Выбрать главу

- To jest panna Kitty Winter - rzekł Shinwell Johnson, machając grubą dłonią na powitanie. - Czegóż to ona nie wie! Może lepiej sama panom opowie. Poszedłem do niej tuż po naszym spotkaniu, panie Holmes.

- Nietrudno mnie znaleźć - powiedziała dziewczyna. - Do diabła! Adres zawsze mam ten sam: londyńskie piekło. Porky i ja jesteśmy dobrymi kumplami. Niech mnie! Ale jest ktoś, kto powinien trafić do niższych od naszych kręgów piekła, o ile istnieje na tym świecie sprawiedliwość. Mowa o człowieku, którego pan ściga.

Holmes uśmiechnął się.

- Wnioskuję, że jest pani po naszej stronie, panno Winter.

- Jeśli tylko przyczynię się do tego, by trafił tam, gdzie jego miejsce, jestem do waszej dyspozycji - odparła z wściekłością. Na jej bladej nieruchomej twarzy i w gniewnym spojrzeniu malowała się nienawiść, jaką kobiety czują rzadko, a jakiej mężczyźni nie doświadczają nigdy.

- Moja przeszłość jest nieistotna. Nie ma żadnego znaczenia. Ale to przez Adelberta Grunera jestem tym, kim jestem. Gdybym tylko mogła go zniszczyć! - Gwałtownie zacisnęła dłonie w pięści. - Gdybym tylko mogła strącić go w otchłań, w którą on sam popchnął tak wielu!

- Wie pani, o co chodzi?

- Porky mi mówił. Przyczepił się do kolejnej głupiej biedaczki, lecz tym razem chce się z nią ożenić. Próbujecie temu zapobiec. Informacje, które macie o tym szatanie, powinny uchronić każdą porządną dziewczynę przy zdrowych zmysłach.

- Tego nie można o niej powiedzieć. Jest szaleńczo zakochana. Wie o nim wszystko. Nie przejmuje się tym.

- O morderstwie też?

- Owszem.

- Na boga! Musi mieć stalowe nerwy!

- Uważa, że są to tylko pomówienia.

- No to jej głupie oczy muszą ujrzeć dowody!

- Możemy liczyć na pani pomoc?

- Czyż sama nie jestem dowodem? Stanę przed nią i opowiem, jak mnie wykorzystał.

- Zrobi to pani?

- Czy zrobię? Nie mogłabym inaczej postąpić.

- Warto spróbować, choć on powiedział jej o wszystkich swoich występkach i uzyskał wybaczenie. Obawiam sie, że ta młoda dama nie zechce wrócić do tematu.

- Na pewno nie powiedział jej wszystkiego - rzekła. - Wiem o kilku innych morderstwach, które popełnił, zanim zrobiło się o nim głośno. Miał taki zwyczaj: opowiadał mi

0 kimś tym swoim aksamitnym głosem, a potem nagle wbijał we mnie nieruchomy wzrok

1 mówił: „Po miesiącu człowiek ten zginął”. To nie było czcze gadanie. Jednak nic sobie z tego nie robiłam, gdyż w owym czasie ja także go kochałam. Tak jak ta biedaczka, godziłam się na wszystko, co robił. Ale jedna rzecz mną wstrząsnęła. Niech mnie! Gdyby nie jego jadowity kłamliwy język, który jest w stanie wszystko wytłumaczyć i załagodzić, odeszłabym od niego już tamtej nocy. Chodzi o notatnik Grunera. To brązowa skórzana księga zamykana na kłódkę ze złotym herbem na okładce. Gdyby wtedy nie był nieco pijany, pewnie by mi jej nie pokazał.

- Co w niej było?

- Mówię wam, ten człowiek kolekcjonuje kobiety i jest z tego dumny jak ludzie, którzy zbierają ćmy czy motyle. W notatniku było wszystko. Zdjęcia, nazwiska, wiele szczegółów dotyczących tych kobiet. Ohydna księga, czegoś takiego żaden człowiek, nawet taki, który wyszedłby z rynsztoka, nie mógłby stworzyć. A jednak Adelbert Gruner tego dokonał. „Dusze, które doprowadziłem do upadku” - taki powinien być tytuł tej księgi. W każdym razie to nie ma znaczenia, bo notatnik i tak by się wam nie przydał, a gdyby nawet, i tak go nie zdobędziecie.

- A gdzie on jest?

- Skąd mam wiedzieć? Odeszłam od Grunera ponad rok temu. Wiem, gdzie wtedy go trzymał. Ten człowiek ma w sobie coś z kota, jest schludny i precyzyjny, może księga nadal leży w schowku w starym sekretarzyku, który znajduje się w małym gabinecie.

Wie pan, gdzie on mieszka?

- Byłem nawet w jego gabinecie - odpowiedział Holmes.

- Doprawdy? Zaczął pan działać rano, a już tyle zrobił. Mam nadzieję, że drogi Adelbert trafił w końcu na godnego siebie przeciwnika. Jest jeszcze drugi gabinet. Tam między oknami stoi okazała szklana gablota, a w niej znajduje się chińska porcelana. Za biurkiem są drzwi, które prowadzą do małego gabinetu. To tam chowa wszystkie dokumenty.

- Nie obawia się włamywaczy?

- Adelbert nie jest tchórzem. Nawet jego największy wróg nie powiedziałby o nim tego. Potrafi o siebie zadbać. W nocy włącza alarm. Poza tym niczego ciekawego by tam nie znaleźli, chyba że zabraliby jego fantazyjną porcelanę.

- Na nic by się zdała - oznajmił Shinwell Johnson tonem znawcy. - Żaden paser nie

zainteresuje się czymś, czego nie można przetopić lub sprzedać.

- Racja - powiedział Holmes. - Panno Winter, proszę zajrzeć do nas jutro o piątej po południu. W międzyczasie zorientuję się, czy można będzie zaaranżować spotkanie z tą młodą damą. Dziękuję za pomoc, jestem niezmiernie zobowiązany. Oczywiście, mój klient hojnie panią.

- Nie ma mowy, panie Holmes - krzyknęła dziewczyna. - Nie przyszłam tu po pieniądze. Widok tego człowieka pełzającego w błocie, i to z moim butem na jego przeklętej gębie wynagrodzi mi wszystko. To moja cena. Przyjdę jutro i każdego innego dnia, dopóki będziecie go ścigać. Porky powie wam, gdzie można mnie znaleźć.

Spotkałem się z Holmesem dopiero następnego wieczora w restauracji przy Strand Street, gdzie zjedliśmy kolację. Wzruszył ramionami, gdy zapytałem o przebieg spotkania. Historię, którą opowiedział, powtórzę własnymi słowami. Jego suchy styl należy nieco przeredagować i dostosować do realiów.

- Bez żadnych problemów zaaranżowałem spotkanie - zaczął - gdyż panna de Merville w drobnych sprawach przejawia skrajne posłuszeństwo wobec swego ojca, próbując w ten sposób wynagrodzić mu ten skandaliczny wybryk, jakim okazały się zaręczyny. Generał zadzwonił, by poinformować, że wszystko jest gotowe, a wybuchowa panna W. pojawiła się zgodnie z planem. O pół do szóstej wysiedliśmy z dorożki przy Berkley Square 104, gdzie mieszka stary żołnierz. To jedna z tych okropnych szarych londyńskich kamienic, przy których nawet budowla, jaką jest kościół, wydaje się być finezyjna. Lokaj zaprowadził nas do okazałego salonu z żółtymi zasłonami, gdzie czekała już na nas poważna młoda dama, blada, powściągliwa i tak niedostępna jak śnieg na szczytach gór.

- Nie wiem, jak ci to opisać, Watsonie - ciągnął mój przyjaciel. - Zanim zakończymy tę sprawę, być może sam poznasz Violet de Merville i wykorzystasz swój talent pisarski. Jest piękna, lecz to eteryczna uroda osoby opętanej. Widziałem takie twarze na płótnach średniowiecznych malarzy. Niewyobrażalne, jak ta bestia mogła chwycić w swoje szpony istotę jakby nie z tego świata. Jak widać, przeciwieństwa się przyciągają, duchowość łączy się z instynktami zwierzęcymi, człowiek pierwotny - z aniołem. Nie spotkałem się jeszcze z tak trudnym przypadkiem. Oczywiście, znała powód naszej wizyty. Zbrodniarz nie tracił czasu i skutecznie nastawił ją przeciwko nam. Wydaje mi się, że była zdziwiona obecnością panny Winter, jednak wskazała nam krzesła niczym wielebna matka przełożona przyjmująca dwoje trędowatych żebraków. Drogi Watsonie, nawet jeśli byłoby ci trudno to pojąć, posłuchaj jednak, co powiedziała panna Violet de Merville głosem zimnym niczym wiatr na lodowcu:

„Sir, wiem, kim pan jest. Przyszedł pan po to, aby oczernić mojego narzeczonego barona Grunera. Zgodziłam się na to spotkanie tylko ze względu na mojego ojca i z góry muszę pana ostrzec, że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby zmienić moje zdanie”.

Było mi jej żal, Watsonie. Przez chwilę poczułem się tak, jakby była moją córką. Zwykle nie jestem elokwentny. Słucham rozumu, nie serca. Jednak tym razem próbowałem ją przekonać, używając wszystkich pokładów serdeczności, jakie we mnie drzemią. Nakreśliłem wizję kobiety, która znalazła się w okropnej sytuacji i budzi się obok nowo poślubionego męża, stając się obiektem pieszczot krwawych dłoni i lubieżnych ust. Niczego jej nie oszczędziłem: wstydu, strachu, agonii ani beznadziei sytuacji. Żadne z moich gwałtownych słów nie wywołało na jej obliczu nawet delikatnego rumieńca ani żadnych emocji w jej nieobecnych oczach. Przypomniałem sobie, jak ten złoczyńca napomykał o transie hipnotycznym. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna stąpa ponad ziemią w ekstatycznym śnie. Mimo to jej odpowiedzi były klarowne.