Выбрать главу

- Musimy się natychmiast spotkać z Baynesem! - zawołał Holmes, chwytając swój kapelusz. - Powinniśmy go zastać, nim wyjdzie z domu.

Ruszyliśmy pośpiesznie wiejską uliczką i zgodnie z naszymi oczekiwaniami przekonaliśmy się, że inspektor właśnie wychodzi ze swojego mieszkania.

- Widział pan gazetę, panie Holmes? - spytał, podając nam najnowszy numer.

- Tak, Baynes, widziałem. Proszę nie czuć się urażonym, ale chciałbym panu udzielić przyjacielskiego ostrzeżenia.

- Ostrzeżenia, panie Holmes?

- Dość starannie zbadałem tę sprawę i nie jestem przekonany o tym, że jest pan na właściwym tropie. Nie chciałbym, aby posunął się pan zbyt daleko, dopóki nie będzie miał pewności.

- To bardzo uprzejme z pana strony, sir.

- Zapewniam pana, że mówię to dla jego dobra.

Odniosłem wrażenie, że powieka zakrywająca niewielkie oko pana Baynesa drgnęła, jakby chciał do mnie mrugnąć.

- Uzgodniliśmy, że każdy z nas będzie pracował po swojemu, panie Holmes. I to właśnie

robię.

- Och, oczywiście - rzekł mój przyjaciel. - Tylko proszę mnie później nie winić.

- Ależ skąd, sir. Jestem przekonany, że ma pan dobre intencje. Ale wszyscy mamy własne metody, sir. Pan ma swoje, a ja swoje.

- W takim razie nie mówmy już o tym.

- Zawsze chętnie udzielę panu najświeższych informacji. Ten człowiek to kompletny dzikus, silny jak koń pociągowy i wściekły jak jakiś diabeł. Prawie odgryzł kciuk Downingowi, nim udało się go obezwładnić. Prawie nie mówi po angielsku, nie wydobyliśmy z niego nic prócz jakiegoś bełkotu.

- Ma pan dowody świadczące o tym, że zamordował swojego pana?

- Tego nie powiedziałem, panie Holmes. Tego nie powiedziałem. Wszyscy mamy swoje sposoby. Pan stosuje swoje, a ja spróbuję zastosować moje. Taka jest umowa.

Gdy odchodziliśmy, Holmes wzruszył ramionami.

- Nie pojmuję tego człowieka. Wygląda na to, że zmierza ku klęsce. Ale cóż, tak jak mówi, każdy z nas musi próbować rozwiązać problem po swojemu, i zobaczymy, co z tego wyniknie. Niemniej w inspektorze Baynesie jest coś, czego do końca nie rozumiem.

Gdy wróciliśmy do naszego pokoju w karczmie „Pod Bykiem”, Sherlock rzekł:

- Usiądź na tym krześle, Watsonie, chcę ci wyjaśnić sytuację, ponieważ dziś w nocy mogę potrzebować twojej pomocy. Pozwól, że przedstawię rozwój wypadków w tej sprawie na tyle, na ile udało mi się ją prześledzić. Choć w głównych zarysach wszystko jest proste, pojawiły się nieprzewidziane przeszkody wynikające z aresztowania kucharza. Z tego powodu istnieją pewne luki, które musimy jeszcze wypełnić.

Cofnijmy się do wiadomości, którą wręczono Garcii tego wieczoru, gdy został zamordowany. Możemy odrzucić pomysł Baynesa, że w sprawę byli zamieszani jego służący. Dowodem na to jest fakt, że to właśnie ON tak wszystko zaaranżował, by w jego domu obecny był Scott Eccles, a mógł to zrobić tylko po to, by mieć alibi. W takim razie to Garcia planował jakieś przedsięwzięcie, i najwyraźniej przedsięwzięcie przestępcze, które miał przeprowadzić tamtej nocy i w trakcie którego został zabity. Mówię, że to przedsięwzięcie miało przestępczy charakter, ponieważ tylko człowiek, który planuje coś w tym rodzaju, chce zapewnić sobie alibi. A w takim razie kto najprawdopodobniej odebrał mu życie? Z całą pewnością ktoś, przeciwko komu to zamierzenie było skierowane. Jak sądzę, do tej pory poruszamy się po bezpiecznym gruncie.

Teraz rozumiemy powody zniknięcia służących Garcii. WSZYSCY oni byli wspólnikami w realizacji tej samej, nie znanej nam zbrodni. Gdyby wydała się ona po powrocie Garcii, zeznania Anglika obaliłyby wszelkie możliwe podejrzenia. Jednak przedsięwzięcie to było ryzykowne. Bez wątpienia, gdyby Garcia nie powrócił przed określoną godziną, znaczyłoby, że najprawdopodobniej sam stracił życie. W związku z tym ustalono, że w takiej sytuacji jego dwóch podwładnych uda się do przygotowanego wcześniej miejsca, aby się ukryć przed policją, a później przeprowadzić kolejną próbę zamachu.

To by całkowicie wyjaśniało znane nam fakty, prawda?

Zacząłem nareszcie dostrzegać sens w całej tej pozornie niewytłumaczalnej plątaninie. Tak jak zawsze, zastanawiałem się, dlaczego nie było to dla mnie oczywiste od samego początku.

- Ale dlaczego jeden ze służących wrócił?

- Możemy sobie wyobrazić, że kiedy uciekali, w zamieszaniu zostawili coś cennego, coś, z czym ten człowiek za nic nie chciał się rozstać. To by wyjaśniało jego upór, prawda?

- Cóż. Jaki jest kolejny krok?

- Kolejnym krokiem jest wiadomość otrzymana przez Garcię podczas obiadu. Wskazuje ona na istnienie jakiegoś sojusznika z zewnątrz. A gdzie on może być teraz? Już wspominałem, że może on być tylko w jakimś dużym domu i że liczba takich domów jest ograniczona. Pierwsze dni w tej wiosce poświęciłem na spacery, podczas których zajmowałem się badaniami botanicznymi, a w przerwach przeprowadziłem rekonesans we wszystkich dużych posiadłościach i zapoznałem się z rodzinną historią ich mieszkańców. Moją uwagę przykuł jeden dom, tylko jeden. To słynny stary jakobicki folwark High Gable, położony milę stąd po drugiej stronie Oxshott i niecałe pół mili od miejsca, gdzie rozegrała się tragedia. Pozostałe dworki należały do zwykłych szanowanych ludzi, którzy trzymają się z dala od wszystkiego, co niezwykłe i tajemnicze. Jednak pan Henderson z High Gable jest ze wszech miar ciekawym człowiekiem, któremu jak najbardziej mogłyby się przytrafić niecodzienne przygody. Tak więc skupiłem uwagę na nim i na mieszkańcach jego domu.

Przedziwna zbieranina ludzi, Watsonie. A sam Henderson wyróżnia się spośród nich wszystkich. Udało mi się z nim spotkać pod jakimś wiarygodnym pretekstem, ale odniosłem wrażenie, czytając w jego ciemnych złowrogich oczach, że doskonale wie, co tak naprawdę mnie tam sprowadziło. To pięćdziesięcioletni mężczyzna, silny i sprawny, ma stalowoszare włosy, wielkie krzaczaste czarne brwi, porusza się niczym jeleń i roztacza wokół siebie iście cesarską atmosferę. Jest gwałtownym władczym człowiekiem, pod którego pergaminową skórą skrywa się ognisty temperament. Albo sam jest cudzoziemcem, albo przez długi czas mieszkał w tropikach, bo jest żółty i wysuszony, ale twardy jak rzemień bata. Jego ciemnoskóry przyjaciel i sekretarz pan Lucas niewątpliwie jest cudzoziemcem. Przebiegły, gładki w obyciu i zręczny jak kot, ma miły głos, w którym jednak wyczuwa się jad. Watsonie, natknęliśmy się, jak widzisz, już na dwie grupy cudzoziemców. Jedną w willi Wisteria, a drugą w High Gable. Tak więc elementy naszej układanki zaczynają do siebie pasować.

Ci dwaj opisani przeze mnie ludzie, będący bliskimi i zaufanymi przyjaciółmi, stanowią samo serce tego domu. Istnieje jednak ktoś jeszcze, czyja rola może być nawet ważniejsza w naszych dociekaniach. Henderson ma dwoje dzieci - dziewczynki w wieku jedenastu i trzynastu lat. Ich guwernantką jest niejaka panna Burnet, Angielka w wieku około czterdziestu lat. Mają też jednego zaufanego służącego. Razem tworzą niemal rodzinę. Zawsze podróżują razem, a Henderson jest prawdziwym globtroterem; nieustannie gdzieś wędruje. Ostatnio powrócił do High Gable po rocznej nieobecności. Mogę też dodać, że jest niesamowicie bogaty i z łatwością może zaspokajać wszystkie swoje kaprysy i zachcianki. Co do reszty domowników, w High Gable roi się od kamerdynerów, służących, pokojówek oraz zwyczajnego przekarmionego leniwego personelu, charakterystycznego dla wielkich wiejskich rezydencji.

Tyle się dowiedziałem, po części z wioskowych plotek, a po części z moich własnych obserwacji. Nie ma lepszych informatorów niż zwolnieni służący, mający żal do swych chlebodawców, a mnie szczęśliwie udało się takiego znaleźć. Nazywam to szczęściem, ale na pewno bym na niego nie natrafił, gdybym go nie szukał. Jak mówi Baynes, wszyscy mamy swoje sposoby. Mnie udało się znaleźć Johna Warnera, niegdyś ogrodnika w High Gable, zwolnionego przez swego władczego pracodawcę w przypływie złego humoru. Warner miał z kolei przyjaciół wśród domowej służby, a oni również obawiali się swojego pana i go nie znosili. W ten sposób zdobyłem klucz do tajemnic tej rezydencji.