Выбрать главу

„Cierpliwie wysłuchałam pańskich argumentów - rzekła. - Moje stanowisko pozostaje bez zmian. Zdaję sobie sprawę, że Adelbert, mój narzeczony, ma za sobą burzliwą przeszłość, która budzi ogromną nienawiść i prowokuje niesprawiedliwe oszczerstwa. Nie jest pan pierwszy, który z tym do mnie przychodzi. Na pewno robicie to w dobrej wierze, wiem jednak, że jest pan prywatnym detektywem, który mógłby działać zarówno na rzecz barona, jak i przeciwko niemu. Bez względu na wszystko proszę raz na zawsze przyjąć do wiadomości, że ja kocham jego, a on kocha mnie, dlatego opinia całego świata znaczy dla mnie tyle, co świergot ptaków za oknem. A jeśli nawet zboczył kiedyś z drogi, którą wyznacza mu szlachetność, może to właśnie ja mam go sprowadzić na nią z powrotem. Nie wiem tylko - tu rzuciła spojrzenie na moją towarzyszkę -kim jest ta kobieta”.

Już miałem odpowiedzieć, gdy dziewczyna wkroczyła do rozmowy niczym trąba powietrzna. Patrząc na te dwie kobiety, wyobraziłem sobie, że tak właśnie wyglądałoby zderzenie ognia i lodu.

„Powiem ci, kim jestem - krzyknęła, podrywając się z krzesła. Gniew wykrzywił jej twarz. - Byłam jego kochanką. Jestem jedną z setek kobiet, które omamił, wykorzystał, zniszczył i wyrzucił na śmietnisko. Ciebie też to czeka. Ale coś mi się zdaje, że ty skończysz raczej w grobie niż na śmietniku; może to i lepiej. Powiem ci, głupia, że ten ślub oznacza twoją śmierć. Nie wiem, jak to się skończy: może złamie ci serce, a może skręci kark, tak czy siak zniszczy cię. Nie mówię tego dlatego, że mi na tobie zależy. Guzik mnie obchodzi, czy będziesz żyła, czy nie. Przemawia przeze mnie nienawiść i żądza zemsty za to, co uczynił mnie. To zawsze wygląda podobnie, i nie patrz tak na mnie, moja piękna pani, bo ani się obejrzysz, a spadniesz dużo niżej niż ja”.

„Nie będę dyskutowała o takich sprawach - odparła panna de Merville obojętnie. - Po raz ostatni powtarzam, że wiem o trzech przypadkach z przeszłości mojego narzeczonego, kiedy to zadał się z podstępnymi kobietami. Zapewnił mnie, że szczerze żałuje, iż wyrządził tyle zła”. „Trzy przypadki! - wrzasnęła moja towarzyszka. - Idiotka! Niewiarygodna głupota!”.

„Panie Holmes, chciałabym już zakończyć tę rozmowę - usłyszałem lodowaty głos. -Spełniłam życzenie mojego ojca i spotkałam się z panem, jednak nie mam obowiązku wysłuchiwania bredni tej osoby”.

Panna Winter z przekleństwami na ustach ruszyła do przodu, i gdybym nie chwycił jej za nadgarstek, złapałaby tę irytującą kobietę za włosy. Pociągnąłem ją w kierunku drzwi. Na szczęście, udało mi się wsadzić ją do powozu, unikając scen, bowiem wściekła była do granic możliwości. Choć byłem bardziej opanowany, również czułem złość. Było coś niezmiernie denerwującego w spokoju i wyniosłości kobiety, którą próbowaliśmy uratować, a którą cechowała wyjątkowa wiara we własne przekonanie. Teraz już wiesz, na czym stoimy. Wygląda na to, że muszę wymyślić nowy plan, bo ten podstęp się nie udał. Będziemy w kontakcie, Watsonie. Jestem pewien, że w tej historii odegrasz swoją rolę, choć najprawdopodobniej następny ruch będzie należał do nich naszych przeciwników, a nie do nas.

Tak też się stało. Zadali cios, ściślej rzecz biorąc, to baron go zadał, bo nigdy bym nie uwierzył, że panna Violet brała w tym udział. Mógłbym wskazać wam konkretny kamień chodnika, na którym stałem, gdy mój wzrok zatrzymał się na afiszu. Przerażenie ścisnęło moje serce. Miało to miejsce między hotelem Grand a stacją Charing Cross, gdzie kulawy kioskarz wykładał wieczorną gazetę. Minęły dwa dni od naszej ostatniej rozmowy. Czarny nagłówek na żółtym papierze głosił:

PRÓBA ZAMACHU NA SHERLOCKA HOLMESA

Przez kilka chwil stałem w całkowitym osłupieniu. Potem pamiętam jak przez mgłę, że porwałem gazetę mimo sprzeciwów sprzedawcy, któremu nie zapłaciłem, i że wreszcie, stojąc w drzwiach drogerii, przeczytałem ten nieszczęsny artykuł. Oto jego treść: Z żalem zawiadamiamy, że pan Sherlock Holmes, znany prywatny detektyw, padł dziś rano ofiarą okrutnej napaści, i obecnie jego życie wisi na włosku. Szczegóły zdarzenia nie są znane. Wiadomo jednak, że stało się to około godziny dwunastej na Regent Street przed kawiarnią „Cafe Royal”. Pan Holmes został zaatakowany przez dwóch mężczyzn wyposażonych w kije. Zadano mu ciosy w głowę i tułów, powodując obrażenia, które lekarzy ocenili jako poważne. Rannego przewieziono najpierw do szpitala Charing Cross, ale ulegając jego namowom, przetransportowano następnie do domu przy Baker Street. Napastnicy to dwaj schludnie ubrani mężczyźni, którzy uciekli z miejsca zdarzenia przez „Cafe Royal” i zniknęli na jej tyłach, wybiegając na Glasshouse Street. Bez wątpienia pochodzili ze środowiska przestępczego, które nie raz ucierpiało z powodu pomysłowości wojującej z nim stale ofiary.

Ledwo zerknąłem na artykuł i już siedziałem w dorożce jadącej w kierunku Baker Street. W hallu natknąłem się na sir Leslie Oakshotta, sławnego chirurga. Przy krawężniku stał jego powóz.

- Nic mu nie grozi - stwierdził. - Dwie rany szarpane na czaszce i kilka dużych siniaków. Założyłem parę szwów i zaaplikowałem morfinę. Chory powinien odpoczywać, ale krótka rozmowa nie jest zabroniona.

Uzyskawszy zgodę, wślizgnąłem się do ciemnego pokoju. Poszkodowany nie spał i zachrypniętym głosem wyszeptał moje imię. Roleta była w trzech czwartych opuszczona, jednak promień słońca zdołał się przeniknąć do środka i padał na obandażowaną głowę rannego. Na opatrunku widniała plama krwi. Usiadłem obok i zwiesiłem głowę.

- Wszystko w porządku, Watsonie. Nie patrz takim przerażonym wzrokiem -wymamrotał słabym głosem. - Wygląda gorzej niż jest w rzeczywistości.

- Dzięki Bogu!

- Jak wiesz, jestem mistrzem w walce z jednym przeciwnikiem. Nigdy nie daję się zaskoczyć. Ale ten drugi. to było już za wiele.

- Jak mogę ci pomóc? Na pewno nasłał ich ten przeklęty typ. Powiedz tylko słowo, i go oszkaluję.

- Wierny przyjacielu! Nie możemy niczego zrobić, dopóki policja ich nie złapie. Ucieczka tych łotrów była precyzyjnie zaplanowana. Tego możemy być pewni. Poczekajmy. Mam pewien plan. Po pierwsze, musimy wyolbrzymić doznane przeze mnie urazy. Na pewno zjawią się dziennikarze. Naciągnij prawdę, Watsonie. Powiedz, że to będzie cud, jeśli w stanie delirium przeżyję tydzień, wymyśl, co chcesz! Przecież ty świetnie sobie z tym poradzisz!

- A sir Leslie Oakshott?

- Zajmę się tym. Gdy przyjdzie następnym razem, będę w bardzo złym stanie.

- Coś jeszcze?

- Owszem. Niech Shinwell Johnson zadba o to, by panna Winter zniknęła. Te przyjemniaczki będą chciały ją dorwać. Wiedzą, że brała udział w tej sprawie. Jeśli odważyli się zaatakować mnie, o niej na pewno nie zapomną. To pilne. Załatw to jeszcze dziś.

- Zajmę się tym natychmiast. Coś jeszcze?

- Połóż tu na stole moją fajkę i woreczek z tytoniem. Zaglądaj do mnie każdego ranka, zaplanujemy działania.

Wieczorem ustaliłem z Johnsonem, że zawiezie pannę Winter w spokojne miejsce za miastem i dopilnuje, by nie wychylała się do czasu, gdy minie niebezpieczeństwo.