Выбрать главу

- To jego miłosny pamiętnik?

- Raczej lubieżny. Jak zwał tak zwał. Gdy panna Winter powiedziała nam o notesie, wiedziałem już, że mielibyśmy w rękach potężną broń, gdyby udało nam się go zdobyć. Nie wypowiedziałem na głos swoich myśli, obawiając się, że nie utrzymałaby języka za zębami.

Długo o tym myślałem. Napaść na mnie pozwoliła baronowi myśleć, że nie musi się mnie obawiać. Wyszło mi to zatem na dobre. Poczekałbym nieco dłużej, ale jego wyjazd do Ameryki zmusił mnie do działania. Nie zostawiłby przecież dokumentów, które naraziłyby jego reputacje na szwank. Zatem musiałem działać od razu. Włamanie w nocy nie wchodziło w rachubę. Jest przygotowany na taką ewentualność. Mogłem to zrobić jedynie wieczorem, upewniając się, że jego uwaga będzie odwrócona. Potrzebowałem więc ciebie i niebieskiego spodeczka. Musiałem się jednak dowiedzieć, gdzie dokładnie znajduje się notatnik, bo zdawałem sobie sprawę, że będę miał tylko kilka minut, bo mój czas ograniczała twoja wiedza na temat chińskiej porcelany. W ostatniej chwili pojechałem po pannę Winter. Skąd mogłem wiedzieć, co kryło się w małej paczuszce, którą kurczowo trzymała pod płaszczem? Myślałem, że przyszła tam w naszej sprawie, a okazało się, że chciała załatwić swoją.

- Domyślił się, że to ty mnie wysłałeś.

- Tego się obawiałem. Na szczęście, zająłeś go na tyle długo, że udało mi się wykraść notatnik, ale już nie miałem czasu, żeby uciec niepostrzeżenie. Sir James! Cieszę się że pan przyszedł!

Nasz wytworny przyjaciel uważnie wysłuchał opowieści Holmesa o wcześniejszych wydarzeniach.

- Zdziałał pan cuda! - krzyknął, wysłuchawszy całej historii. - Jeśli jednak jego obrażenia są faktycznie tak odrażające, jak twierdzi doktor Watson, to cel, jakim było odwołanie ślubu, osiągniemy nawet bez tej straszliwej księgi.

Holmes potrząsnął głową.

- Kobiety pokroju Violet de Merville nie postępują w ten sposób. Okaleczonego męczennika pokocha jeszcze mocniej. Nie fizyczną powłokę musimy zniszczyć, lecz obnażyć jego moralność. Ta księga sprowadzi ją na ziemię, nic innego tego nie dokona. To jest jego pismo. Nie przejdzie obok niego obojętnie.

Nasz gość zabrał księgę i drogocenny spodeczek. Byłem już spóźniony, więc wyszedłem na ulicę razem z nim. Jego powóz czekał. Mężczyzna wskoczył do środka i rzucił pośpiesznie rozkaz wystrojonemu stangretowi, który prędko odjechał. Sir James przełożył przez okno połę swego palta, by zasłonić tarczę herbową, widniejącą z boku pojazdu, niemniej jednak zdążyłem ujrzeć ją w jasnym świetle padającym przez szybę okienka nad drzwiami wejściowymi do domu. Z zaskoczenia zaparło mi dech. Odwróciłem się i pognałem po schodach do pokoju Holmesa.

- Wiem, kim jest nasz klient - z zapałem ogłosiłem moje odkrycie. - Jest nim.

- Lojalny przyjaciel i prawdziwy dżentelmen - powiedział Holmes, powstrzymując mnie uniesioną dłonią. Na teraz i na zawsze to wszystko, co powinniśmy wiedzieć.

Nie wiem, w jaki sposób wykorzystano obciążający notatnik. Możliwe, że zajął się tym sir James. Choć najprawdopodobniej tak delikatne zadanie powierzono ojcu młodej damy. W każdym razie upragniony cel został osiągnięty.

Trzy dni później w dzienniku „Morning Post” pojawiła się wzmianka o odwołaniu ślubu barona Adelberta Grunera i panny Violet de Merville. W tejże gazecie pisano o pierwszym policyjnym przesłuchaniu w sprawie przeciwko pannie Kitty Winter oskarżonej o spowodowanie obrażeń ciała kwasem siarkowym. W trakcie procesu pojawiły się jednak pewne okoliczności łagodzące, dzięki którym wyrok przeszedł do historii jako najłagodniejszy z możliwych za przestępstwo tej kategorii. Sherlockowi Holmesowi groziło oskarżenie o włamanie, okazało się jednak, że gdy winny jest dobrym człowiekiem, a jego klient jest wystarczająco znamienity, to nawet sztywne brytyjskie prawo staje się bardziej ludzkie i elastyczne. Mój przyjaciel nie zasiadł na ławie oskarżonych.

1 elitarny londyński klub dla dżentelmenów, założony w 1832 r. (przyp. tłum.)

2 ostry stan zapalny skóry wywołany przez paciorkowce (przyp. tłum.)

Rozdział drugi

Żołnierz o bladym obliczu

Mój przyjaciel Watson rzadko wpada na jakiś pomysł, ale gdy już tak się stanie, uporczywie stara się mnie do niego przekonać. Od dłuższego czasu namawia mnie, bym to ja opisał jedną ze swoich spraw. Prawdopodobnie sam jestem sobie winien, gdyż często wytykałem mu, że jego relacje są powierzchowne, i oskarżałem go o skłonność do schlebiania gustom czytelników zamiast tego, żeby ściśle trzymać się faktów i liczb. „Sam spróbuj, Holmesie!” -ripostował.

Muszę przyznać, że gdy wziąłem do ręki pióro, dopiero uświadomiłem sobie, że sprawę należy przedstawiać w sposób, który zainteresuje czytelnika. Jestem pewien, że tym razem uda mi się to uczynić, gdyż jest to jedno z najdziwniejszych wydarzeń w mojej karierze; próżno szukać go w zbiorze Watsona. W ogóle jeżeli chodzi o mojego starego przyjaciela i biografa, wykorzystam okazję, by nadmienić, że jeśli zgadzam się na to, aby towarzyszył mi w różnorodnych dochodzeniach, to powodem z całą pewnością nie są sentymenty ani zachcianki, tylko fakt, iż Watson posiada pewne wyjątkowe cechy, do których, będąc człowiekiem skromnym, nie przykłada wagi, skupiając się na wyolbrzymianiu moich zasług. Wspólnik, który potrafi przewidzieć twoje wszystkie działania i wnioski, jest niebezpieczny, za to taki, dla którego każde rozwiązanie jest zaskoczeniem, a przyszłość jest jak zamknięta księga, jest w rzeczy samej idealnym pomocnikiem.

Jak wynika z zapisków w moim notesie, pan James M. Dodd odwiedził mnie w styczniu 1903 roku, tuż po zakończeniu wojny burskiej. Był to wysoki, krzepki, spalony słońcem, dobrze zbudowany Brytyjczyk. W owym czasie Watson opuścił mnie i zamieszkał ze swoją żoną. Przyznaję, że był to z jego strony jedyny egoistyczny czyn w trakcie całej naszej współpracy. Zostałem sam.

Mam zwyczaj siadać plecami do okna, moich gości natomiast zawsze usadzam na krzesłach stojących naprzeciw mnie, tak, żeby na twarze padało światło. Pan James M. Dodd wyglądał na zagubionego i nie wiedział, od czego ma zacząć rozmowę. Nie próbowałem mu pomóc, bo gdy on milczał, ja mogłem go obserwować. Uważałem, że dobrze jest zaimponować klientom moimi umiejętnościami, więc podzieliłem się z nim spostrzeżeniami.

- Jak mniemam, był pan w Afryce Południowej.

- Zgadza się, sir - odpowiedział zaskoczony.

- Służył pan w oddziale Imperial Yeomenry3, tak?

- Nie inaczej.

- Zapewne w korpusie Middlesex.

- Owszem. Pan jest chyba czarownikiem, panie Holmes.

Uśmiechnąłem się na widok jego zdezorientowanej miny.

- Kiedy do mojego salonu wchodzi krzepki dżentelmen, którego twarz jest tak mocno opalona, iż nie ma wątpliwości, że angielskie słońce nie miało z tym nic wspólnego, i który trzyma chustkę w rękawie, a nie w kieszeni, to nietrudno zgadnąć, skąd pan pochodzi i czym się zajmuje. Pańska broda jest krótko przystrzyżona, co wskazuje na to, że nie jest pan zwykłym żołnierzem, tylko kawalerzystą. Z pańskiej wizytówki wynika, że jest pan maklerem giełdowym z Throgmorton Street, dlatego wymieniłem Middlesex; do tego pułku zaciągnęło się wielu pańskich kolegów.

- Pan widzi wszystko.

- Nie więcej niż pan, ale nauczyłem się wyciągać z tego wnioski. Jednak przyszedł pan do mnie dziś rano, panie Dodd, nie po to, żeby dyskutować o sztuce obserwacji. - Co słychać w Tuxbury Old Park?

- Panie Holmes!

- Szanowny panie, to żadna tajemnica. Bilecik został wysłany stamtąd, a jako że zależało panu na szybkim spotkaniu, oczywistym jest, iż wydarzyło się coś istotnego i niespodziewanego.