Выбрать главу

- Holmes! - zawołał.

- O, Gregson! - powiedział mój towarzysz, ściskając dłoń detektywowi ze Scotland Yardu. - „Podróże kończą się spotkaniami kochanków”2. Co pana tu sprowadza?

- To samo co pana, jak sądzę - rzekł Gregson. - Nie mam pojęcia, jak pan wpadł na ten

trop.

- Inna nić, ale doprowadziła do tego samego kłębka. Zapisywałem sygnały.

- Sygnały?

- Tak, z tamtego okna. Urwały się nagle w połowie. Przyszliśmy tutaj, żeby zobaczyć dlaczego. Ale ponieważ sprawa jest w pańskich rękach, nie widzę sensu jej kontynuować.

- Proszę chwilę poczekać! - zawołał z zapałem Gregson. - Muszę oddać panu sprawiedliwość, panie Holmes. Jeszcze nigdy nie zajmowałem się sprawą, w której nie czułbym się silniejszy, mając pana u swego boku. Z tych mieszkań jest tylko jedno wyjście, więc na pewno go złapiemy.

- Kim on jest?

- O, jak widzę, choć raz mamy nad panem przewagę. Musi pan przyznać, że tym razem byliśmy lepsi. - Ostro stuknął swoją laską o ziemię, co było sygnałem dla dorożkarza, który, trzymając w dłoni bat, wysiadł ze swojego pojazdu i podszedł do nas. - Czy mogę przedstawić pana panu Sherlockowi Holmesowi? - spytał Gregson dorożkarza. - Pan Leverton z amerykańskiej agencji Pinkertona.

- Bohater tajemnicy jaskini na Long Island?

- Miło mi pana poznać, sir.

Amerykanin, spokojny rzeczowy młody człowiek o gładko ogolonej twarzy i ostrych rysach, zarumienił się, słysząc te słowa uznania.

- Teraz jestem na tropie sprawy mojego życia, panie Holmes - powiedział. - Jeśli uda mi się dopaść Gorgiano...

- Co takiego?! Gorgiano z „Czerwonego kręgu”?

- O, jak widzę zasłynął również w Europie, prawda? W Ameryce dowiedzieliśmy się o nim wszystkiego. Wiemy, że to on stał za pięćdziesięcioma morderstwami, a jednak nie mamy żadnych konkretnych podstaw, by go aresztować. Śledzę go od Nowego Jorku, przez tydzień w Londynie deptałem już mu po piętach, czekając tylko na jakiś pretekst, by złapać go za kołnierz. Razem z panem Gregsonem zapędziliśmy go do tej dużej kamienicy, a tu są tylko jedne drzwi, więc nam nie ucieknie. Odkąd wszedł do środka, wyszły stąd trzy osoby, ale jestem gotów przysiąc, że nie było go wśród nich.

- Pan Holmes mówił o jakichś sygnałach - rzekł Gregson. - Spodziewam się, że jak zwykle wie sporo więcej niż my.

W kilku prostych słowach Holmes wyjaśnił im sytuację, tak jak my ją rozumieliśmy.

Amerykanin, rozdrażniony, klasnął w dłonie.

- Zorientował się, że go śledzimy! - zawołał.

- Czemu pan tak sądzi?

- Wszystko na to wskazuje! Jest tam, wysyła jakieś wiadomości swojej wspólniczce. W Londynie przebywa kilka osób z jego gangu. A potem nagle, właśnie w chwili, kiedy, jak sam pan mówi, przekazuje ostrzeżenie o jakimś niebezpieczeństwie, wiadomość raptem się urywa. Cóż to może znaczyć? Albo zobaczył przez okno któregoś z nas, albo w jakiś sposób wyczuł, że niebezpieczeństwo jest blisko i musi natychmiast coś zrobić, aby przed nim uciec. Co pan proponuje, panie Holmes?

- Wejdźmy na górę i sami wszystko sprawdzimy.

- Ale nie mamy nakazu aresztowania.

- Wtargnął do niezamieszkanego lokalu, i to w podejrzanych okolicznościach -powiedział Gregson. - To na razie musi wystarczyć. Kiedy już złapiemy Gorgiano, przekonamy się, czy Nowy Jork pomoże nam utrzymać go za kratami. Biorę na siebie odpowiedzialność za aresztowanie go teraz.

Być może nasi policyjni detektywi nie są najinteligentniejsi, ale na pewno nie brakuje im odwagi. Gregson wspinał się po schodach, by aresztować gotowego na wszystko mordercę, i robił to z takim samym niewzruszonym spokojem, z jakim wchodziłby do swojego gabinetu w Scotland Yardzie. Detektyw z agencji Pinkertona próbował go wyprzedzić, lecz Gregson stanowczo nie chciał go przepuścić. Jego zdaniem, walka z niebezpieczeństwem, jakie czyhało na ulicach Londynu, była przywilejem londyńskiej policji.

Drzwi mieszkania na trzecim piętrze po lewej stronie były uchylone. Gregson otworzył je jednym pchnięciem. Wewnątrz panowały absolutna cisza i ciemność. Wyciągnąłem zapałki, by zaświecić latarnię, którą miał Gregson. Gdy migocząca lampka zapłonęła wreszcie stabilniejszym światłem, wydaliśmy z siebie okrzyk zaskoczenia. Na miękkich drewnianych deskach podłogi, na której nie było dywanu, widniały świeże ślady krwi, wiodące w naszą stronę od położonego w głębi pomieszczenia, którego drzwi pozostawały zamknięte. Gregson pchnął je z impetem i wyciągnął przed siebie płonącą latarnię, a my wszyscy niecierpliwie zajrzeliśmy mu przez ramię.

Na podłodze pośrodku pustego pokoju leżał, skulony, olbrzymi mężczyzna. Jego gładko ogolona smagła twarz była wykrzywiona w straszliwym groteskowym grymasie, a głowę otaczała upiorna szkarłatna aureola krwi rozlanej szerokim kręgiem na białych deskach podłogi. Jego kolana były podciągnięte, ręce szeroko rozrzucone, gruba szyba wygięta, a w gardle tkwił biały trzonek noża wbitego na całą długość. Choć był prawdziwym olbrzymem, pod tym straszliwym ciosem musiał paść niczym ogłuszony wół. Na podłodze, tuż przy jego prawej ręce, leżał przerażający obosieczny sztylet z rogową rączką, a przy nim czarna rękawica z koźlej skóry.

- Na Boga! To Czarny Gorgiano we własnej osobie! - zawołał amerykański detektyw. -Tym razem ktoś nas ubiegł.

- W oknie stoi świeca, panie Holmes - rzekł Gregson. - Ale co pan robi?

Holmes podszedł do okna, zapalił świecę i przesuwał ją w przód i w tył przy szybie. Potem wyjrzał w ciemność, zdmuchnął płomyk i rzucił świecę na podłogę.

- Wydaje mi się, że to będzie pomocne - powiedział. Stał, pogrążony w myślach, kiedy dwóch detektywów badało ciało. - Twierdzi pan, że gdy czekaliście tam na dole, z tych mieszkań wyszło trzech ludzi - powiedział w końcu. - Przyjrzał im się pan dokładnie?

- Owszem.

- Czy był wśród nich smagły mężczyzna około trzydziestki, średniego wzrostu, z czarną

brodą?

- Tak. Mijał mnie jako ostatni.

- Sądzę, że to nasz człowiek. Mogę panu podać jego rysopis, mamy też wyraźny odcisk jego buta. To powinno panu wystarczyć.

- Nie bardzo, panie Holmes, biorąc pod uwagę te miliony ludzi, które mieszkają w Londynie.

- Ma pan rację, dlatego właśnie doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie wezwać na pomoc tę damę.

Odwróciliśmy się wszyscy, słysząc te słowa. W drzwiach stała wysoka piękna kobieta, tajemnicza lokatorka z Bloomsbury. Podeszła do nas powoli. Jej twarz była blada i wystraszona, a oczy z przerażeniem patrzyły na wyciągniętą na podłodze ciemną sylwetke.

- Zabiliście go! - wyszeptała. - Och, Dio mio, zabiliście go! - Usłyszałem, jak gwałtownie wciąga powietrze. Potem podskoczyła w górę z radosnym okrzykiem. Zaczęła tańczyć po pokoju, klaszcząc w dłonie, jej ciemne oczy lśniły z radości, a z ust padały jedne po drugich wesołe włoskie okrzyki. Był to straszliwy i zdumiewający widok; ta ponura scena najwyraźniej ogromnie ją uradowała. Nagle zatrzymała się i spojrzała pytająco na nas wszystkich.

- Ale wy?! Jesteście z policji, prawda? Zabiliście Giuseppe Gorgiano. Tak?

- Jesteśmy z policji, proszę pani.

Rozejrzała się wokół, patrząc w okryte cieniem kąty pokoju.

- Ale w takim razie, gdzie jest Gennaro? - spytała. - Mój mąż, Gennaro Lucca. Jestem Emilia Lucca. Oboje jesteśmy z Nowego Jorku. Gdzie Gennaro? Przed chwilą wzywał mnie z tego okna, przybiegłam ile sił w nogach.

- To ja panią wzywałem - rzekł Holmes.

- Pan?! Jak pan mógł mnie wezwać?