrucieństwo. Cieszę się, że mogłem się przyjrzeć baronowi Adelbertowi Grunerowi.

- Twierdzisz, że był miły?

- Jak pomrukujący kot, który patrzy na mysz. Uprzejmość może być groźniejsza niż gwałtowność ludzi gruboskórnych. Powitał mnie dość osobliwie: „Wiedziałem, że prędzej czy później nasze drogi się przetną, panie Holmes - powiedział. - Generał de Merville wynajął pana, by nie dopuścił pan do mojego ślubu z jego córką Violet. Zgadza się?”.

Przytaknąłem.

„Mój drogi - powiedział - zrujnuje pan swoją reputację. W tym przypadku sukces nie jest panu pisany. Pańska praca będzie bezskuteczna, nie mówiąc już o niebezpieczeństwie, jakie panu grozi. Proszę posłuchać mojej rady i się wycofać najszybciej, jak to będzie możliwe”.

„To dziwne - odparłem. - Chciałem poradzić panu to samo. Szanuję pański intelekt, baronie, a po dzisiejszym spotkaniu wiem, że i charakter mu dorównuje. Porozmawiajmy jak mężczyzna z mężczyzną. Nikomu nie zależy na tym, by grzebać w pańskiej przeszłości i nastręczać mu kłopotów. Ten rozdział jest już zamknięty, płynie pan po spokojnych wodach. Jeśli jednak nie zrezygnuje pan z tego małżeństwa, nastawi przeciwko sobie wiele osób, które nie spoczną, dopóki nie uprzykrzą mu życia do tego stopnia, że będzie pan musiał opuścić Anglię. Czy gra jest warta świeczki? Rozsądniej byłoby zostawić tę damę w spokoju. Gdy ona się dowie o pańskiej przeszłości, nie będzie to dla pana przyjemne”.

- Z nosa barona wystawały włoski, przypominające czułki owada, które podczas mojej przemowy drżały z rozbawienia. W końcu roześmiał się cicho:

„Proszę mi wybaczyć, panie Holmes, ale bawi mnie to, że próbuje pan grać, nie mając

w ręku kart. Nikt nie potrafiłby zrobić tego lepiej niż pan, jednak jest to dość żałosne posunięcie. Nie ma pan nawet koloru, panie Holmes, same blotki”. „Tak pan przypuszcza?”.

„Wiem to. Wyjaśnię coś panu. Ja dla odmiany trzymam w ręku mocne karty, więc nie

boję się ich odsłonić. Miałem szczęście, udało mi się całkowicie zdobyć serce tej damy. Podarowała mi je, choć opowiedziałem jej ze szczegółami o wszystkich nieszczęśliwych wydarzeniach z przeszłości. Ostrzegłem moją ukochaną, że złośliwe i podstępne osoby - ufam, że odniesie pan to do siebie - będą chciały opowiedzieć jej te historie, i poinstruowałem, jak ma się zachować. Zna pan pojęcie „trans hipnotyczny”? Będzie pan miał okazję zobaczyć, jak to działa w praktyce, bowiem człowiek o mocnym charakterze potrafi korzystać ze sztuki hipnozy bez prymitywnych błazenad. Panna de Merville jest przygotowana na pańską wizytę i na pewno chętnie pana przyjmie, gdyż jest posłuszna swemu ojcu we wszystkim poza jedną oczywistą kwestią”.

- Cóż, Watsonie, nie miałem nic więcej do dodania, zacząłem zatem zbierać się do wyjścia z całym dostojeństwem, na jakie było mnie stać, lecz gdy już chwytałem za klamkę, baron zatrzymał mnie:

„Tak na marginesie, słyszał pan o francuskim agencie Le Brune?”.

„Owszem” - odpowiedziałem.

„Wie pan, co mu się przytrafiło?”.

„Słyszałem, że w paryskiej dzielnicy Montmartre tak dotkliwie pobili go apasze, że do końca życia pozostanie kaleką”.

„Zgadza się, panie Holmes. Tak się składa, że tydzień wcześniej człowiek ten interesował się moimi sprawami. Proszę tego nie robić. To nie byłoby rozsądne. Wiele osób już się o tym przekonało. Na koniec dodam, że lepiej będzie, jeśli pójdzie pan swoją własną drogą, a mnie pozwoli iść moją. Żegnam!”.

- Zatem, Watsonie, wiesz już wszystko.

- Jest to niebezpieczny człowiek!

- Wyjątkowo. Gardzę blagierami, ale tacy jak on zwykle więcej myślą, niż mówią.

- Będziesz się w to mieszał? Czy ten ślub jest aż tak istotny?

- W świetle tego, że Gruner zamordował pierwszą żonę, a co do tego nie ma żadnych wątpliwości, wydaje się niezmiernie istotnym. Pamiętaj też o naszym kliencie! Ale nie mówmy na razie o tym. Kończ kawę i pojedźmy razem ze mną do domu: nasz wesołek Shinwell będzie na nas czekał z nowymi informacjami.

Gdy przybyliśmy na Baker Street, czekał już na nas potężny prostak o czerwonej twarzy. Był chory na szkorbut. Jego przebiegły umysł zdradzały jedynie bystre czarne oczka. Najwyraźniej zanurkował głęboko w odmęcie wód swego osobliwego królestwa, bo wyciągnął stamtąd żagiew, która miała postać chudej rozgorączkowanej młodej kobiety. Jej blada napięta twarz była dosyć młoda, ale na tyle już wyniszczoną grzechem i smutkiem, że można było wyczytać z niej okropną opowieść, która odcisnęła się piętnem trądu.