Выбрать главу

- Watsonie, możemy złapać profesora tuż przed lunchem. O jedenastej ma wykład, następnie jest przerwa.

- Jaki wymyślimy powód naszej wizyty?

Holmes zajrzał do notesu.

- Około dwudziestego szóstego sierpnia profesor był bardzo podekscytowany. Załóżmy, że w takich chwilach bywa nieco zamroczony i nie wie, co robi. Jeśli powiemy, że wcześniej umawialiśmy się na to spotkanie, przyjmie nas bez oporów. Czy jesteś na tyle bezczelny, żeby przeprowadzić tę akcję?

- Możemy spróbować.

- Doskonale, Watsonie! „Możemy spróbować”. Oto nowe motto naszej firmy. Ktoś z miejscowych wskaże nam chyba drogę do domu profesora.

Napotkany przechodzień zgodził się pojechać z nami powozem na miejsce. Minęliśmy stare kolegia i wjechaliśmy w szeroką aleję, obsadzoną drzewami, która doprowadziła nas do drzwi uroczego domku, otoczonego trawnikiem, i porośniętym glicynią o fioletowych kwiatach. Jak się okazało, profesor Presbury żył spokojnie i wygodnie. Gdy zajechaliśmy pod dom, we frontowym oknie ukazała się siwa głowa naukowca. Gospodarz bacznie obserwował nas bystrym spojrzeniem; jego oczy, ukryte pod krzaczastymi brwiami, były schowane za wielkimi okularami. Po chwili weszliśmy do jego sanktuarium; tajemniczy uczony, którego dziwne postępowanie przywiodło nas tu z Londynu, stał przed nami. Był to korpulentny wysoki człowiek, odziany w surdut. Jego poważny wygląd ani zachowanie nie odbiegały od normy, odznaczał się jedynie pewnym dostojeństwem, niezbędnym w zawodzie nauczyciela akademickiego. Najciekawszym elementem jego twarzy były bystre mądre oczy, można by rzec, przebiegłe, które obserwowały każdy ruch gościa.

Profesor popatrzył na nasze wizytówki.

- Proszę, niech panowie usiądą. Co mogę dla panów zrobić?

Holmes uśmiechnął sie przyjaźnie:

- Właśnie miałem panu zadać to samo pytanie.

- Mnie?

- Może to jakaś pomyłka. Słyszałem od pewnej osoby, że profesor Presbury z Camford potrzebuje mojej pomocy.

- Ach tak!

Przez chwilę wydawało się, że w jego szarych oczach pojawił się złowrogi błysk.

- Słyszał pan coś takiego? Jak się nazywa pański informator?

- Przykro mi, profesorze, ale nie mogę tego ujawnić. Jeśli nastąpiła jakaś pomyłka, to przecież nic się nie stało. Jestem gotów przeprosić pana za zaistniałe nieporozumienie.

- Nic nie szkodzi. Chętnie poznam więcej szczegółów. Zaintrygował mnie pan. Czy może pan potwierdzić swe słowa, ujawniając mi na przykład jakąś wiadomość, jakiś list czy telegram?

- Niestety, nie mam niczego takiego.

- Chyba nie posunie się pan do twierdzenia, że to ja panów wezwałem?

- Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie - rzekł Holmes.

- Tak myślałem - odparł szorstko profesor. - W tym przypadku pańska odpowiedź byłaby zbędna.

Gospodarz podszedł do dzwonka znajdującego się na drugim końcu pokoju. W drzwiach ukazał się pan Bennett, nasz znajomy z Londynu.

- Wejdź, proszę. Ci dwaj panowie przyjechali do mnie ze stolicy i twierdzą, że to ja ich zaprosiłem. Ty zajmujesz się moją korespondencją. Czy pamiętasz, żebym wysyłał jakąkolwiek wiadomość do osoby o nazwisku Holmes?

- Nie, sir - odparł Bennett z wypiekami na twarzy.

- To rozstrzyga sprawę - rzekł profesor, patrząc gniewnie na mojego towarzysza. - Sir -oparł się obiema rękami na stole - wydaje mi się, że znalazł się pan w nieciekawym położeniu.

Holmes wzruszył ramionami:

- Mogę jedynie ponownie przeprosić pana za najście.

- To nie wystarczy, panie Holmes! - wykrzyknął starszy człowiek, a na jego twarzy pojawił się wyraz niewyobrażalnej wściekłości. Mówiąc to, stanął w drzwiach i zaczął gwałtownie wymachiwać rękami. - Tak łatwo pan się z tego nie wymiga!

Mięśnie twarzy, którą wykrzywił straszny grymas, zaczęły pulsować. Wypluwał z siebie słowa, niewyraźnie bełkocząc, opętany gniewem. Pewnie doszłoby do rękoczynów, gdybyśmy chcieli opuścić ten pokój, na szczęście zainterweniował pan Bennett.

- Drogi profesorze - wykrzyknął - nie przystoi panu takie zachowanie! Mógłby pan wywołać nie lada skandal na uniwersytecie! Pan Holmes jest znaną osobą. Nie wypada traktować go w tak obraźliwy sposób.

Nasz gospodarz - jeśli mogę go tak nazwać - odsunął się od drzwi; miał urażoną minę. Z przyjemnością wyszliśmy z tego domu. Nareszcie mogliśmy się rozkoszować się ciszą panującą na zewnątrz. Holmes był rozbawiony tą scenką.

- Nasz uczony przyjaciel zupełnie nie panuje nad nerwami - rzekł. - Być może nasze najście było nieco nietaktowane, ale dzięki temu mogliśmy się przyjrzeć profesorowi z bliska, na czym mi niezmiernie zależało. Watson, zobacz, on depcze nam po piętach! Chyba goni nas!

Za plecami usłyszałem tupot biegnących stóp, ale na szczęście okazało się, że nie był to groźny profesor, tylko jego asystent, który wychynął zza zakrętu. Podszedł do nas, dysząc ciężko.

- Przepraszam, panie Holmes. Bardzo mi przykro.

- Mój drogi, wszystko w porządku. W mojej pracy często zdarzają się podobne sytuacje.

- Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Staje się coraz bardziej ponury, ale jego umysł jest niezwykle sprawny. Rozumie pan teraz, dlaczego jego córka i ja jesteśmy tak zaniepokojeni.

- Zbyt sprawny! - rzekł Holmes. - Tego się nie spodziewałem. Okazało się, że z jego pamięcią nie jest tak źle, jak myślałem. Zanim wyjedziemy, chciałbym, jeśli to możliwe, zerknąć jeszcze na okno sypialni panny Presbury.

Przedarliśmy się przez krzaki i stanęliśmy przy bocznej ścianie domu.

- Drugie okno po lewej stronie.

- Dosyć trudno byłoby się do niego dostać. Chociaż rośnie pod nim pnącze, a wyżej znajduje się rynna, która może służyć jako podparcie dla stóp i rąk.

- Ja bym na pewno się tam nie wdrapał - rzekł pan Bennett.

- Pewnie ma pan rację. Dla każdego normalnego człowieka byłby to bardzo niebezpieczny wyczyn.

- Panie Holmes, muszę panu powiedzieć jeszcze coś. Mam londyński adres człowieka, do którego pisuje profesor. Prawdopodobnie dziś rano wysłał do niego list, bo adres odcisnął się na bibułce. Jak na lojalnego sekretarza, to dość niegodziwe zachowanie, ale cóż innego mnie pozostaje?

Holmes zerknął na bibułkę i włożył ją do kieszeni.

- Dorak. Co za dziwne nazwisko! Pewnie słowiańskie. Wielce prawdopodobne, że jest to istotne ogniwo w tym łańcuchu przyczyn i skutków. Panie Bennett, dziś po południu wracamy do Londynu. Tu się na nic nie przydamy. Nie możemy kazać aresztować profesora, bo nie popełnił żadnej zbrodni, nie możemy też zamknąć go w szpitalu psychiatrycznym, bo nie mamy dowodów na to, że cierpi na jakąś chorobę. Na razie nie możemy podjąć żadnych działań.

- Co robić?

- Trochę cierpliwości, panie Bennett. Już wkrótce wszystko się wyjaśni. Jeśli się nie mylę, w przyszły wtorek nastąpi kryzys. Oczywiście, tego dnia będziemy w Camford. Sytuacja niewątpliwie jest nieprzyjemna, panna Presbury powinna przedłużyć swą wizytę w Londynie.

- Nie będzie z tym kłopotu.

- Musi zostać tam do chwili, gdy niebezpieczeństwo minie. Na razie radzę nie wchodzić profesorowi w drogę. Dopóki jest w dobrym humorze, wszystko jest w porządku.

- Oto i on! - rzekł Bennett szeptem. Spoglądając zza gałęzi, ujrzeliśmy wysokiego mężczyznę, który wyszedł z domu, rozglądając się wokół siebie. Stał, lekko pochylony do przodu, jego ręce swobodnie zwisały, a głowa obracała się w obie strony. Sekretarz pomachał nam na pożegnanie i zniknął między drzewami. Zobaczyliśmy, jak dołączył do swego pracodawcy; razem weszli do domu, prowadząc burzliwą rozmowę.

- Profesor połączył chyba parę faktów - rzekł Holmes, gdy szliśmy w stronę zajazdu. -Kiedy u niego byliśmy, zauważyłem, że myśli wyjątkowo logicznie i jasno. Jest wybuchowy, bez dwóch zdań, ale ma ku temu powody: w końcu nasłano na niego detektywów, i pewnie podejrzewał, że to sprawka jego własnej rodziny. Obawiam się, że naszego przyjaciela Bennetta czekają teraz trudne chwile.