Выбрать главу

Zatoczyła ręką szeroki łuk.

– Księgarnia będzie zamknięta przez miesiąc, bo trzeba zrobić remont, a ty możesz wysyłać zamówienia e mailem z dowolnego komputera, prawda?

– Pewnie tak. Gdzie masz zamiar to robić?

– U siebie. Mam duże mieszkanie. Chodźmy. Wzięła dwa wielkie tomiska pod pachę.

– Tak od razu?

– Jasne. Słyszałeś, co powiedział Glaser: im szybciej zaczniemy, tym mniejsze będą szkody. Weź resztę tomów. Owiniemy je papierem.

– Gdzie mieszkasz? – zapytał, podnosząc zniszczone foliały i opierając je sobie na piersi.

– W Red Hook.

Stała przy ladzie i oddzierała papier pakowy z wielkiej beli.

– Przyjeżdżasz z Red Hook na rowerze?

Crosetti nigdy nie wybrał się do Red Hook, czyli na południowo-wschodni kraniec Brooklynu, za starymi dokami. W Red Hook nie było stacji metra, bo dopóki cały przemysł stoczniowy nie przeniósł się do New Jersey, wszyscy okoliczni mieszkańcy pracowali na wybrzeżu i chodzili tam pieszo, a nikt z zewnątrz nie potrzebował odwiedzać tej okolicy, chyba że chciał oberwać po głowie.

– Nie, oczywiście, że nie odparła, pakując szósty tom. – Jadę na rowerze do samej rzeki, a dalej taksówką wodną z przystani przy Czterdziestej Czwartej Ulicy.

– Zdawało mi się, że bilety są bardzo drogie.

– To prawda, ale za to niewiele płacę za mieszkanie. Tę powinieneś włożyć w folię.

Crosetti spojrzał na książkę, którą trzymała. Sączył się z niej brunatny płyn i kapał na jego beżowe spodnie. Po raz pierwszy pożałował, że nie ubiera się na czarno jak tylu jego modniejszych rówieśników czy jak Carolyn. Przeprosiła go i poszła na górę, pozostawiając mu resztę książek do zapakowania.

Kiedy się z tym uporał, oboje ruszyli na wschód, z ciężarem umieszczonym w drucianym bagażniku roweru Rolly, masywnego, zdezelowanego wehikułu z rodzaju tych, jakie upodobali sobie dostarczyciele pizzy i przed laty – bojownicy Wietkongu. Wszelkie próby nawiązania rozmowy Carolyn kwitowała lakonicznymi odpowiedziami, więc w końcu zamilkł; nie jesteśmy na randce, chłoptasiu, zdawał się brzmieć jej niemy komunikat. Z drugiej strony dzień był piękny, ciepły i nie tak bardzo parny, a fakt, że towarzyszy Carolyn Rolly, nawet milczącej, i jeszcze mu za to płacą, był o niebo lepszy od ślęczenia nad spisem inwentarza w cuchnącej spalonym tłuszczem piwnicy. Crosetti z nadzieją myślał o tym, co może się zdarzyć w mieszkaniu dziewczyny.

Jeszcze nigdy nie korzystał z taksówki wodnej. Podróż wydawała mu się znacznie atrakcyjniejsza od jazdy metrem. Rolly przywiązała rower do relingu na dziobie i stanęła obok niego, z ręką opartą na tej samej barierce. Pozostali pasażerowie wyglądali jak turyści.

– Dobrze się czujesz? zapytała Rolly, kiedy mknęli środkiem East River.

– Jasne. Jestem starym żeglarzem. Jako chłopiec spędziłem pół życia, pływając po zatoce Sheepshead łódkami z wypożyczalni. Chcesz, to staniemy na dziobie i przytrzymam cię jak Kate Winslet w Titanicu.

Rzuciła mu jedno z tych swoich oficjalnie chłodnych spojrzeń i odwróciła się. Zdecydowanie nie była to randka.

Carolyn mieszkała na rogu Van Brunta i Coffeya, na pierwszym piętrze magazynu ze sczerniałej cegły, w budynku z czasów wojny secesyjnej. Weszli na górę

po ciemnych spękanych schodach. Crosetti niósł książki, a ona taszczyła rower. W powietrzu wisiał ciężki zapach, którego nie mógł określić, słodkawy i chemiczny zarazem. Drzwi do jej mieszkania były masywne, drewniane, wzmocnione żelaznymi płaskownikami i pomalowane szarą farbą okrętową.

Wewnątrz znajdowało się poddasze, ale bynajmniej nie takie, do jakich przeprowadzają się milionerzy z SoHo. Było to pomieszczenie o powierzchni piętnaście na dziesięć metrów, z zabejcowaną na ciemny brąz podłogą z desek, z której w równych odstępach wyrastały żeliwne kolumny, podpierające szary strop z wytłaczanej blachy. Ściany z czerwonej cegły niestarannie spojono kruszącą się szarą zaprawą. Wysokie okna z brudnymi szybami, przez które wpadały smugi światła, wychodziły na wschód i na zachód; część szyb zastępowały prostokąty dykty lub szarawe, zniszczone kawałki plastiku.

Rolly oparła rower o ścianę przy drzwiach, podeszła do okna i położyła jedną z paczek na długim stole. Crosetti rozglądał się ciekawie za jakimiś drzwiami czy korytarzem prowadzącym do pomieszczenia mieszkalnego. Tymczasem Rolly już rozwijała papier i wyjmowała książkę. Zbliżywszy się do niej, Crosetti dostrzegł, że stół jest domowej roboty; blat składał się z krótkich deszczułek, starannie wygładzonych papierem ściernym. Sześć solidnych nóg skonstruowano z czegoś, co wyglądało na żółtawe włókno szklane. Blat był twardy niczym marmurowa płyta i odznaczał się tą prostą elegancją, jaką widuje się w studiach z meblami na zamówienie.

Crosetti odwinął foliały z papieru i ułożył je na blacie. Nawet on widział, że okładki dwóch z nich zostały nieodwracalnie uszkodzone.

– Miłe mieszkanie – powiedział, kiedy stało się jasne, że Rolly nie zamierza

nawiązać rozmowy ani zaproponować herbaty czy piwa.

Nie zareagowała, pochylona nad zniszczoną okładką pierwszego tomu.

– Co to za zapach? – spytał.

– Głównie słodu. Przez prawie sto lat był tu browar, a potem skład z chemikaliami.

– Mogę się trochę rozejrzeć?

– Na półkach od południowej strony jest duża paczka papierowych ręczników. Podaj mi je brzmiała odpowiedź.

Crosetti odczekał chwilę, potem okrążył powoli wielkie pomieszczenie. W jednym kącie znalazł stertę drewnianych palet, całe tuziny, a także stosy pojedynczych deseczek z tychże palet. Południowa ściana prawie całkowicie była zabudowana półkami i przegródkami wykonanymi z tych deszczułek, wyszlifowanych, zabejcowanych i powleczonych werniksem. Na półkach stały książki, wszystkie w twardej oprawie, większość w obwolutach, niektóre w plastikowych okładkach. Na próżno wypatrywał jakichś rzeczy osobistych, zdjęć w ramkach, pamiątek.

Blaty w kuchni (której wyposażenie składało się z dwupłytkowej kuchenki, maleńkiej mikrofalówki i małego obtłuczonego zlewozmywaka z porcelitu) zrobione były z tych samych starannie oklejonych deseczek co duży stół, pokrytych dodatkowo grubą warstwą bursztynowej żywicy. Do wschodniej ściany przysunięto kilka palet, jedna na drugiej, ze zwiniętym starannie w rulon materacem, i stolik zrobiony ze szpuli po kablu oraz dwa krzesła, z rodzaju tych, jakie można znaleźć na wysypiskach śmieci. Wszystko było fachowo odnowione i pomalowane na kremowo. Jedno krzesełko dla niej, drugie dla gościa? Sugerowało to jakieś życie towarzyskie i Crosetti zastanawiał się, kto tu bywa. W południowo-wschodnim kącie stało coś w rodzaju budki, także z deseczek; toaleta, jak się domyślił. Przylegała do niej wielka zdezelowana szafa, odgrodzona od reszty pomieszczenia składanym parawanem z lakierowanego drewna i wzorzystego papieru. Ciekawe: mieszkała sama, a rozstawiała coś takiego. To z kolei wskazywałoby na aktywność seksualną.

Już miał zerknąć za parawan, kiedy Rolly zawołała go niecierpliwym głosem. Znalazł duże opakowanie papierowych ręczników i wrócił z nimi do stołu. Należało je wkładać do zawilgoconych książek, po jednym co dziesięć stron, a potem co godzinę wymieniać. Woluminy leżały płasko na stole, przyciśnięte owiniętymi tkaniną stalowymi płytami, co miało zapobiec ich puchnięciu.

– Jednego nie rozumiem powiedział Crosetti. Po co suszyć cały komplet, skoro masz zamiar je porozcinać i wyjąć tylko mapy i sztychy? Dlaczego nie po-wydzierać tego, co trzeba, i nie wyrzucić reszty?

– Bo tak się powinno to robić odparła po chwili wahania. – Ryciny by się pozwijały i pomarszczyły, gdybyś je wyciągnął mokre.

– Rozumiem – przytaknął, nic wszakże nie rozumiejąc.