Выбрать главу

„W rzeczy samej piękny! - powiedział w końcu. - Mówi pan, że jest ich sześć w komplecie? Zastanawiam się, jak to możliwe, że nie słyszałem o takich imponujących okazach. Wiem tylko o jednej sztuce, która znajduje się w Anglii i na pewno nie jest w obiegu. Nie chciałbym być nietaktowny, doktorze Barton, ale ciekawi mnie, w jaki sposób wszedł pan w posiadanie kompletu?”.

„Czy to ma jakieś znaczenie? - Starałem się, by pytanie zabrzmiało tak, jakby było zadane od niechcenia. - Widzi pan przecież, że to oryginalna porcelana, a jeśli chodzi o jej wartość, jestem skłonny poprosić o wycenę specjalistę”.

„Bardzo pan tajemniczy - odparł, łypiąc podejrzliwie ciemnymi oczami. - Przy transakcjach, dotyczących wartościowych przedmiotów, naturalnym jest, że człowiek chce znać jak najwięcej szczegółów. Jestem pewien, że to oryginał. Nie mam co do tego wątpliwości, ale muszę wziąć pod uwagę każdą ewentualność: załóżmy, że nie był pan upoważniony do sprzedaży”.

„Gwarantuję, że nikt nie będzie rościł praw do tego przedmiotu” - powiedziałem. „Muszę wiedzieć, ile warta jest pańska gwarancja” - brzmiała odpowiedź. „To już pytanie do moich bankierów” - nie dawałem za wygraną. „Racja. Wydaje mi się jednak, że to dość nietypowa transakcja” - nie ustępował baron. „Może pan dobić targu albo tego nie robić - odpowiedziałem obojętnie. - Panu pierwszemu składam ofertę, bo wiem, że jest on znawcą tematu, ale z łatwością znajdę innych nabywców”. „Skąd pan wie, że jestem znawcą?” - zapytał baron. „Wiem, że napisał pan książkę o porcelanie” - odpowiedziałem. „Czytał ją pan?” - chciał wiedzieć mój rozmówca. „Nie”. „Coraz trudniej zrozumieć mi zaistniałą sytuację. Jest pan znawcą tematu i kolekcjonerem, a w pańskim zbiorze znajdują się niezwykle wartościowe okazy, tymczasem nie zadał pan sobie trudu, żeby zaznajomić się z książką, z której dowiedziałby się, jaka jest waga i wartość tego, co pan posiada. Może pan to wyjaśnić?” - zapytał Gruner. „Jestem bardzo zajęty. Mam praktykę lekarską” - odpowiedziałem. „To nie ma znaczenia - nie ustępował baron. - Jeśli mężczyzna ma jakieś zainteresowania, to poświęca na nie czas bez względu na inne obowiązki. W bileciku napisał pan, ze jest znawcą”. „Zgadza się” - potwierdziłem. „Czy mogę przeprowadzić test? - Gruner był bardzo nieufny. - Muszę panu powiedzieć, doktorze, jeśli faktycznie pan nim jest, że ta sprawa staje się coraz bardziej podejrzana. Chciałbym sprawdzić, co pan wie o cesarzu Shomu i jaki miał on związek ze skarbcem Shosoin niedaleko Nara? Jest pan zaskoczony? Proszę mi opowiedzieć o północnej dynastii Wei i jej miejscu w historii

ceramiki”.

Poderwałem się z krzesła, symulując gniew.

„To jest nie do przyjęcia! - wykrzyknąłem. - Przyszedłem tu, żeby oddać panu przysługę, a nie po to, by mnie egzaminowano jak uczniaka. Moja wiedza na ten temat może ustąpić jedynie pańskiej wiedzy, ale z całą pewnością nie zamierzam odpowiadać na pytania zadane w tak obraźliwy sposób”.

Spojrzał na mnie ze spokojem. W jego oczach nie było już rozmarzenia. Patrzył ze złością. Pomiędzy srogimi wargami błysnęły zęby: „Co to za gra? Jest pan szpiegiem. Wysłannikiem Holmesa. Zaplanowaliście podstęp. Podobno jest umierający, wysyła zatem swojego człowieka, by miał mnie na oku. Wszedł pan tu bez zaproszenia i, na Boga, zaraz się pan przekona, że wyjście będzie o wiele trudniejsze”.

Stanął na równe nogi, więc cofnąłem się o krok, przygotowując się do odparcia ataku, widziałem, że gotował się z wściekłości. Prawdopodobnie, od początku mnie podejrzewał, a jego pytania upewniły go, że miał rację. Było jasne, że go nie oszukam. Włożył rękę do bocznej szuflady i zaczął ją gwałtownie przetrząsać. Musiał coś usłyszeć, bo nagle znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać.

„Ach tak!” - krzyknął i wbiegł do pokoju, który znajdował się za nim.

Dwa kroki dzieliły mnie od otwartych drzwi, a scena, którą ujrzałem, będę pamiętał do końca życia. Okno z widokiem na ogród było szeroko otwarte. Obok niego stał niczym straszliwy duch Sherlock Holmes. Głowę miał owiniętą krwawymi bandażami, jego twarz była wychudzona i blada. W mgnieniu oka wyskoczył przez okno, usłyszałem, jak spadł na krzaki wawrzynu. Gospodarz domu, rycząc ze złości, rzucił się w kierunku okna.

To, co się wydarzyło, trwało sekundy, a jednak wyraźnie to widziałem. Ręka - kobieca ręka - wyłoniła się spośród liści. W tym samym momencie baron wydał z siebie potworny krzyk, który będzie mi towarzyszył do końca dni. Mężczyzna przycisnął do twarzy dłonie i zaczął biegać dookoła pokoju, gwałtownie uderzając głową o ściany. Potem upadł na dywan i zaczął turlać się i wierzgać, a jego wrzask roznosił się po całym domu.

- Wody! Na litość boską, wody! - krzyczał.

Chwyciłem karafkę ze stoliczka i ruszyłem na pomoc. W tej samej chwili do pokoju wbiegli kamerdyner i lokaje. Pamiętam, że jeden z nich zemdlał, gdy, uklęknąwszy przy rannym, obróciłem jego potworną twarz w stronę lampy. Przeżerał ją kwas siarkowy. Wyciekał z uszu i kapał z brody. Jedno oko zachodziło bielmem i stawało się szkliste, drugie było czerwone i zaognione. Rysy, które podziwiałem kilka chwil wcześniej, teraz przypominały piękny obraz, po którym artysta przejechał mokrą cuchnącą gąbką. Twarz była rozmazana, pozbawiona kolorów, nieludzka i straszna.

W kilku słowach opowiedziałem zebranym przebieg zdarzeń, oczywiście, tych dotyczących ataku kwasem siarkowym. Ktoś wdrapał się na okno, inni wybiegli na trawnik, ale było ciemno, i zaczynało padać. Krzycząc, ofiara piekliła się i wygrażała swemu oprawcy: „To ta czarownica, Kitty Winter! Diablica! Zapłaci mi za to. Zapłaci! Na Boga, ten ból jest nie do zniesienia!”.

Przemyłem mu twarz olejem rycynowym, położyłem opatrunek na otwarte rany i zaaplikowałem zastrzyk morfiny. Wszystkie podejrzenia, które miał względem mnie, zniknęły w wyniku szoku, uczepił się moich dłoni, wydawało mu się, że mam moc, dzięki której rozjaśnię te jego zimne nieobecne oczy. Wzruszyłbym się jego losem, gdyby nie pamięć o niegodziwym życiu, które doprowadziło do tego ohydnego przeobrażenia. Towarzyszyło mi odpychające uczucie, gdy wbijał sie we mnie rozpalonymi rekami, dlatego odczułem ulgę, kiedy lekarz rodziny wraz ze specjalistą uwolnili mnie od tego przykrego obowiązku. Przyjechał inspektor policji, któremu wręczyłem moją prawdziwą wizytówkę. Postąpiłbym głupio i bezmyślnie, zachowując się inaczej, gdyż na posterunku byłem równie znany jak Holmes. Opuściłem ten ponury straszny dom. Po godzinie zjawiłem się na Baker Street.

Holmes siedział w swym ulubionym fotelu. Był blady i wyglądał na wycieńczonego. Wydarzenia tego wieczora nadwyrężyły nawet jego stalowe nerwy, kiedy przysłuchiwał się z przerażeniem moim opowieściom o strasznym przeobrażeniu barona. - To kara za grzechy, Watsonie, kara za grzechy! - rzekł. - Prędzej czy później dosięga każdego grzesznika. A baron ma wiele na sumieniu - dodał, biorąc ze stolika brązową księgę. - O tym notatniku mówiła dziewczyna. Jeżeli dzięki niemu ślub nie zostanie odwołany, to nic już nie pomoże. Ale, mój przyjacielu, uda się, powinno się udać. Żadna szanująca się kobieta nie zniosłaby czegoś takiego.