Poszłam za nim. Zaspokoiwszy swoją ciekawość, zaczął krążyć po niewielkim pomieszczeniu niczym zamknięty w klatce drapieżny kot.
– Hej! – Zastąpiłam mu drogę. Zatrzymał się. – Masz jakiś problem?
– Wolałbym być daleko stąd.
Zabolało. Chyba to dostrzegł, bo zmarszczył czoło.
– W takim razie bardzo mi przykro, że musisz tak się męczyć – oświadczyłam. – Może przejdź szybko do rzeczy, to będziesz mógł zaraz wyjść.
– Mam do ciebie tylko kilka pytań. Spieszy nam się na pogrzeb.
– Proszę, pytaj. Miejmy to już za sobą.
Pewnie przesadzałam z oschłością, ale nie chciałam pokazać mu, jak bardzo mnie rani. Byłam świadoma tego, że nie postępuję fair. To w końcu ja odrzuciłam go dla znajomej wampirzycy. To ja zraniłam go pierwsza.
Wziął głęboki wdech. Pomogło. Ręce natychmiast mu znieruchomiały.
– Nocuje u ciebie jeden z członków rodziny Cullenów.
– Tak. Alice Cullen.
– Jak długo tu zabawi?
– Tak długo, jak będzie miała na to ochotę.
Nie potrafiłam zmusić się do okazania mu więcej ciepła.
– Czy mogłabyś… proszę… wyjaśnić jej, że w okolicy grasuje Victoria? Zbladłam.
– Już ją o tym poinformowałam.
– Widzisz, nie wolno nam się tu zapuszczać, kiedy Cullenowie są w Forks. Nie możemy cię dłużej chronić.
– Rozumiem – szepnęłam. Spojrzał w bok, na okno.
– Czy to wszystko? – upewniłam się.
– Mam jeszcze tylko jedno pytanie – powiedział, nie patrząc w moją stronę. Znowu zamilkł.
– Tak? – zachęciłam go po kilku sekundach ciszy.
– Czy to, że jest tu Alice, oznacza, że niedługo przyjadą i pozostali? – spytał chłodno. Swoim opanowaniem przywiódł mi na myśl Sama. Stawał się coraz bardziej do niego podobny. Zastanowiłam się, dlaczego tak to mnie martwi.
Teraz to ja zaniemówiłam, Jacob przeniósł wzrok z okna na mnie. Walczył ze sobą, ale jego twarz pozostała maską.
– Tak czy nie?
– Nie – odpowiedziałam wreszcie. – Już tu nie wrócą.
Nie było mi łatwo się do tego przyznać.
Jacob nie zmienił wyrazu twarzy.
– Okej. Nie mam więcej pytań. Znów się zirytowałam.
– No to leć do Sama przekazać mu radosną nowinę!
– Okej – powtórzył spokojnie.
Jacob wyszedł z kuchni. Czekałam, aż usłyszę odgłos zamykanych frontowych drzwi, ale mój przyjaciel przemieszczał się teraz widać ciszej niż tykanie wskazówek kuchennego zegara.
Co mnie napadło? Jak mogłam potraktować tak kogoś, kto uratował mi życie? Czy Jake miał mi wybaczyć po wyjeździe Alice? Co, jeśli nie?
Oparłszy się o blat, ukryłam twarz w dłoniach. Co ja narobiłam? Ale czy mogłam tego uniknąć? Analizowałam na nowo każdą moją wypowiedź.
– Bella? – zapytał nieśmiało Jacob.
Opuściłam ręce. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że policzki mam mokre od łez. Chłopak stał na progu kuchni – jednak nie wyszedł. Wyglądał na zatroskanego i niezdecydowanego. Maska znikła.
Jacob podszedł bliżej i przykucnął odrobinę, żeby móc spojrzeć mi prosto w oczy.
– Znowu to zrobiłem, prawda?
– Co? – wychrypiałam.
– Złamałem obietnicę. Wybacz.
– Nic nie szkodzi – wymamrotałam. – To ja zaczęłam. Westchnął.
– Wiedziałem, co do nich czujesz. Twoja reakcja nie powinna mnie była zaskoczyć.
W jego oczach dojrzałam obrzydzenie. Miałam ochotę wykazać, że się myli, wyjaśnić, jaka Alice jest naprawdę, ale się powstrzymałam. Intuicja ostrzegła mnie, że to nieodpowiedni moment.
– Przepraszam – powiedziałam zamiast tego.
– Puśćmy to w niepamięć, okej? – zaproponował Jacob, – Twoja koleżanka nie zostanie tu długo. Jak wyjedzie, wszystko wróci do normy.
– Czy nie mogę przyjaźnić się jednocześnie z wami obojga? – jęknęłam. Tym razem nie udało mi się ukryć, jak bardzo boli mnie to rozdarcie.
– Nie, nie sądzę – odparł powoli.
Zerknęłam na jego wielkie stopy. Łzy wciąż spływały mi po policzkach i co jakiś czas pociągałam nosem.
– Ale zgłosisz się za parę dni? To, że Alice też kocham, nie zniszczy naszej przyjaźni?
Nie podnosiłam głowy, bojąc się, jak przyjmie moje zakamuflowane wyznanie. Chyba dobrze postąpiłam, bo odpowiedział dopiero po dobrej minucie.
– Zgłoszę się, zgłoszę. Nigdy nie przestanę być twoim przyjąłem. Niezależnie od tego, co tam sobie kochasz – dodał z niesmakiem.
– Słowo?
_ – Słowo.
Przytulił mnie.
– Ale to wszystko skomplikowane – szepnęłam.
– Tak… – zgodził się. – E, fuj!
– Co?! – zagrzmiałam, odsuwając się. Domyśliłam się, że nie przypadł mu do gustu zapach moich włosów. – Znowu śmierdzę, tak?! Boże, wszyscy macie jakąś obsesję!
Uśmiechnął się łobuzersko.
– Owszem, śmierdzisz, śmierdzisz wampirami. Ble. Tak słodko. Aż do omdlenia.
– Naprawdę? – zdziwiłam się. Zapach wampirów uważałam za najcudowniejszy na świecie. – To czemu według Alice też cuchnę?
Jacob przestał się uśmiechać.
– Hm. To raczej ja, jej zdaniem, cuchnę.
– Nie martw się. Dla mnie oboje pachniecie zupełnie normalnie.
Znów się przytuliliśmy.
To było błędne koło: z jednej strony, pragnęłam, żeby Alice została ze mną na zawsze, z drugiej, nie wyobrażałam sobie, jak wycinam długą rozłąkę z przyjacielem. Wiedziałam, że gdy tylko wyjedzie, zacznę za nim bardzo tęsknić.
– Będę za tobą tęsknił – powiedział Jacob, jakby czytał w moich myślach. – Mam nadzieję, że twoja koleżanka niedługo się wyniesie.
– To nie ma sensu, Jake. Czy musicie się unikać?
– Musimy, Bello, musimy. Nie panuję jeszcze nad sobą tak jak bym chciał. Nie chcę jej narażać. Sam by się wściekł, gdybym ruszył postanowienie paktu. Ty też nie byłabyś zachwycona gdybym… zabił Alice. Gdybym zabił kogoś, kogo… kochasz.
Chciałam wyrwać się z jego objęć, słysząc te straszne słowa ale mi na to nie pozwolił.
– Nie możemy się okłamywać, Bello. Stanowię dla niej poważne zagrożenie. Tak już jest.
– Nie podoba mi się, że tak już jest.
– Co poradzić. – Jacob wziął mnie pod brodę, żeby zmusić mnie do spojrzenia sobie prosto w oczy. Jego dłoń grzała mi skórę. – Zanim zmieniłem się w wilkołaka, wszystko było dużo prostsze, prawda?
Teraz to ja westchnęłam.
Wpatrywaliśmy się w siebie dłuższą chwilę. Wiedziałam, że w mojej twarzy chłopak nie dopatrzy się niczego poza smutkiem – nie chciałam się z nim rozstawać, choćby miało to być tylko na kilka dni. Z początku jego mina była podobna do mojej, ale potem zmieniła się i to diametralnie.
Nie poprzestał na minie. Podniósł i drugą rękę i powoli przesunął opuszkami palców po moim policzku. Znowu trzęsły mu się dłonie, ale już nie z gniewu.
– Bello – szepnął.
Zamarłam.
Co to miało być! Nie podjęłam jeszcze żadnej decyzji! Ach, ten popędliwy Parys. Jak miałam dokonać trafnego wyboru, mając do namysłu ułamek sekundy? Nie czułam się gotowa na nowy związek, ale nie byłam też na tyle głupia, by przypuszczać, że jeśli odrzucę jego awanse, nie poniosę żadnych konsekwencji.
Tak dobrze go znasz, kusił mnie rozsądek. Wiesz, że nigdy cię nie zawiedzie, jest oddany i szczery. Zapewni ci poczucie bezpieczeństwa. Zresztą, po co wysuwać pragmatyczne argumenty przecież go kochasz. Kochasz bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę, który kocha ciebie. Alice wpadła na trochę, ale to niczego nie zmienia. Twój romans stulecia dobiegł końca. Królewicz nie wróci. Nikt nie wyrwie cię pocałunkiem ze złego snu.
Jeśli czekał mnie za moment pocałunek, to zupełnie zwyczajny, taki który nie miał zdjąć ze mnie żadnego uroku. Kto wie, może nawet miał mi sprawić przyjemność? Może miał okazać się czymś równie oczywistym, co trzymanie Jacoba za rękę? Może nie odniosłaby wrażenia, że dopuszczam się zdrady?
Jakiej zdrady, pomyślałam, zdradzasz co najwyżej samą siebie.
Chłopak zaczął już stopniowo przybliżać swoją twarz do mojej, ale nadal nie miałam pojęcia, czy to dobry pomysł.
Nagle zadzwonił telefon. Drgnęliśmy oboje, ale ostry dźwięk bynajmniej Jacoba nie rozproszył. Podniósł słuchawkę jedną ręką, nie odrywając drugiej od mojego policzka, ani nie spuszczając ze mnie wzroku. Sama byłam zbyt oszołomiona, żeby wykonać choćby najmniejszy gest, czy skorzystać z okazji i wyrwać się mojemu adoratorowi.