Выбрать главу

- Odnoszę wrażenie, że nic się tu nie zmieniło, Billy. Ty się także nie zmieniłeś. Mam nadzieję, że o Holmesie będę mógł powiedzieć to samo.

Billy z pewnym niepokojem zerknął w stronę zamkniętych drzwi sypialni.

- Myślę, że jeszcze śpi - powiedział.

Piękny letni dzień chylił się ku końcowi, dochodziła siódma, mimo to doktor Watson wcale się nie zdziwił, gdyż bardzo dobrze znał zwyczaje swojego przyjaciela, który chadzał spać o najróżniejszych porach.

- Pracuje nad jakąś sprawą?

- Owszem, nie oszczędza się. Boję się o jego zdrowie. Blednie i chudnie, w dodatku nie chce jeść. Gdy pani Hudson zapytała: „Kiedy życzy pan sobie kolację, panie Holmes?”, odpowiedział: „Pojutrze o siódmej trzydzieści”. Wie pan przecież, jak on się zachowuje w trakcie dochodzenia.

- Tak, Billy, wiem.

- Śledzi kogoś. Wczoraj jako robotnik szukał pracy. Dziś przebrał się za staruszkę. Dałem się nabrać, choć powinienem już znać jego zagrania. - Billy z szerokim uśmiechem na ustach wskazał na spory parasol oparty o kanapę. - To część kostiumu starszej pani - powiedział.

- Co to za sprawa?

Chłopak ściszył głos, jakby rozprawiał o największych tajemnicach państwowych.

- Panu powiem, ale nikt inny nie może się o tym dowiedzieć. Dotyczy klejnotu koronnego.

- Co? Chodzi o tę kradzież brylantu wartego sto tysięcy funtów?

- Owszem. Muszą go odzyskać, proszę pana. Na tej kanapie siedzieli już premier i minister spraw wewnętrznych. Pan Holmes był dla nich bardzo uprzejmy. Szybko ich uspokoił i obiecał, że zrobi wszystko, co jest w jego mocy. No i jeszcze był tu lord Cantlemere...

- Och!

- Pan wie, co to oznacza. Jest sztywny, że się tak wyrażę. Premier zrobił na mnie dobre wrażenie i nie mam nic przeciwko ministrowi spraw wewnętrznych, który wygląda na dobrze wychowanego sympatycznego człowieka, ale tej jego lordowskiej mości nie mogę znieść. Pan Holmes ma podobne odczucia. Widzi pan, lord nie wierzy w umiejętności pana Holmesa i nie chciał go zatrudnić. Liczy pewnie, że poniesie fiasko.

- A Holmes o tym wie?

- On wie wszystko.

- Miejmy nadzieję, że mu się powiedzie, a lord Cantlemere będzie wielce rozczarowany. Co to za zasłona wisi w poprzek okna?

- Pan Holmes kazał ją powiesić trzy dni temu. Za nią ukryliśmy coś zabawnego.

Billy podszedł i odsłonił kotarę, która skrywała wnękę okna wykuszowego. Doktor Watson nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia. Ujrzał bowiem kopię postaci swego dobrego przyjaciela, ubraną w szlafrok. Głowa była skierowana w stronę okna i pochylona tak, jakby mężczyzna czytał niewidzialną książkę, podczas gdy korpus wygodnie spoczywał w fotelu. Billy odłączył głowę od tułowia i uniósł do góry.

- Ustawiamy ją pod różnymi kątami, żeby wyglądała wiarygodniej. Nie odważyłbym się jej dotknąć, gdyby zasłona nie była opuszczona. Kiedy jest podniesiona, kukłę widać z naprzeciwka.

- Już raz wykorzystaliśmy coś podobnego.

- To było jeszcze, zanim ja się tutaj pojawiłem - powiedział Billy. Rozsunął zasłony i wyjrzał przez szybę. - Obserwują nas z różnych punktów. Widzę, jak ktoś stoi przy oknie. Niech pan sam zobaczy.

Watson ruszył do przodu, gdy nagle otworzyły się drzwi sypialni, i pojawił się w nich wysoki chudy gospodarz. Jego pociągła twarz była blada, ale szedł bardzo energicznym krokiem. Jednym susem znalazł się przy oknie i opuścił kotarę.

- Wystarczy, Billy - powiedział. - Twoje życie było w niebezpieczeństwie, mój chłopcze, a na razie jesteś mi potrzebny. Watsonie, miło cię widzieć w twoim starym mieszkaniu.

Przychodzisz w krytycznym momencie.

- Już się zorientowałem.

- Możesz już iść, Billy. Nie wiem, co począć z tym chłopakiem, Watsonie. Gdzie jest granica, której nie powinienem przekraczać, by nie narazić jego życia na niebezpieczeństwo?

- O jakim niebezpieczeństwie mówisz?

- O ewentualności nagłej śmierci. Dziś wieczorem spodziewam się czegoś.

- Czego?

- Tego, że zostanę zamordowany, Watsonie.

- Zapewne żartujesz, Holmesie.

- Nawet przy moim ograniczonym poczuciu humoru potrafię wymyślić lepszy dowcip. Do tego czasu możemy czuć się swobodnie. Nie pogardzisz kapką alkoholu? Syfon z wodą sodową i papierosy są tam, gdzie zawsze. Chciałbym jeszcze raz zobaczyć cię siedzącego w fotelu. Mam nadzieję, że moja fajka i marny tytoń nadal ci nie przeszkadzają? Obecnie zastępują mi jedzenie.

- Dlaczego nie jesz?

- Z pustym brzuchem moje umiejętności się doskonalą. Cóż, drogi Watsonie, jako lekarz na pewno przyznasz mi rację, że krew, wykorzystywana przez organizm w procesie trawienia, nie dociera już do mózgu. A przecież ja jestem mózgiem, Watsonie. Reszta mnie jest tylko dodatkiem. Muszę skoncentrować się na myśleniu.

- Ale jakie niebezpieczeństwo ci grozi?

- Posłuchaj, jeśli faktycznie potwierdzą się moje przypuszczenia, dobrze by było, żebyś obciążył swą pamięć nazwiskiem i adresem mordercy. Możesz je przekazać inspektorom ze Scotland Yardu z pozdrowieniami i pożegnalnym błogosławieństwem. Jego godność hrabia Negretto Sylvius. Lepiej je zapisz! Moorside Gardens, 136, N. W.6 Masz?

Na szczerej twarzy Watsona odmalował się niepokój. Bardzo dobrze znał Holmesa, wiedział też, że zwykle podejmuje ogromne ryzyko, i zdawał sobie sprawę z tego, że ujawnił mu raczej łagodny opis sytuacji, a nie jej wyolbrzymioną wersję. Watson był jak zawsze realistą.

- Możesz na mnie liczyć. W najbliższym czasie nie mam żadnych zajęć.

- Nie pracowałeś ostatnio nad moralnością, Watsonie. Widzę, że na liście twych wad pojawiło się także kłamstwo. Odnoszę wrażenie, że jesteś niezwykle zapracowanym lekarzem, osaczonym przez pacjentów.

- To nie są poważne wezwania. Czy nie można tego człowieka oddać w ręce policji?

- Owszem, Watsonie, mógłbym. Właśnie to go tak martwi.

- Dlaczego tego nie zrobisz?

- Ponieważ nie wiem, gdzie jest brylant.

- Ach tak! Billy wspominał o zaginionym klejnocie koronnym!

- Wspaniały klejnot Mazariniego. Zarzuciłem sieć i złapałem w nią ryby. Tyle że bez kamienia. Po co więc je wyciągać z wody? Pewnie świat byłby lepszy, gdyby je wyłapać. Ale to nie jest mój cel. Zależy mi na klejnocie.

- Czy ten hrabia Sylvius jest jedną z twoich ryb?

- Tak, w dodatku to rekin. Robi użytek ze swych szczęk. Jest jeszcze drugi, bokser, który nazywa się Sam Merton. Nawet nie jest złym człowiekiem, tylko hrabia go wykorzystuje. Sam nie jest rekinem. Jest dużą głupawą płotką, która nie ma własnego zdania. Ale tak samo trzepocze się już w mojej sieci.

- Gdzie jest teraz hrabia Sylvius?

- Przez cały dzień deptałem mu po piętach. Widziałeś mnie kiedyś w przebraniu starej kobiety, Watsonie? Nigdy nie byłem bardziej wiarygodny niż dzisiaj. Do tego stopnia, że nawet podniósł mój parasol. „Pani pozwoli, madame” - powiedział z włoskim akcentem. To typ człowieka, który będąc w dobrym nastroju, jest przepełniony południową uprzejmością, lecz gdy humor ma trochę gorszy, staje się diabłem wcielonym. Życie to splot zabawnych wydarzeń, Watsonie.

- To się mogło skończyć tragicznie.

- Być może masz rację. Poszedłem za nim do zakładu starego Straubenzee, mieszczącego się w centrum Londynu, w okolicy zwanej Minories. Straubenzee wykonał na zamówienie wiatrówkę - piękna robota! - która w tej chwili znajduje się z pewnością w oknie naprzeciwko. Widziałeś kukłę? No tak, Billy ci ją pokazał. W każdej chwili jej głowę może przeszyć kula. O co chodzi, Billy?