Выбрать главу

Po drodze zatrzymaliśmy się na poczcie, gdzie Holmes wysłał telegram. Wieczorem nadeszła odpowiedź:

Byłem na Commercial Road i widziałem tam Doraka. Przyjemny starszawy Czech. Jest właścicielem dużego sklepu z różnymi artykułami. MERCER.

- Mercera poznałem, zanim zaczęliśmy wspólnie pracować - powiedział Holmes. - To człowiek, któremu można zlecić dużo zadań; często coś dla mnie sprawdza. Chciałem się dowiedzieć więcej o mężczyźnie, z którym profesor koresponduje w tajemnicy. Jego narodowość łączy się w jakiś sposób z wizytą starszego pana w Pradze.

- Dzięki Bogu, w końcu coś się z czymś łączy. Do tej pory wszystkie niewytłumaczalne wydarzenia nie miały ze sobą nic wspólnego, bo jak na przykład szukać powiązań między rozwścieczonym wilczurem a podróżą do Czech lub człowiekiem idącym po korytarzu w środku nocy na czworakach? A te daty to już chyba największa tajemnica.

Holmes uśmiechnął się, zacierając dłonie. Siedzieliśmy w starym salonie staromodnego zajazdu. Na stole stała butelka wina dobrego rocznika, o którym Holmes wspominał przed wyjazdem.

- Dobrze, zacznijmy od dat - powiedział detektyw, składając dłonie w piramidkę i zmieniając ton, jakby zwracał się do uczniów. - Z notatnika szacownego młodego człowieka wynika, że kłopoty zaczęły się drugiego lipca. Dziwne wydarzenia powtarzają się regularnie co dziewięć dni z jednym wyjątkiem, jeśli dobrze pamiętam. Ostatni piątkowy wybuch profesora miał miejsce trzeciego września, poprzedni dwudziestego szóstego sierpnia, co idealnie pasuje do mojej teorii. Nie ma tu miejsca na przypadek.

Musiałem przyznać mu rację.

- Przyjmijmy zatem roboczą hipotezę. Co dziewięć dni profesor zażywa jakiś bardzo silny narkotyk. Jego działanie mija po pewnym czasie, ale organizm pozostaje nadal pod wpływem tego narkotyku, który pobudza jeszcze bardziej wybuchowy charakter naszego profesora. Pan Presbury dowiedział się o narkotyku w Pradze, a zaopatruje go czeski pośrednik z Londynu. Wszystkie elementy do siebie pasują, Watsonie!

- Ale co z psem, twarzą w oknie i człowiekiem pełzającym po korytarzu?

- Zaraz, zaraz, dopiero zaczęliśmy łączyć fakty. Myślę, że do następnego wtorku nic nowego się nie wydarzy. Będziemy kontaktować się co jakiś czas z Bennettem i rozkoszować się urokami tego cudownego miasteczka.

Następnego dnia rano asystent profesora wymknął się z domu, by złożyć nam sprawozdanie z ostatnich wydarzeń. Zgodnie z podejrzeniami Holmesa znalazł się w nieciekawym położeniu. Choć profesor nie oskarżył go wprost o nasłanie na niego detektywów, to miał o to do niego wyraźny żal i w nieprzyjemny szorstki sposób wyładował na sekretarzu swój gniew. Rano znów był opanowany i przeprowadził niezwykły wykład dla studentów w wypełnionej po brzegi sali.

- Poza tymi dziwacznymi wybuchami - podsumował Bennett - stał się bardziej energiczny i ma więcej zapału, jego umysł pracuje ze zdwojoną siłą, ale to nie jest ten sam człowiek, którego znam od lat.

- W tym tygodniu nie musi się pan niczego obawiać - odparł Holmes. - Teraz mam sporo zajęć, a i na doktora Watsona czekają pacjenci. Spotkajmy się tu o tej samej porze we wtorek. Będę bardzo zaskoczony, jeśli przed naszym wyjazdem nie uda się wyjaśnić tej sprawy i rozwiązać pańskich problemów. Gdyby się coś działo, proszę do nas pisać.

Przez kilka następnych dni nie widziałem się z Holmesem. W poniedziałek wieczorem dostałem krótką wiadomość z prośbą, bym następnego dnia stawił się na dworcu kolejowym. Podczas podróży do Camford mój przyjaciel poinformował mnie, że ostatnio nic wyjątkowego się nie wydarzyło, nikt nie zakłócił spokoju profesora, a jego zachowanie było całkiem zwyczajne. Wieczorem w naszym pokoju w „Szachownicy” odwiedził nas pan Bennett, który potwierdził słowa detektywa.

- Dziś profesor otrzymał list od swego znajomego z Londynu. Oprócz wiadomości była jeszcze paczuszka. Na obu przesyłkach pod znaczkiem widniał mały krzyżyk, co oznaczało,

że nie wolno mi ich otwierać. Poza tym nic się nie działo.

- To nam w zupełności wystarczy - rzekł Holmes z ponurym wyrazem twarzy. - Panie Bennett, dziś wieczorem wszystko się wyjaśni. Jeśli moja metoda dedukcji mnie nie zawiedzie, zakończymy szczęśliwie tę sprawę. Proszę przez cały czas obserwować profesora. Najlepiej, gdyby tej nocy nie kładł się pan spać. Jeśli pan usłyszy, że profesor przechodzi pod drzwiami pańskiej sypialni, proszę się do niego nie odzywać, tylko pójść za nim. Będziemy z doktorem Watsonem w pobliżu. A tak na marginesie, gdzie jest klucz do tej skrzyneczki, o której pan wspomniał?

- Profesor trzyma go na łańcuszku od zegarka.

- Poszukiwania powinniśmy zacząć właśnie od tej skrzyneczki. W najgorszym wypadku trzeba będzie wyważyć zamek, co nie powinno być trudne. Czy w domu jest jeszcze jakiś mężczyzna?

- Tak, stangret Macphail.

- Gdzie on śpi?

- Przy stajniach.

- Może być nam potrzebny. Zobaczymy, co przyniesie noc; do tego czasu nic więcej nie da się zrobić. Do widzenia, zobaczymy się o świcie.

Dochodziła północ, gdy zajęliśmy nasze pozycje w krzakach naprzeciwko drzwi wejściowych do domu profesora. Noc była piękna, ale nieco chłodna; cieszyliśmy się, że założyliśmy ciepłe płaszcze. Wiał wiaterek, który przeganiał po niebie chmury, od czasu do czasu zasłaniające księżyc. Gdyby nie oczekiwanie na nadchodzące wydarzenia i związane z tym podekscytowanie, a także zapewnienia mojego towarzysza, że ta dziwna sprawa niedługo znajdzie swój finał, tę noc spędzilibyśmy w ponurych i przygnębiających nastrojach.

- Jeżeli sprawdzi się moja teoria odnośnie do dziewięciodniowego cyklu, dziś zachowanie profesora będzie najdziwniejsze - rzekł Holmes. - Te wszystkie objawy, które przejawiał po powrocie z Pragi, jego sekretna korespondencja z czeskim handlarzem w Londynie, który być może reprezentuje osoby z Pragi, i fakt, że profesor właśnie dziś dostał od niego paczuszkę, prowadzą do jednego wniosku. To, co zażywa, i dlaczego to robi, pozostaje na razie tajemnicą, ale substancja ta bez wątpienia pochodzi z Pragi. Profesor bierze narkotyk co dziewięć dni zgodnie ze wskazówkami, i właśnie ta regularność zwróciła moją uwagę. Objawy są niespotykane. Czy zwróciłeś uwagę na knykcie jego palców?

Przyznałem, że nie.

- Spiczaste i wystające. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Zawsze patrz na dłonie, a potem na mankiety, spodnie na kolanach i buty. Bardzo dziwne były te knykcie. Ich niezwykły wygląd jest skutkiem zażywania tej substancji. - Holmes przerwał swą wypowiedź i złapał się za czoło. - Watsonie, ale ze mnie głupiec! Wydaje się to nieprawdopodobne, ale z pewnością jest prawdziwe. Jest tylko jeden wniosek! Jak mogłem nie połączyć ze sobą tych faktów? Jak mogłem przegapić te knykcie? I psa? I bluszcz? Nadszedł czas, bym się zaszył na tej niewielkiej farmie, o której od dawna marzę. Patrz, Watsonie, oto i on! Za chwilę zobaczymy to na własne oczy!

Drzwi wejściowe powoli się otworzyły i ukazała się w nich wysoka postać. Profesor Presbury miał na sobie szlafrok. Jego sylwetka rysowała się na tle oświetlonego korytarza; stał na dwóch nogach, ale jego korpus pochylał się do przodu, a ręce swobodnie zwisały.

Po chwili profesor wyszedł przed dom i tam nastąpiła niezwykła przemiana, której byliśmy świadkami. Starszy pan osunął się na czworaki i zaczął się poruszać do przodu na rękach i stopach, od czasu do czasu dziwnie podskakując, jakby przepełniała go energia. Szedł najpierw wzdłuż frontowej ściany domu, a potem zniknął za rogiem. Gdy straciliśmy go z pola widzenia, z domu wyszedł Bennett i, skradając się, poszedł za starszym panem.