Выбрать главу

- Jest ich więcej?

- Cóż, właśnie musimy się o tym przekonać.

Wręczył mi rewolwer, który wcześniej wyjął z szuflady.

- Ja mam ten stary, mój ulubiony. Jeśli nasz przyjaciel z Dzikiego Zachodu zapragnie udowodnić, że naprawdę zasłużył sobie na swój przydomek, lepiej, żebyśmy byli przygotowani. Daję ci godzinę na odpoczynek, Watsonie, potem udamy się na Ryder Street na spotkanie z przygodą.

Gdy dotarliśmy do dziwacznego mieszkania Nathana Garrideba, wybiła czwarta. Dozorczyni pani Saunders właśnie wychodziła, jednak bez wahania wpuściła nas do środka, gdyż Holmes obiecał, że przed wyjściem sprawdzi, czy drzwi wyposażone w zamek zatrzaskowy na pewno się zamknęły. Po chwili usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi wejściowych i przez okno obserwowaliśmy, jak czepek zdobiący głowę dozorczyni oddala się od budynku. Na parterze oprócz nas nie było nikogo. Holmes w ekspresowym tempie obszedł pomieszczenie. W ciemnym kącie stał, lekko odsunięty od ściany stał regał. Schowaliśmy się za tym meblem i Holmes szeptem przedstawił mi plan działania.

- Evans chciał wywabić stąd naszego sympatycznego przyjaciela, tego możemy być pewni, a skoro kolekcjoner prawie nigdy nie opuszcza swojego mieszkania, musiał wszystko szczegółowo opracować. Prawdopodobnie dlatego właśnie wymyślił tę historyjkę o spadku i trzech Garridebach. Muszę przyznać, że jest diabelsko przebiegły, nawet jeśli to dziwaczne nazwisko lokatora było dla jego opowieści wspaniałym punktem wyjścia, którego wcale się nie spodziewał. Uknuł tę intrygę w niebywale sprytny sposób.

- Ale po co to wszystko?

- Jesteśmy tu, by się tego dowiedzieć. Zdążyłem się już zorientować, że nie ma to najwyraźniej niczego wspólnego z naszym kolekcjonerem. Ma natomiast związek z człowiekiem, którego zabił, a który prawdopodobnie był jego wspólnikiem. Ten pokój kryje w sobie tajemnicę jakiegoś przestępstwa. Oto moje wnioski, Watsonie. Na początku myślałem, że nasz przyjaciel ma w swojej kolekcji jakiś przedmiot, z którego realnej wartości nie zdaje sobie sprawy, coś, co mogłoby zainteresować kryminalistę Evansa. Jednak fakt, ze wcześniej mieszkał tu Rodger Prescott, wskazuje na poważniejszą przyczynę. Cóż, Watsonie, musimy uzbroić się w cierpliwość, jest to kwestia czasu.

Nie musieliśmy długo czekać. Usłyszawszy szczęk otwieranych drzwi zewnętrznych, przykucnęliśmy w cieniu regału. Dobiegł nas ostry metaliczny dźwięk przekręcanego w zamku klucza, i już po chwili Amerykanin znalazł się w mieszkaniu. Po cichu zamknął za sobą drzwi, uważnie rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy jest bezpieczny, zdjął płaszcz i zbliżył się do stołu pewnym krokiem człowieka, który dokładnie wie, po co przyszedł. Przesunął stół, podniósł i zrolował ten fragment dywanu, na którym stał mebel, następnie z wewnętrznej kieszeni wyjął krótki łom, uklęknął i z zapałem zaczął majstrować przy deskach podłogi. Wkrótce usłyszeliśmy dźwięk przesuwanego drewna, i naszym oczom ukazała się kwadratowa klapa. Evans Zabójca zapalił zapałką świecę i zniknął w tajemniczym otworze w podłodze.

To była odpowiednia chwila, by opuścić naszą kryjówkę. Holmes dał znak, chwytając mnie za nadgarstek, i po chwili podeszliśmy na palcach do dziury. Choć staraliśmy się poruszać ostrożnie, deski chyba skrzypnęły, bo nagle z ciemności wychynęła się głowa Amerykanina, który zaczął niespokojnie rozglądać się wokół. Gdy zauważył dwa pistolety wycelowane w jego głowę, spojrzenie, początkowo przepełnione zdumieniem i gniewem, stopniowo złagodniało, a na twarzy zaczął się pojawiać wstydliwy uśmiech.

- Proszę! Proszę! - powiedział obojętnie, wychodząc z ciemnej otchłani. - Chyba pan mnie przechytrzył, panie Holmes. Odgadł moje zamiary i zabawił się ze mną w kotka i myszkę. Gratuluję! Pokonał mnie pan. - W mgnieniu oka z wewnętrznej kieszeni surduta wyciągnął rewolwer i oddał dwa strzały.

Poczułem nagle piekący ból, jak gdyby ktoś przyłożył do mego uda rozgrzany do czerwoności żelazny pręt. Usłyszałem tępy odgłos kolby pistoletu uderzającej o głowę złoczyńcy. Następnie ujrzałem go leżącego bezwładnie na podłodze; ze skroni spływała strużka krwi. Holmes zajęty był szukaniem broni w jego kieszeniach. Potem mój przyjaciel objął mnie swymi żylastymi rękami i poprowadził w stronę krzesła.

- Zranił cię, Watsonie? Na litość boską! Powiedz, że nic ci nie jest!

Rana się opłaciła - nawet mogłoby być ich więcej - bo oto zobaczyłem, jak wielkie oddanie i uczucia kryją się za maską obojętności, którą Holmes przywdziewał na co dzień. Przez chwilę jego wyraziste ostre spojrzenie było lekko zamglone, a zaciśnięte zwykle usta drżały. Pierwszy i jedyny raz w życiu dostrzegłem w nim poza wspaniałym umysłem wielkie serce. W tej jednej chwili zostałem wynagrodzony po stokroć za wszystkie lata, gdy pokornie i z oddaniem towarzyszyłem mu w jego pracy.

- To nic, Holmesie. Małe zadrapanie.

Przeciął moje spodnie scyzorykiem.

- Nic ci nie będzie - odetchnął z ulgą. - Rana jest powierzchowna. Jego oczy zapłonęły gniewem, niczym zapałka, gdy spojrzał na jeńca, którego twarz wyrażała jedynie osłupienie.

- Na litość boską! Miał pan szczęście. Gdyby pan zabił Watsona, nie wyszedłby żywy

z tego pokoju. Czy chciałby pan teraz coś powiedzieć?

Nasz więzień milczał. Siedział tylko i patrzył spode łba. Oparłem się na ramieniu Holmesa i razem zajrzeliśmy do piwnicy ukrytej pod sekretną klapą. Wnętrze nadal oświetlał płomień świecy, którą Evans zostawił na dole. Zobaczyliśmy wielką zardzewiałą maszynę, rolki papieru, mnóstwo buteleczek i przewiązane paczuszki, precyzyjnie poukładane na stole.

- Prasa drukarska, pełne wyposażenie fałszerza pieniędzy - rzekł Holmes.

- Zgadza się, sir - odparł jeniec, który zachwiał się na nogach i ciężko opadł na krzesło. -W Londynie nigdy nie było lepszego fałszerza. To maszyna Prescotta. W tych pakunkach leżących na stole znajduje się tysiąc banknotów, każdy o nominale 100 funtów, świetna robota. Bierzcie, ile chcecie, panowie. Dobijmy targu.

Holmes roześmiał się.

- Nie prowadzimy takich interesów, panie Evans. Nie ma w tym kraju dla pana kryjówki. To pan zastrzelił Prescotta, zgadza się?

- Tak, i zostałem za to skazany na karę pięciu lat więzienia, choć to on był inicjatorem kłótni. Straciłem wolność, choć powinienem za to dostać medal wielkości talerza. Nikt nie odróżniłby banknotów Prescotta od tych drukowanych przez bank angielski. Gdybym go nie załatwił, zalałby nimi cały Londyn. Tylko ja wiedziałem, gdzie znajduje się jego drukarnia. Czy to dziwne, że chciałem się do niej dostać? Dziwi panów, że gdy się dowiedziałem, iż przesiaduje tu ten zwariowany głupiec, łowca robali o dziwacznym nazwisku, który nie opuszcza tego miejsca, musiałem zrobić wszystko, co w mojej mocy, by go stąd wykurzyć? Rozsądniej byłoby go zabić. Z pewnością łatwiej, ale, niestety, mam miękkie serce i nie strzelam do nieuzbrojonych ludzi. Panie Holmes, jakie jest moje przewinienie? Nie wykorzystałem banknotów. Nie skrzywdziłem tego starego dziwaka. Co pan ze mną zrobi?

- Na razie mogę pana oskarżyć o usiłowanie zabójstwa - rzekł Holmes. - Ale to już nie należy do naszych obowiązków. Zajmą się tym odpowiedni ludzie. Zależało nam tylko na złapaniu pana. Watsonie, bądź tak uprzejmy i zadzwoń do Scotland Yardu. Zresztą, spodziewają się telefonu.

Oto cała historia Evansa Zabójcy i jego wymyślonej opowieści o trzech Garridebach. Dowiedzieliśmy się później, że nasz biedny przyjaciel Nathan Garrideb nigdy nie otrząsnął się z żalu po utraconych marzeniach. Wyśniony zamek, jaki budował, opierając się na planach na przyszłość, runął, pogrzebawszy go w swych ruinach. Po raz ostatni widziano go w domu opieki w Brixton.