Zobaczył nagle tę młodą kobietę w zupełnie innym i niezbyt atrakcyjnym świetle. Usiadł na taborecie i zaczął uważnie studiować jej profil.
– A więc… to nawet interesujące patrzeć, jak się suszy książki. Nigdy dotąd
tego nie robiłem. Może mi powiesz, jakie są najważniejsze etapy, żebym niczego nie przegapił.
Wyszczerzył do niej zęby i został nagrodzony lazurową iskierką w jej oczach. Usta miała zaciśnięte, jakby usiłowała powściągnąć uśmiech.
– Poczytaj sobie jakąś książkę – zachęciła go. – Mam ich mnóstwo.
– A może porozmawiamy? Mógłbym ci opowiedzieć o swoich nadziejach i marzeniach, a ty opowiedziałabyś mi o swoich, i czas minąłby nam szybko; lepiej byśmy się poznali.
– No to zaczynaj – powiedziała po krótkiej pauzie, ale bez większego przekonania.
– Nie, kobiety mają pierwszeństwo. Wydaje mi się, że twoje życie jest znacznie ciekawsze od mojego.
Zaszokowało ją to. Otworzyła usta, parsknęła, wreszcie oblała się rumieńcem.
– Przepraszam powiedziała. – Boże, jest dokładnie odwrotnie! Skąd ci to przyszło do głowy? Ze mam ciekawe życie.
– Och, chociażby to lokum… Mieszkasz w magazynie w Red Hook…
– To jest poddasze. Tysiące ludzi w tym mieście zajmuje takie.
– Owszem, ale przerobione na apartamenty. I zazwyczaj mają meble kupione w sklepie, nie zrobione z palet. Mieszkasz tu przynajmniej legalnie?
– Gospodarz nie ma nic przeciwko temu.
– Zakładając, że o tym wie. A poza tym jesteś introligatorką. To dość niezwykłe, prawda? Jak w ogóle nią zostałaś?
– A co z twoimi oczekiwaniami i marzeniami?
– I wiesz co? Jesteś też skryta. A to najbardziej intryguje. No dobrze. Teraz o sobie. Mam dwadzieścia cztery lata, mieszkam z mamą w Queens, niedaleko Ozone Park. Oszczędzam na studia w szkole filmowej, a biorąc pod uwagę tempo, w jakim to robię, rozpocznę je dokładnie w miesiąc po pięćdziesiątych drugich urodzinach. Powinienem wziąć kredyt, lecz boję się zadłużyć.
– Ile już uzbierałeś?
– Około trzech i pół tysiąca.
– Ja mam więcej.
– Nie wątpię. Glaser pewnie płaci ci lepiej niż mnie, dostajesz prowizję od sprzedaży, mieszkasz w Red Hook i masz dwa komplety garderoby: to, w czym jesteś teraz, i tę sukienkę z kołnierzem. Na co oszczędzasz?
– Chcę jechać do Gelsenkirchen w Niemczech, na praktykę w firmie Buchbinderei Klein. – Widząc, że nic mu to nie mówi, dodała: Oczywiście nigdy o niej nie słyszałeś.
– Jasne, że słyszałem. Buch coś tam i Klein. To taki Harvard w świecie introligatorów. Ale myślałem, że wiesz już wszystko na ten temat. I masz cały sprzęt… wskazał narzędzia rozłożone na stole: gilotynę, radełka, osełki do ostrzenia, noże, skórzane poduszki i słoiki z klejem. Wszystko wyglądało tak, jakby pochodziło z XVIII wieku. Pomyślał, że Podróże oprawiano za pomocą takich właśnie narzędzi.
– Prawie nic nie wiem – zaprotestowała.
– Nie żartuj.
– Nic, biorąc pod uwagę to, co trzeba wiedzieć, żeby zrobić książkę od początku do końca. Ja umiem tylko naprawiać. To taka różnica jak… jak między sklejeniem rozbitej wazy z epoki Ming a zrobieniem jej od podstaw z glinki i glazury.
– Aha. A skoro już tak szczerze rozmawiamy, dlaczego mi nie powiesz, co zamierzasz zrobić z tym Churchillem, kiedy go odrestaurujesz?
– Co? Przecież go nie restauruję. Zamierzam go porozcinać.
Na jej policzkach wykwitły rumieńce, oczy miała rozbiegane – typowa reakcja dziewczyny przyłapanej na kłamstwie.
– Nie – zaprzeczył stanowczo. Gdybyś zamierzała pociąć te książki, wysłałabyś je pocztą lotniczą do Andover, żeby tam wysuszyli je próżniowo. Bez zbędnego kłopotu. Odesłaliby ci suche, czyściutkie i przycięte jak trzeba. Zaskoczyłem cię? Nie można mnie nazwać specem od książek, ale nie jestem też głupi. No więc co zamierzasz zrobić z tymi odrestaurowanymi książkami?
– Sprzedać je – powiedziała, patrząc na przemoczone foliały.
– Jako odrestaurowane?
– Nie. Wszyscy wiedzą, że mamy wyjątkowo doskonały komplet. Istnieją klienci, którym zależy na dyskrecji. Mają trefne pieniądze i chcieliby je ulokować w różnych kolekcjach. Glaser robi to cały czas. Widzisz, on chce to zgłosić do towarzystwa ubezpieczeniowego jako poniesioną stratę i pokazać im faktury na uratowane ryciny. Będą opiewały na jakieś dwa i pół tysiąca, a towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaci mu różnicę pomiędzy tą kwotą a tym, co zapłacił za komplet, czyli około dwudziestu tysięcy dolarów.
– Czyli mniej więcej tyle, ile spodziewasz się zgarnąć do swojej kieszeni, kiedy sprzedasz je jakiemuś podejrzanemu typkowi. Jak się na to mówi? Na literę „k”.
– To nie jest… To nie jest żadna kradzież. Kazał mi porozcinać te książki. Dla niego ten komplet już nie istnieje. Odzyska pieniądze dzięki towarzystwu ubezpieczeniowemu, a ja zarobię dzięki własnym umiejętnościom. Czym to się różni od robienia mebli z palet, które i tak są wyrzucane?
– Hm, różni się, ale może przemawia przeze mnie wychowanek jezuickiego liceum. Wiesz, jesteś naprawdę ciekawą osobą. To, co pokrętne, jest zawsze interesujące. W jaki sposób zamierzasz sporządzić faktury na ryciny, skoro w rzeczywistości nie zniszczysz tych książek?
– Sidney nigdy nie zawraca sobie głowy zniszczonymi książkami. To go przygnębia. Nazywa je padliną dla sępów.
– Nie odpowiadasz na moje pytanie. Ale domyślam się, że zamierzasz to sprzedać za dwadzieścia dwa kawałki, odpalić parę Sidneyowi, umożliwić mu odebranie ubezpieczenia i sfałszować księgowość za pomocą podrabianych faktur. Wyrolujesz jednocześnie towarzystwo ubezpieczeniowe, Glasera, swojego tajemniczego klienta i urząd skarbowy. Niezły plan.
– Chcesz mnie wsypać!
Crosetti słyszał o „płonącym wzroku”, ale nigdy nie widział czegoś takiego, chyba że w kinie. W jej oczach migotały błękitne iskierki.
– Nie odpowiedział z uśmiechem. To by było nudne. No więc… jak naprawisz te zniszczone okładki?
Dostrzegł ulgę na jej twarzy, kiedy przeszli od kwestii moralnych do zupełnie neutralnych spraw technicznych.
– Myślę, że uda mi się uratować skórzaną oprawę pierwszego tomu. Popękały tekturowe okładki i grzbiet, ale po zdjęciu skóry mogę je wymienić.
Mówiąc to, wyjęła z puszki coś w rodzaju cienkiej łopatki i zaczęła oddzielać papier marmoryzowany, którym skóra była przyklejona do okładki. Robiła to bardzo ostrożnie i Crosetti z przyjemnością obserwował jej drobne, zręczne dłonie aż do chwili, gdy zadzwonił nastawiony wcześniej kuchenny minutnik i musiała przerwać, żeby wymienić ręczniki pomiędzy schnącymi kartkami. Kiedy skończyła, zobaczył, że skóra z okładki jest zdjęta. Pod spodem, pomiędzy skórą a warstwami spękanej tektury, ukazało się kilka wilgotnych arkusików, pokrytych gęsto równym odręcznym pismem. Odłożyła je na bok i podniosła skórę, żeby obejrzeć ją dokładnie pod światło.
– Co to za papiery? – zapytał, próbując rozdzielić sklejone kartki, pokryte po obu stronach zrudziałym drobnym pismem.
– To po prostu wyściółka. Używali makulatury, żeby okładki były miękkie i żeby zapobiec ścieraniu skóry od wewnątrz przez tekturowe wkładki.
– W jakim to języku?
– Pewnie po angielsku. Stare, niepotrzebne papiery, takich wtedy używano.
– To nie wygląda na angielski. Po angielsku umiem czytać. Chyba że facet naprawdę okropnie bazgrał.
Wzięła od niego ostrożnie kartkę i rzuciła na nią okiem.
– Dziwne. Wygląda na pismo z czasów Jakuba I.
– Słucham?
– Nie jestem paleografem, ale moim zdaniem nie jest to pismo współczesne publikacji książki. Pochodzi chyba z okresu znacznie wcześniejszego niż rok tysiąc siedemset trzydziesty drugi. Zastanawiające.