Выбрать главу

Mój klient przerwał, owładnięty emocjami.

- Proszę kontynuować - zachęciłem go. - Pańska opowieść rozwija się bardzo nietypowo.

- Stał za oknem, panie Holmes, z twarzą przyciśniętą do szyby. Jak wspominałem, wcześniej wyglądałem na zewnątrz. Zasłony pozostały częściowo odsunięte. To właśnie w tej szparze go ujrzałem. Okno sięgało do ziemi, widziałem więc całą sylwetkę, ale to twarz przykuła moją uwagę. Była śmiertelnie blada, nigdy wcześniej nie widziałem takiego odcienia skóry. Pewnie tak właśnie wyglądają duchy, jednak gdy nasze spojrzenia się spotkały, ujrzałem oczy żywego człowieka. Gdy zauważył, że na niego patrzę, odskoczył i zniknął w ciemnościach. Było w nim coś ogromnie niepokojącego, panie Holmes. I nie mam na myśli tej upiornej twarzy, białej jak śnieg twarzy, która wyłoniła się z mroku. To było coś subtelniejszego, zaczajonego, tajemniczego, podszytego winą, zupełnie niepodobnego do szczerego mężnego chłopaka, którego znałem. W moim umyśle zagościło przerażenie. Gdy człowiek przez rok czy dwa, będąc w wojsku, bawi się z Burami w ciuciubabkę, potrafi trzymać nerwy na wodzy i szybko działać. Godfrey nie zdążył jeszcze zniknąć, a już byłem przy oknie. Zatrzask był nietypowy i straciłem trochę czasu, próbując go otworzyć. Gdy mi się to wreszcie udało, wyskoczyłem przez okno i pognałem ścieżką w głąb ogrodu, tam, gdzie jak się zdawało, pobiegł Godfrey.

Ścieżka była długa i słabo oświetlona, mimo to miałem wrażenie, że przede mną coś się rusza. Biegłem, wołając jego imię, ale na próżno. Dotarłem do rozwidlenia dróżek, prowadzących do różnych zabudowań. Nie mogłem się zdecydować, którą wybrać, i wtedy wyraźnie usłyszałem odgłos zamykanych drzwi. Nie dochodził z miejsca, z którego przyszedłem, tylko z przodu, z ciemności. Teraz, panie Holmes, byłem już pewien, że nie uległem przywidzeniu. To Godfrey, uciekając przede mną, zamknął za sobą drzwi. Byłem o tym przekonany.

Niczego więcej nie mogłem zrobić, spędziłem więc niespokojną noc, rozmyślając i próbując znaleźć uzasadnienie tej sytuacji. Następnego dnia pułkownik był w bardziej ugodowym nastroju, a jego żona wspomniała o atrakcjach w okolicy, co dało mi pretekst, by zapytać, czy nie będę zbyt uciążliwy, gdy przedłużę swój pobyt do jutra. Pan domu nieco niechętnie wyraził zgodę, a ja zyskałem cały dzień na obserwację. Wtedy byłem już przekonany, że Godfrey ukrywa się w pobliżu, pozostało dowiedzieć się, gdzie i dlaczego.

Dom był tak wielki i miał tyle zakamarków, że gdyby się schował w nim cały pułk, nikt by się nie zorientował. Jeżeli tajemnica kryła się w jego wnętrzu, miałem przed sobą trudne zadanie. Jednak odgłos zamykanych drzwi na pewno nie pochodził stąd. Musiałem przeszukać ogród. Nie było ku temu żadnych przeszkód: gospodarze, zajęci własnymi sprawami, pozostawili mnie sobie samemu. W ogrodzie znajdowało się kilka pawilonów, a na jego końcu natknąłem się na wolno stojącą oficynę pokaźnych rozmiarów, wystarczająco dużą, by mógł w nim mieszkać ogrodnik lub gajowy. Czy to stąd dobiegł mnie w nocy dźwięk zamykanych drzwi? Podszedłem bliżej jakby od niechcenia, przechadzając się bez celu po ogrodzie. W tej samej chwili drzwi się otworzyły, i z domu energicznie wyszedł niski brodaty mężczyzna. Odziany w czarne palto i w meloniku na głowie, nie wyglądał na ogrodnika. Ku mojemu zaskoczeniu zamknął drzwi na klucz i schował go kieszeni. Potem popatrzył na mnie ze zdziwieniem. „Czy jest pan tu gościem?” - zapytał. Odpowiedziałem, że tak, i napomknąłem, iż jestem przyjacielem Godfreya.

„Szkoda, że akurat jest w dalekiej podróży, bo na pewno ucieszyłaby go moja wizyta” -kontynuowałem. „Zapewne - powiedział z miną człowieka, który wie więcej, niż może powiedzieć. - Domyślam się, że przyjedzie pan ponownie w bardziej dogodnej chwili”. Poszedł dalej, ale gdy się odwróciłem, zauważyłem, że obserwuje mnie, schowany do połowy w krzakach wawrzynu, rosnącego na końcu ogrodu.

Gdy mijałem oficynę, uważnie się jej przyjrzałem, jednak okna były zasłonięte, i wyglądało na to, że nikogo w środku nie ma. Miałem świadomość, że ktoś mnie obserwuje. Gdybym był zbyt wścibski, popsułbym własny plan, a nawet mógłbym zostać poproszony o opuszczenie posiadłości, dlatego spokojnym krokiem udałem się do domu i poczekałem aż zapadnie noc, by kontynuować śledztwo. Gdy na dworze zrobiło się ciemno, wymknąłem się po cichu przez okno i najostrożniej, jak tylko potrafiłem, udałem sie w kierunku tajemniczego budynku.

Wspomniałem wcześniej, że okna były starannie zasłonięte, teraz zamknięto także okiennice. Zauważyłem jednak strumień światła, wydostający się przez szparę, więc podszedłem bliżej. Miałem szczęście, ponieważ zasłona nie była do końca zaciągnięta, a dzięki niedomkniętej okiennicy utworzyła się szczelina, przez którą mogłem zajrzeć do pokoju. Wnętrze było bardzo przytulne, lampa świeciła jasno, a w kominku palił się ogień. Przodem do okna siedział niski człowieczek, którego spotkałem rano. Palił fajkę i czytał gazetę.