Выбрать главу

- Zauważ - podkreślił Holmes, odkładając książkę - że nagłe zakończenie działalności stowarzyszenia zbiega się w czasie ze zniknięciem z Ameryki Openshawa i powierzonych mu dokumentów. Możemy mieć tu do czynienia z przyczyną i skutkiem. Nic dziwnego, że on i jego rodzina byli zawzięcie prześladowani. Rejestr i inne zapiski mogłyby pogrążyć najznamienitszych obywateli Południa, i wielu z nich nie zazna spokoju, dopóki dokumenty nie zostaną odzyskane.

- Zatem strona, którą widzieliśmy.

- Opisuje to, czego można było się domyślać. O ile dobrze pamiętam, treść brzmiała: „Wysłano pestki do A, B i C”, czyli ostrzeżono ich. Z kolejnych wpisów wynika, że A i B usunęli się, czyli opuścili kraj, a u C złożono wizytę, obawiam się, że miała ona dla niego straszne następstwa. Doktorze, sądzę, że udało nam się nieco rozwikłać sytuację, a dla Openshawa jedyną szansą jest zastosowanie się do moich wskazówek. Dziś nie możemy niczego więcej ani zrobić, ani powiedzieć w tej sprawie. Podaj mi skrzypce, i spróbujmy na pół godziny zapomnieć o tej ponurej pogodzie i jeszcze bardziej ponurych losach naszych bliźnich.

Rankiem wypogodziło się, i zaświeciło słońce, przesłaniane przez mgłę wiszącą nad miastem. Kiedy zszedłem na dół, Holmes siedział już przy śniadaniu.

- Wybacz, że na ciebie nie zaczekałem - powiedział. - Ale sądzę, że będę dziś bardzo zajęty sprawą młodego Openshawa.

- Jakie kroki zamierzasz podjąć? - spytałem.

- Będzie to zależało od odpowiedzi na pierwsze pytania, jakie mi się nasunęły. Może się okazać, że jednak będę musiał się udać do Horsham.

- Nie zamierzasz od niego zacząć?

- Nie. Najpierw pojadę do City. Zadzwoń, niech pokojówka przyniesie ci kawy.

Czekając na służącą, wziąłem ze stołu nierozciętą jeszcze gazetę i zacząłem ją przeglądać.

Mój wzrok zatrzymał się na nagłówku, który zmroził mi krew w żyłach.

- Holmesie! - krzyknąłem. - Spóźniliśmy się!

- Ach! - westchnął mój przyjaciel, odstawiając filiżankę. - Tego się właśnie obawiałem. Jak to się stało? - mówił spokojnie, ale widziałem, że jest głęboko poruszony.

- Rzuciło mi się w oczy nazwisko Openshaw i nagłówek: „Tragedia przy moście Waterloo”. Oto treść artykułu:

Ostatniej nocy, między 9 a 10, posterunkowy Cook z okręgu H pełniący służbę w okolicy mostu Waterloo usłyszał wołanie o pomoc i plusk wody. Noc była tak ciemna i burzliwa, że mimo pomocy kilku przechodniów nie udało się przeprowadzić akcji ratunkowej. Wszczęto jednak alarm i z pomocą policji wodnej wyłowiono ciało. Z adresu podanego na kopercie znalezionej w kieszeni zmarłego wynika, że nazywał się on John Openshaw i mieszkał niedaleko Horsham. Prawdopodobnie chciał zdążyć na ostatni pociąg z dworca Waterloo, a z pośpiechu i z powodu ciemności skręcił w złym miejscu i wpadł do rzeki z nabrzeża dla parostatków. Na zwłokach nie znaleziono śladów przemocy, nie ulega zatem wątpliwości, że zmarły padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku. Incydent ten powinien skłonić władze do refleksji nad stanem nabrzeżnych przystani.

Przez kilka minut siedzieliśmy w milczeniu. Jeszcze nigdy nie widziałem mego przyjaciela równie wstrząśniętego i przygnębionego.

- To uraziło moją dumę, Watsonie - powiedział w końcu. - Wiem, że to małoduszne, ale poczułem się dotknięty. Od tej chwili jest to dla mnie sprawa osobista, i jeśli Bóg da mi dość zdrowia, nie spocznę, póki nie doprowadzę do schwytania tej szajki. On przyszedł do mnie po pomoc, a ja wysłałem go na śmierć!

Gdy to powiedział, zerwał się z fotela i zaczął chodzić po pokoju. Był bardzo wzburzony, miał rumieńce na bladych policzkach i nerwowo splatał i rozplatał dłonie.

- To dopiero zmyślne diabły! - wykrzyknął w końcu. - Jak udało im się go tam zwabić? Nabrzeże nie leży przy drodze na dworzec, a na moście, nawet w taką noc, musiało znajdować się zbyt wiele osób, by mogło im się udać coś takiego. Cóż, Watsonie, zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni. Wychodzę!

- Idziesz na policję?

- Nie. Zamierzam ich wyręczyć. Pozwolę im wyjąć muchy z pajęczyny, ale najpierw muszę ją rozsnuć.

Przez cały dzień zajmowałem się sprawami zawodowymi i na Baker Street wróciłem późno wieczorem. Holmesa jeszcze nie było. Dochodziła dziesiąta, kiedy przyszedł. Był blady, wyglądał na wyczerpanego. Podszedł do kredensu, oderwał kawał c bochenka chleba i rzucił się na niego żarłocznie, popijając dużym łykiem wody.

- Jesteś głodny - stwierdziłem.

- Umieram z głodu. Zupełnie o tym zapomniałem. Nic nie jadłem od śniadania.

- Nic?

- Ani kęsa. Nie miałem na to czasu.

- Jak ci się powiodło?

- Znakomicie.

- Znalazłeś jakieś poszlaki?

- Mam ich w garści. Wkrótce młody Openshaw zostanie pomszczony. Watsonie, pokonamy tych łotrów ich własną bronią. To znakomity pomysł!

- Co masz na myśli?

Holmes wziął z szafki pomarańczę i podzielił na cząstki, z których wycisnął pestki. Wziął pięć z nich i włożył do koperty. Wewnątrz klapy napisał: „S.H. za J.O.”, zakleił kopertę i zaadresował ją: „Kapitan James Calhoun, barkentyna «Lone Star», Savannah, Georgia”.

- Będzie czekała na niego w porcie - wyjaśnił, chichocząc. - Zapewne nie da mu spać w nocy. Uzna ten znak za zwiastun losu, jaki spotkał Openshawa.

- A kim jest ten Calhoun?

- To przywódca szajki. Dopadnę też pozostałych, ale chcę zacząć od niego.

- Jak wpadłeś na ich ślad?

Holmes wyjął z kieszeni duży arkusz papieru pokryty datami i nazwami i wyjaśnił:

- Spędziłem cały dzień na grzebaniu w rejestrach portowych i starych gazetach, śledząc los każdego statku, który przybił do portu w Pondicherry w styczniu i lutym 1883 roku. W ciągu tych dwóch miesięcy przypłynęło trzydzieści sześć dużych statków. Jeden z nich, „Lone Star”, natychmiast przykuł moją uwagę. Odnotowano, że przypłynął z Londynu, ale „Lone Star” to nieoficjalna nazwa jednego z amerykańskich stanów.

- Zdaje się, że Teksasu.

- Nie jestem pewien, ale nie ulega wątpliwości, że statek pochodził z Ameryki.

- Co dalej?

- Sprawdziłem rejestry z Dundee, i kiedy odkryłem, że barkentyna „Lone Star” cumowała w tym porcie w styczniu 1885 roku, moje przypuszczenia się potwierdziły. Następnie sprawdziłem nazwy statków, które znajdują się obecnie w londyńskim porcie.

- I co?

- „Lone Star” przypłynęła w zeszłym tygodniu. Poszedłem do doku Alberta i dowiedziałem się, że dziś rano podczas przypływu statek wyruszył w rejs do macierzystego portu w Savannah. Zatelegrafowałem do Gravesend i dowiedziałem się, że niedawno go tam widziano, a że wieje wschodni wiatr, nie mam wątpliwości, że znajduje się już za Goodwins, niedaleko wyspy Wight.

- Co zamierzasz?

- Calhoun jest już mój. Dowiedziałem się, że jedynymi Amerykanami wśród członków załogi są Calhoun i dwaj maci. Pozostali marynarze to Finowie i Niemcy. Wiem też, że wszyscy trzej zeszli z pokładu ostatniej nocy. Nim ich żaglowiec dotrze do Savannah, statek pocztowy dostarczy tam mój list, a telegraf poinformuje miejscową policję, że tych trzech dżentelmenów jest poszukiwanych za morderstwo.

Jednak nawet najbardziej przemyślne plany, ułożone przez człowieka, niekiedy zawodzą. Mordercy Johna Openshawa nigdy nie otrzymali pestek pomarańczy, które miały dowieść, że na ich trop wpadła osoba nie mniej przebiegła i bezwzględna niż oni sami. Wichry wiejące podczas jesiennej równonocy były tamtego roku wyjątkowo porywiste. Długo czekaliśmy na wieści z Savannah o statku „Lone Star”, ale takie nie nadchodziły. Wreszcie dowiedzieliśmy się, że gdzieś daleko na Atlantyku widziano unoszące się na falach szczątki okrętowej rufy z wyrzeźbionymi literami „L.S.”. Nikt więcej o „Lone Star” nigdy nie słyszał.