Выбрать главу

- Leżał na brzegu zatoki - rzekł jeden z nich. - Musiał iść po śladach swego zmarłego

pana.

Wychodząc, zauważyłem to biedne wierne stworzenie rasy airedale terier, leżące na wycieraczce w korytarzu. Jego ciałko było sztywne, oczy wytrzeszczone, a kończyny powykrzywiane. Było jasne, że bardzo cierpiał przed śmiercią.

Ze szkoły poszedłem prosto na plażę. Słońce już zachodziło, a cień wielkiego klifu kładł się czarną plamą na mieniącej się tafli wody, wyglądająca niczym blacha, od której odbijają się promienie słoneczne. Dookoła było pusto, ani śladu żywego ducha, nie licząc dwóch skrzeczących mew krążących nad moją głową. Obok wielkiego kamienia, na którym leżał ręcznik ofiary, ledwo odnalazłem w przygasającym świetle dnia wgłębienie w piasku, gdzie znaleziono psa. Długo stałem, pogrążony w zadumie, a cienie wokół mnie stawały się coraz głębsze. W mojej głowie jedna myśl goniła drugą. Wszyscy znamy to koszmarne uczucie, kiedy wiadomo, że istnieje jakiś ważny element, i szuka się go w przekonaniu, że gdzieś być musi, ale, niestety, i tak w końcu pozostaje on na zawsze tajemnicą. Właśnie tak się czułem tamtego wieczora, stojąc samotnie na „cmentarzysku”. W końcu odwróciłem się i poszedłem w kierunku domu.

Byłem już u szczytu ścieżki, gdy doznałem olśnienia. To było jak błyskawica. Przypomniałem sobie nagle to, czego tak uporczywie poszukiwałem. Wiecie zapewne (a jeśli nie, to znaczy, że Watson pisał o tym niepotrzebnie), że zgromadziłem w domu mnóstwo wszelkiego rodzaju informacji (nieuporządkowanych i nieposegregowanych), które w trakcie moich licznych śledztw nie raz okazały się bardzo przydatne. Mój mózg przypomina zatłoczony magazyn pełen paczek poukrywanych w różnych zakamarkach. Z istnienia wielu z nich nie zdaję sobie nawet sprawy. Przeczuwałem, że gdzieś głęboko w moim umyśle tkwi jakiś trop, który może się przydać w tej sprawie. Był nadal mglisty, ale przynajmniej wiedziałem, gdzie go szukać. Rozwiązanie wydawało się przerażające i niewiarygodne, a jednak możliwe. Wiedziałem, że będę musiał zbadać to dokładnie.

W moim niewielkim domu jest duży strych, po brzegi wypełniony książkami. To tam spędziłem kolejną godzinę, szperając w swoich zbiorach. Poszukiwania zakończyłem, trzymając w ręku wolumin w srebrno-czekoladowych okładkach. Z zapałem szukałem rozdziału, którego treść ledwo pamiętałem. Po przeczytaniu tekstu wiedziałem już, że ewentualne rozwiązanie jest mało prawdopodobne i naciągane, ale czułem, że nie spocznę, dopóki nie sprawdzę jego autentyczności. Gdy kładłem się spać, było już bardzo późno. Nie mogłem się doczekać następnego dnia - tak bardzo chciałem sprawdzić swoją teorię. Rano, nim zdążyłem cokolwiek zrobić, ktoś mi przeszkodził w irytujący sposób. Wypiłem poranną herbatę i ledwo zacząłem się przygotowywać do wyjścia, gdy nagle w drzwiach mojego domu stanął inspektor Bardle z okręgowego posterunku policji hrabstwa Sussex. Był to potężny człowiek, w którego zatroskanym spojrzeniu wyczytałem zakłopotanie.

- Znam pana wspaniałe dokonania, sir - rzekł. - Chciałbym nieoficjalne zadać panu pytanie, co, oczywiście, pozostanie między nami. Nie mogę sobie poradzić ze sprawą McPhersona. Nie wiem, czy mam dokonać aresztowania, czy nie?

- Ma pan na myśli pana Iana Greevera?

- Tak, sir. Nikt inny nie przychodzi mi na myśl. Oto zalety takich odosobnionych miejsc, w których można zacieśnić krąg podejrzanych. Jeśli nie on, to kto?

- Jakie ma pan dowody przeciwko niemu?

Policjant opierał swe przypuszczeniach na tych samych założeniach, o których i ja myślałem. Koncentrował się na charakterze Greevera i na tajemniczej aurze, która go otaczała. Zwrócił też uwagę na jego wybuchowy temperament, który dał o sobie znać podczas incydentu z psem. W końcu przypomniał nader istotne fakty: Greever nie był w przeszłości z McPhersonem w dobrych stosunkach i prawdopodobnie chował do niego urazę spowodowaną stosunkami, jakie łączyły go z panną Bellamy. Poza tym uzyskałem od inspektora Bardle’a informację, że wszystko wskazuje na to, iż Greever przygotowuje się do wyjazdu.

- Jak to będzie wyglądało, jeśli mając takie dowody przeciwko niemu, pozwolę mu się wywinąć? - Tęgi flegmatyczny mężczyzna był szczerze zmartwiony całą sytuacją.

- Musi pan pomyśleć - rzekłem - o brakujących ogniwach. Kilka osób może potwierdzić alibi nauczyciela matematyki. Lekcja trwałą dłużej niż zazwyczaj, a na plaży pojawił się kilka minut po tym, jak zobaczyliśmy McPhersona. Przyszedł od strony szkoły. Należy też wziąć pod uwagę, że jest mało prawdopodobne, by tak straszliwie okaleczył człowieka równie silnego jak on sam bez niczyjej pomocy. Nie wiemy poza tym, jakie było narzędzie zbrodni.

- A co innego poza batem albo giętkim biczem?

- Czy zbadał pan pręgi na ciele ofiary? - zapytałem.

- Zerknąłem na nie, podobnie jak i lekarz.

- A ja przyjrzałem im się uważnie za pomocą lupy. Są tam pewne interesujące szczegóły.

- Jakie, panie Holmes?

Poszedłem do gabinetu i przyniosłem powiększoną fotografię.

- Oto moje metody działania - wyjaśniłem.

- Widzę, że jest pan niezwykle skrupulatny, panie Holmes.

- Nie byłbym tym, kim jestem, gdybym tak nie postępował. Popatrzmy na tę pręgę, która zachodzi aż na prawe ramię. Czy widzi pan coś niezwykłego?

- Muszę przyznać, że nie.

- Są przede wszystkim miejsca, w których pręga jest mocniejsza. Tutaj widzimy większą kroplę krwi i tutaj także. Z tej rany poniżej również można wyczytać dodatkowe informacje. Jak pan myśli, co to może oznaczać?

- Nie mam pojęcia. A pan wie?

- Tak mi się wydaje, tyle że nie jestem pewien. Być może wkrótce powiem panu coś więcej na ten temat. Gdy się dowiemy, jakim narzędziem zadano rany, będziemy o wiele bliżej przestępcy.

- To absurdalny pomysł - powiedział policjant - ale jeśli na przykład na plecach ofiary położono rozgrzaną do czerwoności siatkę lub drucianą kratkę, to w tych miejscach, gdzie pręgi są bardziej widoczne, znajdowały się być może łączenia siatki.

- Doskonały pomysł. A może był to sztywny dziewięciorzemienny bat do chłosty zakończony supełkami?

- Na Boga, panie Holmes, chyba ma pan rację.

- Może mam, a może nie. A jeśli użyto innego narzędzia, panie Bardle? Nie ma pan wystarczających dowodów, by aresztować matematyka. Trzeba pamiętać o ostatnich słowach ofiary: „Lwia grzywa”.

- Zastanawiałem się, czy Ian...

- Też myślałem o tym, czy słowa, które wypowiedział umierający, nie brzmiały jak „Ian Greever”, ale doszedłem do wniosku, że nie. Jestem pewien, że wykrzyczał „grzywa”.

- Nie ma pan innego pomysłu, panie Holmes?

- Być może. Ale na razie, póki nie mam dowodów, wolałabym o tym nie mówić.

- A kiedy pan może je zdobyć?

- W ciągu godziny, nie wykluczone, że nawet wcześniej.

Inspektor podrapał się po brodzie i spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Chciałbym wiedzieć, co też panu chodzi po głowie, panie Holmes. A może to ma jakiś związek z kutrami rybackimi?

- Nie sądzę, były zbyt daleko od brzegu.

- W takim razie może stary Bellamy z tym swoim wielkim synem? Nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni do McPhersona. Czy oni mogliby być sprawcami?

- Proszę mnie nie ciągnąć za język. Jak będę coś wiedział, to wszystko panu opowiem -odparłem z uśmiechem na ustach. - Inspektorze, powinniśmy wrócić do swoich obowiązków. Proszę zajrzeć do mnie około południa.

Podczas gdy ustalaliśmy godzinę spotkania, nagle wydarzyło się coś, co przybliżyło koniec tej dziwnej sprawy.

Drzwi do mojego domu otworzyły się z hukiem, w korytarzu usłyszałem pośpieszne kroki, i po chwili stanął przed nami sam Ian Greever. Był blady, potargany i niechlujnie ubrany; kościstą dłonią łapał poręcz fotela, próbując utrzymać się na nogach.