Выбрать главу

- Brandy! Nalejcie mi brandy! - sapał, opadając ciężko na kanapę.

Nie był sam. Po chwili do pokoju wszedł Stackhurst. Nie miał na głowie kapelusza; był zdyszany i zdenerwowany prawie tak samo jak mój pierwszy gość.

- Dla mnie też brandy! - wykrzyknął. - Greever prawie wyzionął ducha. Jedyne, co mogłem dla niego zrobić, to przywlec go tu. Po drodze zemdlał dwukrotnie.

Pół szklanki mocnego alkoholu zdziałało cuda. Mężczyzna podparł się na rękach i zrzucił z ramion płaszcz.

- Na litość boską! Dajcie mi opium lub morfinę, cokolwiek! - wykrzyknął. - Wszystko jedno co, byle tylko uśmierzyć ten rozdzierający ból!

Widok, jaki ukazał się naszym oczom, wstrząsnął zarówno mną, jak i policjantem. Na ramionach mężczyzny zobaczyliśmy taki sam kraciasty wzór, utworzony z zaognionych pręg, jaki zaobserwowałem na plecach zmarłego Fitzroya McPhersona.

Te rany nie były najwidoczniej jedynym źródłem bólu, gdyż matematyk oddychał z trudem, a jego twarz siniała. Nabierając raz po raz łapczywie powietrza, chwytał się za serce, czoło miał zroszone kropelkami potu. Śmierć była blisko. Laliśmy mu do gardła spore porcje brandy i wydawało się, że alkohol przywraca pacjenta do życia. Bawełniane okłady nasączone leczniczym olejem, które położyliśmy na jego rany, uśmierzały ból. W końcu głowa Greevera ciężko opadła na poduszkę. Wykończony organizm szukał schronienia w śnie jako ostatnim źródle sił witalnych. Pacjent na poły zasypiał i tracił przytomność, ale ból ustąpił, przynajmniej częściowo.

Nie mogliśmy zapytać go o to, co się wydarzyło, ale gdy tylko upewniliśmy się, że jego stan jest stabilny, Stackhurst zwrócił się do mnie.

- Mój Boże! - wykrzyknął - Co to jest, Holmesie? O co tu chodzi?

- Gdzie go znalazłeś?

- Na plaży - odparł. - W tym samym miejscu, gdzie naszego biednego McPhersona. Gdyby jego serce było tak słabe, jak poprzedniej ofiary, już by go z nami nie było. Kiedy szliśmy do ciebie, nie raz miałem wrażenie, że już nie oddycha. Do szkoły było za daleko, dlatego postanowiłem przyprowadzić go do ciebie.

- Spotkałeś go na plaży?

- Spacerowałem po klifie, gdy nagle usłyszałem krzyk. Stał nad wodą i kołysał się jak pijany. Zbiegłem na dół, zarzuciłem mu na ramiona płaszcz i przyprowadziłem prosto do ciebie. Na litość boską, Holmesie, błagam cię, zrób wszystko, co w twojej mocy, by zdjąć klątwę z tego miejsca, bo życie tutaj staje się nie do zniesienia. Czy człowiek taki jak ty, cieszący się szacunkiem na całym świecie, nie potrafi nic dla nas zrobić?

- Myślę, że potrafię. Chodź za mną! Panie inspektorze, zapraszam. Może uda nam się doprowadzić zabójcę wprost przed pana oblicze.

Zostawiliśmy nieprzytomnego matematyka pod opieką mojej gosposi, a sami udaliśmy się do śmiercionośnej zatoczki. Na kamieniach leżała sterta ręczników i porzuconych przez ofiarę ubrań. Powoli obszedłem wodę dookoła. Moi towarzysze szli gęsiego za mną. Zatoczka była raczej płytka, ale tuż pod klifem plaża była wyżłobiona i głębokość wody sięgała czterech, może pięciu stóp. Zwykle pływacy wybierali właśnie ten fragment plaży, gdyż mieli szansę popływać w pięknym przejrzystym basenie wypełnionym zielonkawą kryształową wodą. U podnóża klifu leżała góra kamieni, po których właśnie szedłem, zaglądając ciekawie w odmęty wody. Dotarłem do najgłębszego miejsca nie zmąconego falami i ujrzałem, to czego szukałem. Krzyknąłem triumfalnie:

- Cyanea! Cyanea! Chodźcie zobaczyć „lwią grzywę”!

Dziwny obiekt, na który wskazywałem palcem, rzeczywiście wyglądał jak garść kudłów wyrwanych z grzywy lwa. Spoczywał na skalnej półce na głębokości około trzech stóp pod wodą. Była to dziwaczna falująca włochata istota, składająca się z żółtych warkoczy, gdzieniegdzie poprzeplatanych srebrnymi paseczkami. Pulsowała wolno w wyniku jednostajnych skurczy.

- Zbyt wiele zła już wyrządziła. Wybiła jej ostatnia godzina! - wykrzyknąłem. - Pomóż mi, Haroldzie! Zakończmy żywot tego morderczego stworzenia.

Tuż nad skalną półką, gdzie spoczywał stwór, znajdował się spory głaz. Popchnęliśmy go do wody i usłyszeliśmy plusk. Gdy fale wywołane potężnym uderzeniem o taflę wody uspokoiły się, zobaczyliśmy, że kamień spadł akurat na półkę skalną. Samotna żółta odnoga falująca w głębinach świadczyła o tym, że nasza ofiara została przyciśnięta głazem, spod którego wydobywała się teraz gęsta, oleista maź, rozprzestrzeniająca się dookoła i powoli wypływająca na powierzchnię.

- Zadziwiające! - wykrzyknął inspektor. - Co to jest, panie Holmes? Urodziłem się i wychowałem w tych okolicach, ale nigdy wcześniej nie spotkałem niczego takiego. W Sussex takie stwory nie mieszkają.

- Tym lepiej dla was - odparłem. - Pewnie przywiał ją ten południowo-zachodni wiatr podczas ostatniej burzy. Zapraszam panów do siebie do domu; przeczytam wam o strasznych wydarzeniach, w których uczestniczył pewien człowiek. Ten mężczyzna do końca życia zapamięta spotkanie z tym groźnym morskim stworzeniem.

Gdy wróciliśmy do gabinetu, okazało się, że Greever doszedł już do siebie na tyle, że nawet siedział o własnych siłach. Był oszołomiony, a jego ciałem co chwilę wstrząsał spazm bólu. Lekko bełkocząc, próbował wyjaśnić, że nie ma pojęcia, co się wydarzyło. Pamiętał jedynie, że kąpiąc się, poczuł w pewnej chwili straszliwy skurcz i resztką sił zdołał dopłynąć do brzegu.

- W tej książce - powiedziałem, pokazując gościom niewielki tomik - po raz pierwszy rzucono światło na sprawę, która na zawsze mogła pozostać nieodkrytą. Książka nosi tytuł Tajemnice przyrody, napisał ją znany badacz J. G. Wood. Autor również ledwo uniknął śmierci po spotkaniu z tym okropnym stworzeniem, więc doskonale wie, o czym pisze. Cyanea capillata to pełna nazwa tej złośliwej jędzy, a poparzenie jadem jej macek zagraża życiu w takim samym stopniu jak ukąszenie przez kobrę, z tym że jest o wiele bardziej bolesne. Pozwólcie, panowie, że przeczytam krótki fragment:

Jeśli pływak zauważy falujący luźny kłąb złotawobrązowych włóknistych macek, przypominający garść kłaków wyrwanych z grzywy lwa, połączonych jakby ze srebrnymi wstążeczkami, musi być bardzo ostrożny, ponieważ właśnie natknął się na straszną parzącą meduzę Cyanea capillata.

Próżno szukać dokładniejszego opisu naszej złowrogiej znajomej. Dalej autor opowiada o tym, jak podczas kąpieli natrafił na tę meduzę w hrabstwie Kent. Odkrył, że rozpościera ona swe niewidzialne czułki w promieniu stu stóp i dla każdego, kto znajdzie sie w jej zasięgu, kąpiel może zakończyć się śmiercią. Choć Wood znajdował się w pewnej odległości od meduzy, i tak omal nie zginął.

Liczne witki spowodowały szkarłatne pręgi na skórze, które przy bliższym zbadaniu okazały się być maleńkimi krostkami, wyglądającymi tak, jakby w ciało wbito setki rozgrzanych do czerwoności igieł.

Jak wyjaśnia jednak dalej, ból miejscowy był niczym w porównaniu z innymi objawami:

Skurcze przeszyły moją klatkę piersiową i poczułem się tak, jakby trafił w nią pocisk wystrzelony z pistoletu. Było to tak silne uczucie, że aż upadłem. Puls powoli ustawał, a serce zaczynało bić jak oszalałe, jakby chciało wyrwać się z piersi.

Wood omal nie zginął, choć trafił na meduzę, zażywając kąpieli w otwartym wzburzonym oceanie, a nie w spokojnych wodach niewielkiej zatoczki. Autor twierdzi, że widząc odbicie swojej bladej pomarszczonej i pokurczonej twarzy, nie wierzył, że należy do niego. Chwycił butelkę brandy i wychylił ją do dna, co uratowało mu życie. Inspektorze, proszę bardzo, oto książka. Zostawiam ją panu i sądzę, że zgodzi się pan ze mną, iż to w niej znajduje się wyjaśnienie sprawy McPhersona.