Выбрать главу

Zaprzyjaźniłem się z kimś, kto mógł mi pomóc. Nie zamierzam wymieniać żadnych nazwisk, bo nie chcę nikogo ciągnąć za sobą. W każdym razie szybko odkryłem, że Sholto wciąż ma te klejnoty. Potem na różne sposoby próbowałem go dopaść, ale przebiegły był z niego człowiek. Zawsze zatrudniał dwóch dobrych zawodowych bokserów, którzy go strzegli, nie wspominając o synach i jego khitmutgarze. Aż pewnego dnia dowiedziałem się, że umiera. Natychmiast pośpieszyłem do jego ogrodu, doprowadzony do szaleństwa myślą, że w ten sposób wymknie mi się z rąk. Zajrzałem przez okno. Zobaczyłem, że leży w łóżku, a synowie stoją po jego obu stronach. Zdobyłbym się na to, by spróbować swoich sił z całą trójką, lecz gdy spojrzałem na jego twarz, dostrzegłem, że opadła mu szczęka - wiedziałem już, że nie żyje. Jeszcze tej samej nocy udało mi się dostać do domu Sholto i przejrzeć wszystkie jego dokumenty, by znaleźć jakąś wzmiankę o tym, gdzie ukrył nasze klejnoty. Niczego takiego nie było, uciekłem więc, rozczarowany i wściekły jak chyba nikt na świecie. Zanim odszedłem, pomyślałem sobie, że jeśliby dowiedzieli się o tym moi sikhijscy towarzysze, ucieszyliby się, wiedząc, że pozostawiłem po sobie jakiś ślad naszej nienawiści. Nakreśliłem więc znak naszej czwórki, taki, jaki widniał też na planie, i przyczepiłem go do zwłok. Nie darowałbym sobie, gdyby pochowano go bez żadnej pamiątki pochodzącej od ludzi, których obrabował i oszukał.

W tamtym czasie zarabiałem na życie, wystawiając biednego Tongę na jarmarkach i w innych miejscach rozrywki jako czarnego kanibala. Jadł surowe mięso i tańczył swój taniec wojenny. Dzięki temu zawsze pod koniec dnia pracy mieliśmy pełen kapelusz drobnych. Wciąż nasłuchiwałem wszelkich wieści z Pondicherry Lodge, ale przez długi czas nie docierały do mnie żadne informacje poza tym, że szukano skarbu. Wreszcie jednak nadeszła wiadomość, na którą tak długo czekaliśmy. Skarb został odnaleziony! Był ukryty na strychu domu, nad laboratorium chemicznym Bartholomew Sholto. Natychmiast się tam udałem i obejrzałem sobie to miejsce, ale nie miałem pojęcia, jak mógłbym się wspiąć na górę z moją drewnianą nogą. Dowiedziałem się jednak o klapie w dachu, a także o tym, o której pan Sholto jada zwykle kolację. Doszedłem do wniosku, że z pomocą Tongi pójdzie łatwo. Wziąłem go ze sobą. Wokół pasa owiązałem długą linę. Potrafił się wspinać niczym kot, zręcznie więc dotarł na dach, a stamtąd szybko przedostał się do środka. Pech jednak chciał, że Bartholomew Sholto nadal był w pokoju i drogo za to zapłacił. Tonga pomyślał, że zabijając go, zrobi coś bardzo mądrego. Kiedy sam się znalazłem na górze, odkryłem, że paraduje po pokoju jak paw, dumny ze swojego wyczynu. Był bardzo zaskoczony, gdy rzuciłem się na niego, przeklinając i nazywając małym, żądnym krwi diabłem. Wziąłem szkatułę ze skarbem i opuściłem ją na dół po linie, a potem sam się ześliznąłem, zostawiwszy przedtem na stole znak czterech, by pokazać, że klejnoty powróciły wreszcie do tych, którzy mieli do nich największe prawo. Tonga wciągnął linę na górę, zamknął okno i wydostał się z domu tą samą drogą, którą wszedł. Nie wiem, co wam jeszcze opowiedzieć. Usłyszałem, jak pewien przewoźnik wspominał, że „Aurora” Smitha to nadzwyczaj szybka łódź, pomyślałem więc sobie, że przydałaby się nam taka. Zamierzałem uciec, korzystając z pomocy starego Smitha, i miałem zamiar wynagrodzić go sowicie, gdyby dowiózł nas bezpiecznie na statek. Bez wątpienia domyślał się, że coś skrywamy, ale nie wtajemniczaliśmy go w nasze sekrety. Wszystko, co mówię, jest prawdą, i jeśli panom to opowiadam, to nie dlatego, aby was zabawić, bo nie przysłużyliście mi się za bardzo, lecz dlatego, że wierzę, iż moją najlepszą obroną jest prawda. Cały świat powinien się dowiedzieć, jak podle potraktował mnie major Sholto i że nie jestem winny śmierci jego syna.

- Niezwykła opowieść - rzekł Sherlock Holmes. - Godne zakończenie nadzwyczajnie interesującej sprawy. W drugiej części pańskiej opowieści nie było dla mnie zupełnie nic nowego poza tym, że przyniósł pan własną linę. Tego nie wiedziałem. Nawiasem mówiąc, miałem nadzieję, że Tonga zgubił wszystkie swoje strzałki. A jednak udało mu się do nas strzelić, kiedy byliśmy na łodzi.

- Zgubił je wszystkie, sir, oprócz tej jednej, która wciąż była w dmuchawce.

- Ach, oczywiście! - krzyknął Holmes. - O tym nie pomyślałem.

- Czy jest coś jeszcze, sir, o co chciałby pan zapytać? - spytał przyjaźnie więzień.

- Nie sądzę. Dziękuję panu - odparł mój przyjaciel.

- Cóż, panie Holmes - podjął Athelney Jones - jest pan człowiekiem, którego nie sposób przecenić, i wszyscy wiemy, że koneser zbrodni z pana. Ale obowiązek pozostaje obowiązkiem. Spełniając to, o co pan i pański przyjaciel mnie poprosili, posunąłem się za daleko. Poczuję się znacznie lepiej, kiedy nasz gawędziarz znajdzie się bezpiecznie za kratkami. Dorożka wciąż czeka, a na dole jest dwóch inspektorów. Jestem obu panom bardzo zobowiązany za pomoc, jakiej mi udzieliliście. Oczywiście, wasza obecność będzie niezbędna podczas procesu. Dobranoc.

- Dobranoc, panowie - rzekł Jonathan Small.

- Idź przodem, Small - rzucił nieufnie Jones, gdy opuszczali pokój. - Już ja zadbam o to, żebyś mnie nie zatłukł tą swoją drewnianą nogą, jak tego dżentelmena na Andamanach.

- Cóż, oto i koniec naszego małego dramatu - odezwałem się po krótkim milczeniu. Wciąż siedzieliśmy w fotelach, paląc. - Obawiam się, że to może być ostatnie śledztwo, podczas którego miałem szansę przyglądać się twoim metodom. Panna Morstan uczyniła mi ten zaszczyt i zgodziła się zostać moją żoną.

Holmes wydał z siebie ponury jęk.

- Tego się właśnie obawiałem! - powiedział. - Doprawdy, nie potrafię ci pogratulować.

Poczułem się trochę urażony.

- Czy masz jakieś powody, aby być niezadowolonym z mojego wyboru? - spytałem.

- Ależ bynajmniej! Sądzę, że jest jedną z najbardziej czarujących młodych dam, jakie kiedykolwiek poznałem, i może być niezwykle przydatna w tej pracy, jaką do tej pory wykonywaliśmy. Ma zdecydowanie wielkie uzdolnienia w tym kierunku. Zwróć uwagę, że spośród wszystkich dokumentów swego ojca zachowała właśnie plan fortu Agra. Jednakże miłość to kwestia emocjonalna, a wszystko co emocjonalne, jest przeciwieństwem chłodnego rozsądku, który cenię nade wszystko. Sam nigdy się nie ożenię, chyba że coś zmieni moje zdanie.

- Uważam - odparłem ze śmiechem - że moja opinia przetrwa tę próbę. Ale wyglądasz na zmęczonego.

- Tak. Mój organizm zaczyna już reagować na tę sprawę. Teraz przez tydzień będę się czuł jak przekręcony przez maszynkę.

- To dziwne - powiedziałem - jak coś, co u innego człowieka nazwałbym lenistwem, przeplata się u ciebie z przypływami ogromnej energii i wigoru.

- Tak - odrzekł Holmes. - Posiadam zarówno cechy strasznego lenia, jak i bardzo energicznego człowieka. Często przychodzą mi do głowy słowa dobrego starego Goethego:

Schade dass die Natur nur einen Mensch aus dir schuf,

Denn zum wurdigen Mann war und zum Schelmen der Stoff.

A wracając do tej sprawy z Norwood, tak jak przypuszczałem, mieli w domu wspólnika. Nie mógł nim być nikt inny jak tylko ten Lal Rao, kamerdyner. Tak więc Jonesowi rzeczywiście nie można odmówić zasługi schwytania w swą ogromną sieć jednej rybki.

- Taki podział wydaje się dość niesprawiedliwy - zauważyłem. - Przecież to ty wykonałeś w tej sprawie całą pracę. Ja zyskam żonę, Jones dostanie wyróżnienie, ale co zostanie dla ciebie?