– Błoto? – podpowiedziała Stanisława. – Glina?
– No właśnie. – Wampirzyca skinęła głową. – Kości też nie miał… Stawiało opór, jakbym cięła pryzmę torfu.
Alchemiczka przeryła opuszkami cienką warstewkę sinobłękitnego pyłu, pokrywającą parkiet. Ostrożnie dotknęła palców językiem, by posmakować nieznanej substancji. Glina…
– Golem – syknęła.
– To przecież niemożli… – zaczęła jej kuzynka.
– A wampirów nie ma i nie da się zrobić złota z ołowiu. – Księżniczka pierwsza odzyskała humor. – Ale jeśli masz lepsze wyjaśnienie…
W tym momencie na schodach zadudniły ciężkie kroki. Stanisława porwała rewolwer i zaczęła go spokojnie nabijać. Katarzyna pokręciła głową.
Wyszła na podest. Przeczucie ją nie myliło. Czterej policjanci z pistoletami w dłoniach.
– Centralne Biuro Śledcze. – Zastąpiła im drogę i pokazała legitymację.
CBŚ ma naprawdę fajne identyfikatory. Jest w nich zdjęcie właściciela, nazwa biura oraz godło państwowe. Reszta informacji na wszelki wypadek jest zakodowana. Data ważności, dziwnym trafem, też. Zatrzymali się jak wryci.
– Co tu się stało? – wykrztusił najwyższy. – Ludzie słyszeli strzały…
I co mu mądrego odpowiedzieć? Prawda odpada. Jeśli powie, że ich ekipa już zabezpiecza ślady – może chcieć to sprawdzić. A zatem należy go zniechęcić do zadawania pytań.
– To tylko ćwiczenia – powiedziała ze sztucznie radosnym uśmiechem.
Zrozumiał od razu. Dzieją się tu paskudne, ściśle tajne sprawy, w które dobry policjant nie powinien pchać nosa.
– Oczywiście, ćwiczcie dalej. – On też się uśmiechnął i razem ze swoimi ludźmi odmaszerował.
Katarzyna wróciła do mieszkania. Teraz dopiero poczuła, jak bardzo się ochłodziło. Przez wyrwane okno wiał lodowaty, zimowy wiatr. Stanęła przy parapecie i w zadumie patrzyła, jak trzej policjanci znikają między drzewami. Gdzieś w oddali trzasnęły drzwiczki radiowozu. Stanisława sięgnęła po telefon, aby wezwać szklarza. Przyszedł po godzinie i zaraz zabrał się do dzieła. W tym czasie Monika wyjęła drzwi od mniejszego pokoju, wstawiła je na miejsce wejściowych. A jutro pomyśli się o czymś solidniejszym. Dopiero gdy szklarz poszedł, znalazły chwilę, by porozmawiać.
– Dlaczego to draństwo wlazło akurat do nas? – Katarzyna miała zwyczaj rozbierania każdego problemu na czynniki pierwsze.
– Ktoś mnie nie lubi. Bardzo nie lubi – powiedziała w zadumie alchemiczka. – Tylko pytanie, kto… – zafrasowała się.
– Dlaczego sądzisz, że przyszedł zabić właśnie ciebie? – Monika spojrzała na nią uważnie.
Jedno oko błękitne, drugie brązowe. Stasia nie mogła jakoś przywyknąć. Wzdrygnęła się lekko.
– Kasię wykluczamy – powiedziała. – Gdyby ktoś chciał zlikwidować ją, przyszedłby ubrany w dres Adidasa i z kałachem w ręce… Albo bombę by podłożył.
Agentka uśmiechnęła się lekko. Gdyby któryś z obalonych ministrów domyślił się jej istnienia, raczej wysłałby faceta w garniturze, uzbrojonego w pistolet z tłumikiem. Ale kuzynka ogólnie ma rację. Użycie golema… Niezwykła broń przeciw niezwykłym przeciwniczkom.
– Ja chyba nie mam wrogów – stwierdziła Monika. – A w każdym razie nie przypominam sobie…
– Dymitr nie żyje, wychodzi na to, że ja też nie mam wrogów – mruknęła Stanisława. – Ale musimy pogadać z Mistrzem Michałem. Miał wielu przyjaciół wśród żydowskich kabalistów. Może będzie wiedział, jak to draństwo powstrzymać, w razie gdyby wróciło…
– Nie jest do końca niewrażliwe na ciosy – oceniła Katarzyna. – Nie ma chyba narządów wewnętrznych, które można by uszkodzić? – Spojrzała pytająco na wampirkę.
– Chyba nie. W ranach było tylko błękitne błoto – potwierdziła. – W każdym razie rurką w nic nie trafiłam…
Katarzyna odzyskała humor.
– A zatem pistolet maszynowy z nabojami eksplodującymi. Golem nie jest w stanie zregenerować od ręki uszkodzeń. Kule przechodzą przez niego jak przez glinę… Po wpakowaniu trzydziestu pocisków powinien się rozpaść na kawałki – powiedziała.
– Taka amunicja jest chyba zakazana? – zaniepokoiła się alchemiczka.
– Owszem. Pistoletu maszynowego też raczej mi nie pożyczą… Albo lekki granatnik. Można by w ostateczności spróbować z wojskową petardą, jeśli zdołamy wcisnąć mu ją do środka.
– Musimy się poradzić Mistrza. – Stanisława sięgnęła po telefon. – Na pewno jeszcze nie śpi…
Alchemik siedział zamyślony, trawiąc to, co usłyszał. Szary, zimowy, marznący deszcz bił w szyby nad ich głowami. Na kominku wolno żarzyła się szczapa akacjowego drewna.
– Raz w życiu spotkałem człowieka, który umiał zbudować golema – powiedział wreszcie. – Tu, w Krakowie, jeszcze przed wojną.
– Kto to był? – zainteresowała się Stanisława. – Wprawdzie w latach dwudziestych mieszkałam w Warszawie, ale…
– Salomon Storm. Wielki znawca kabały, cadyk i baal-szem-tow – obdarzony mocami cudotwórca. Fascynująca postać. Nawiasem mówiąc, nie mógł uwierzyć w transmutację metali, choć własnoręcznie przeprowadzał doświadczenia z moją tynkturą… Ja z kolei nie wierzyłem, że jest w stanie zbudować golema, więc mi pokazał. Nie do końca, tylko do momentu, gdy ciało ulepione z prochu ziemi zaczynało żyć.
– To trudne? – zapytała Katarzyna.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Moglibyśmy wyjść na trawnik przed kamienicą i w ciągu dwudziestu minut stworzyć własnego. Dlatego rytuał powołujący go do życia jest pilnie chroniony. Widziałem to raz, ale niewiele już pamiętam. Minęło siedemdziesiąt lat.
– Każda tajemnica wcześniej czy później może wyjść na jaw – powiedziała Monika.
– Jeśli ten golem stał się niezdolny do użytku, to czy łatwo będzie zbudować nowego? – Katarzyna przywykła do konkretnych pytań i konkretnych odpowiedzi.
– Banalnie łatwo. Nasz wróg odtworzy go, gdy tylko będzie miał chwilę czasu i około dwustu kilogramów błota. Najlepsza do tego celu jest oczywiście glina…
– Ta była jakby lekko błękitnawa – zauważyła Monika.
Spojrzał z zainteresowaniem.
– Jesteś pewna?
– Tak.
Zdjął z półki opasłą monografię, przekartkował machinalnie i odstawił na miejsce.
– Glina – mruknął – występuje na naszych ziemiach w dwu odmianach. Kaolinowa i żelazista.
– Czym się różną? – zapytała agentka.
– Żelazista zawiera domieszkę żelaza, więc po wypaleniu, zarówno garnki z niej wykonane, jak i cegły przybierają różową lub czerwoną barwę. Metal, stykając się z powietrzem, ulega utlenieniu…
– A siwaki? – zaciekawiła się Stanisława.
Mistrz dostrzegł pytające spojrzenie księżniczki.
– Siwaki to naczynia barwy szarej, siwej, czasem czarnej – wyjaśnił. – Robi się je też z glin żelazistych, ale w piecach innej konstrukcji, bez dostępu tlenu. Drugi rodzaj gliny – wrócił do tematu – nie zawiera żelaza, więc po wypaleniu są białe lub jasnokremowe. Czasami jasnoszare…
– A jak uzyskać kolor niebieski?
– Przez domieszkę kobaltu – wyjaśnił. – Wtedy uzyskujemy barwy od sinej do fioletowej. Gliny z domieszką kobaltu występują w Chinach, Brazylii, Indiach, RPA… Nazywamy je kimberlitowymi.
– Od kopalni diamentów w Kimberley – natychmiast domyśliła się Stanisława.
– Owszem. W takich złożach znajduje się surowiec na pierścionki. W Polsce znam jedno miejsce, gdzie można znaleźć takie glinki.
– Tutaj? – zapytała Monika.
Kiwnął głową, ale nie odpowiedział wprost. Wstał z fotela i przeszedł się po swoim poddaszu.