Выбрать главу

Wysadzili mnie w Vauxhall z ciężką żelazną skrzynką, przydzieliwszy mi do towarzystwa dość obcesowego, ale sympatycznego inspektora. Po kwadransie jazdy dotarłem do domu pani Cecil Forrester. Służąca była zdumiona tak późną wizytą. Pani Forrester nie było tego wieczoru w domu i, jak wyjaśniła mi pokojówka, miała wrócić bardzo późno. W salonie była jednak panna Morstan, udałem się do niej ze szkatułą w rękach, zostawiając uczynnego inspektora w dorożce. Siedziała w wiklinowym fotelu przy otwartym oknie, odziana w suknię z jakiejś zwiewnej białej tkaniny, wokół szyi i talii widniał drobny szkarłatny akcent. Na pannę Morstan padało łagodne światło osłoniętej kloszem lampy, grając na jej słodkiej poważnej twarzy i dodając głębokiego metalicznego blasku pięknym zwojom jej wspaniałych gęstych włosów.

Białe ramię i dłoń zsunęły się poza poręcz fotela, a jej poza świadczyła o tym, że była pogrążona w melancholijnej zadumie. Słysząc moje kroki, panna Mary wstała pośpiesznie, a jej blade policzki oblał rumieniec zaskoczenia i radości.

- Usłyszałam, jak zajechała dorożka - powiedziała. - Przypuszczałam, że to pani Forrester wróciła tak wcześnie, nie marzyłam jednak nawet o tym, że to mógłby być pan. Jakie wieści mi pan przynosi?

- Przynoszę coś lepszego niż wieści - odrzekłem, stawiając na stole szkatułę. Powiedziałem to jowialnym, pełnym energii tonem, choć było mi ciężko na sercu. - Przynoszę coś, co warte jest wszystkich wieści na tym świecie. Przynoszę pani fortunę!

Spojrzała na żelazną skrzynkę.

- A więc to jest ten skarb? - spytała dość chłodnym tonem.

- Tak, to wielki skarb z Agry. Połowa należy do pani, a połowa do Thaddeusa Sholto. Obojgu z was dostanie się po paręset tysięcy. Proszę tylko o tym pomyśleć! To roczny dochód rzędu dziesięciu tysięcy funtów! Niewiele będzie w Anglii bogatszych młodych dam. Czyż to nie cudowne?

Muszę przyznać, że raczej z przesadą odgrywałem swój zachwyt i zapewne musiała zauważyć, iż moje gratulacje brzmią fałszywie. Uniosła nieco brwi i spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

- Jeśli go dostanę - odrzekła - będę zawdzięczała to panu.

- Nie, nie! - zaprotestowałem. - Nie mnie, lecz mojemu przyjacielowi Sherlockowi Holmesowi. Niezależnie od tego, jak bardzo bym tego pragnął, nigdy sam nie wpadłbym na ten trop. Nawet dla tak genialnego analityka jak on sprawa ta okazała się ciężkim wyzwaniem. I nawet mimo jego zaangażowania niewiele brakowało, byśmy stracili ten skarb w ostatniej chwili.

- Proszę usiąść, doktorze Watson. Niech mi pan o wszystkim opowie - powiedziała.

Streściłem jej pokrótce wydarzenia, które miały miejsce, odkąd widziałem ją po raz

ostatni. Opowiedziałem o nowej metodzie poszukiwań zastosowanej przez Holmesa, o odnalezieniu „Aurory”, pojawieniu się Athelneya Jonesa, naszej wieczornej wyprawie i dzikim pościgu po Tamizie. Słuchała tej relacji z rozchylonymi wargami i błyszczącymi oczyma. Gdy wspomniałem o strzałce, która omal nie trafiła jednego z nas, pobladła tak bardzo, iż obawiałem się nawet, że zaraz zemdleje.

- To nic - rzekła, gdy pośpiesznie nalałem jej odrobinę wody. - Nic mi nie jest. Było dla mnie wielkim szokiem, gdy usłyszałam, że naraziłam moich przyjaciół na tak straszliwe niebezpieczeństwo.

- Już po wszystkim - odparłem. - Nikomu nic się nie stało. Nie będę pani więcej opowiadał o ponurych szczegółach. Zajmijmy się czymś weselszym. Oto skarb! Cóż mogłoby być radośniejszego niż to? Pozwolono mi go tu przynieść, gdyż uznano, że chciałaby pani zobaczyć go jako pierwsza.

- To może być niezwykle interesujące - odpowiedziała panna Morstan, w jej głosie nie było jednak zapału. Bez wątpienia pomyślała, że mogłaby się wydać niewdzięczną, gdyby okazała brak zainteresowania skarbem, którego zdobycie tak wiele nas kosztowało.

- Jaka piękna szkatuła! - dodała, pochylając się nad nią. - To hinduska robota, jak przypuszczam?

- Tak, to rękodzieło z Benares.

- Ijaka ciężka! - zawołała, próbując ją podnieść. - Już sama skrzynka musi być coś warta. A gdzie jest klucz?

- Small wyrzucił go do Tamizy - odrzekłem. - Będę musiał pożyczyć na chwilę pogrzebacz pani Forrester.

Szkatuła była zamknięta szeroką grubą klamrą w kształcie siedzącego Buddy. Wsunąłem pod nią końcówkę pogrzebacza i przekręciłem go, używając jako dźwigni. Klamra odskoczyła z głośnym trzaśnięciem. Drżącymi palcami otworzyłem pokrywę. Staliśmy tak oboje, wpatrując się ze zdumieniem w środek szkatuły. Była pusta!

Nic dziwnego, że tyle ważyła, grubość jej żelaznych ścianek wynosiła jakieś dwie trzecie cala. Była masywna, dobrze i solidnie wykonana, nie zawierała jednak żadnych kosztowności, drogocennych kruszców czy biżuterii. Była absolutnie i całkowicie pusta.

- Skarb zniknął - rzekła spokojnie panna Morstan.

Gdy usłyszałem te słowa i uświadomiłem sobie, co oznaczają, poczułem, jak z serca spada mi ogromny ciężar. Aż do tej chwili nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak bardzo ten skarb z Agry mnie przytłaczał. Zrozumiałem to dopiero teraz, gdy zniknął. Bez wątpienia było to egoistyczne, nielojalne i złe, nie potrafiłem jednak myśleć o niczym innym prócz tego, że oto znikła ta złota bariera, która tkwiła pomiędzy nami.

- Dzięki Bogu! - zawołałem z całego serca.

Spojrzała na mnie szybko z pytającym uśmiechem.

- Czemu pan tak powiedział? - spytała.

- Bo teraz znów jesteś w moim zasięgu - powiedziałem, ujmując jej dłoń. Nie cofnęła jej. - Bo kocham cię, Mary, bardziej niż jakikolwiek mężczyzna kochał w życiu jakąkolwiek kobietę! Bo ten skarb, wszystkie te bogactwa nie pozwalały mi mówić! Teraz, kiedy ich już nie ma, mogę ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham. To dlatego powiedziałem: „Dzięki Bogu!”.

- W takim razie ja też powiem: „Dzięki Bogu!” - wyszeptała, gdy przyciągnąłem ją ku sobie. Niezależnie od tego, kto stracił skarb, wiedziałem, że tej nocy ja zdobyłem swój.

Rozdział dwunasty

Dziwna historia Jonathana Smalla

Inspektor, który czekał w dorożce, był niezwykle cierpliwym człowiekiem, upłynęło bowiem sporo czasu, nim do niego dołączyłem. Kiedy pokazałem mu pustą szkatułę, jego twarz spochmurniała.

- Nici z nagrody! - stwierdził ponuro. - Jak nie ma pieniędzy, to nie ma zapłaty. Gdyby wewnątrz był skarb, to dzisiejszej nocy zarobilibyśmy dychę za tę robotę, Sam Brown i ja.

- Pan Thaddeus Sholto jest bogatym człowiekiem - rzekłem. - Dopilnuję, byście otrzymali nagrodę niezależnie od tego, czy uda nam się znaleźć skarb, czy nie.

Jednakże inspektor, przygnębiony, potrząsnął tylko głową.

- Kiepska sprawa - mruknął. - Pan Athelney Jones też tak pomyśli.

Jego przewidywania okazały się słuszne. Gdy zaprezentowałem detektywowi pustą szkatułę, wyglądał na naprawdę skonsternowanego. Jones, Holmes i więzień dopiero co przyjechali, zmienili bowiem plany i po drodze odwiedzili najpierw posterunek. Mój przyjaciel oparł się wygodnie w swoim fotelu, jego twarz przybrała zwykły apatyczny wyraz twarzy. Small siedział, obojętny, naprzeciwko niego, założywszy drewnianą nogę na zdrową. Gdy pokazałem mu zawartość szkatuły, odchylił się na krześle i wybuchnął głośnym śmiechem.

- To twoja sprawka, Small! - zawołał gniewnie Athelney Jones.

- Tak. Ukryłem skarb w takim miejscu, że nigdy go nie dostaniecie! - zawołał w uniesieniu. - Ten skarb jest mój, i skoro nie mogę go zatrzymać, to cholernie dobrze zatroszczę się o to, by nie dostał go także nikt inny. Powiem wam! Nikt z żyjących nie ma do niego żadnych praw, z wyjątkiem trzech skazańców z obozu na Andamanach i mnie. Wiem, że teraz nie mógłbym go wykorzystać, podobnie zresztą jak oni. Przez cały ten czas robiłem to wszystko tak samo dla siebie co i dla nich. Zawsze towarzyszył nam znak czterech! Wiem również, że chcieliby, abym zrobił dokładnie to, co zrobiłem. Już lepiej wyrzucić skarb do Tamizy, niż pozwolić na to, by dostał się do rąk jakichś krewnych albo potomków Sholto czy Morstana. Tego, co zrobiliśmy Achmetowi, nie zrobiliśmy po to, by oni się na tym wzbogacili. Możecie sobie szukać skarbu tam, gdzie leżą klucz i mały Tonga! Kiedy zrozumiałem, że wasza łódź na pewno nas dogoni, schowałem łup w bezpiecznym miejscu. Za tę wyprawę nie dostaniecie nawet rupii!