Выбрать главу

– Halo?

Ktoś się przedstawił i chłopaka zmroziło. Wyprostował się nagle, opuścił drugą rękę, a z jego twarzy odpłynęły wszelkie emocje. Mogłam się założyć o resztkę moich odkładanych na studia pieniędzy, że to nie kto inny tylko Alice.

Otrząsnąwszy się z chwilowego otępienia, wyciągnęłam dłoń po słuchawkę, ale Jacob mnie zignorował.

– Nie ma go tutaj – odpowiedział takim tonem, jakby ktoś mu groził.

Dzwoniąca osoba poprosiła widocznie o więcej informacji, bo dodał niechętnie:

– Jest na pogrzebie.

Niemal natychmiast rzucił słuchawką o widełki.

~ Diable pomioty! – mruknął. Jego rysy nadal układały się w zgorzkniałą maskę.

– Dlaczego się tak chamsko rozłączyłeś? – wściekłam się. Jak śmiesz tak traktować ludzi, którzy dzwonią do mojego domu!

– Spokojnie! Facet sam się rozłączył!

– Facet? Kto to był?

Mój przyjaciel uśmiechnął się jadowicie.

– Doktor Carlisle Cullen.

– Dlaczego nie pozwoliłeś mi z nim porozmawiać?!

– Nie poprosił ciebie do telefonu – odparł Jacob oschle. Z pozoru był opanowany, ale ponownie trzęsły mu się ręce. – Spytał gdzie jest Charlie, to mu powiedziałem. Nie złamałem tym chyba żadnej z zasad dobrego wychowania.

– Wiesz co… – zaczęłam, ale nie miał zamiaru mnie wysłuchać. Zerknąwszy za siebie, jakby ktoś go zawołał z drugiego pokoju, wybałuszył oczy i cały zesztywniał. Dygotał teraz już od stóp do głów. Odruchowo i ja nadstawiłam uszu, ale wokół panowała cisza.

– Cześć.

Jacob ruszył w stronę wyjścia.

– Co jest?

Pobiegłam za nim, ale znieruchomiał znienacka, przeklinając pod nosem, i zderzyłam się z jego umięśnionymi plecami. Odwrócił się zaraz, przez co już zupełnie straciłam równowagę. Zaplątawszy się w jego nogi, runęłam na ziemię.

– Hej! – zawołałam za nim, bo zamiast mi pomóc, rzucił się ku tylnym drzwiom. Nie zdążyłam jeszcze wstać, kiedy znów coś go zatrzymało.

U stóp schodów stała Alice.

– Bello – wykrztusiła.

Bledsza niż kiedykolwiek, drżała delikatnie. Dopadłam jej w dwóch susach.

– Alice, co się stało?

Objęłam ją, żeby pomóc jej się uspokoić.

– Edward – wyszeptała jękliwie.

Moje ciało zareagowało na jej słowa szybciej niż umysł. Przez kilka sekund nie mogłam pojąć, dlaczego przedpokój wiruje ani skąd dochodzi basowy charkot. Zachodziłam w głowę, co ma wspólnego dziwne zachowanie Alice z Edwardem, chociaż uginały się już pode mną kolana. Organizm, chroniąc się przed szokiem, szykował się do ucieczki w niebyt.

Hm… Nigdy jeszcze nie patrzyłam na klatkę schodową pod tym kątem…

Ni stąd, ni zowąd, poczułam na policzku gorący oddech Jacobe. Klął szpetnie, co resztkami świadomości przyjęłam z dezaprobatą. Jego nowi koledzy mieli na niego zły wpływ.

Ocknęłam się na kanapie w saloniku. Dygotała pode mną, jakby trwało trzęsienie ziemi. Jak się tam znalazłam? Nie minęło chyba dużo czasu, bo Jacob wciąż przeklinał.

– Widzisz, co narobiłaś! – krzyknął do Alice.

Nie zwracała na niego uwagi.

– Bello? – Nachyliła się nade mną. – Bello, wstawaj. Mamy mało czasu.

– Bella ma leżeć! – zaprotestował Jacob agresywnie.

– Weź się w garść, Black – odparowała. – Chyba nie chcesz się przy niej przeobrazić?

– Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – warknął, ale rozsądek i tak nakazał mu się pohamować.

– Alice? – spytałam słabym głosem. – Co się stało? Tak naprawdę wolałam się tego nie dowiedzieć.

– Nie wiem. – Znów wyglądała na przerażoną. – Co on sobie myśli?!

Walcząc z zawrotami głowy, zebrałam siły i usiadłam. Zorientowałam się, że czepiam się przedramienia Jacoba. To on się trząsł, a nie kanapa.

Odszukałam wzrokiem Alice. Wyciągała właśnie z torby maleńki srebrny telefon komórkowy. W błyskawicznym tempie wybrała numer.

– Rosę, podaj mi Carlisle'a, proszę – powiedziała tak szybko że ledwie ją zrozumiałam. – Kurczę. Niech oddzwoni do mnie jak tylko wróci…nie, będę już na pokładzie samolotu. Czy kontaktował się z wami Edward?

Tym razem Rosalie miała więcej do przekazania. Alice otworzyła szeroko usta. Komórka omal nie wypadła jej z ręki. Sądząc po minie dziewczyny, wizja, która sprowadziła ją do przedpokoju była trafna. Sprawdzał się najgorszy z możliwych scenariuszy.

– Jak mogłaś, Rosalie? Co tobą kierowało?

Wysłuchując odpowiedzi przybranej siostry, zacisnęła zęby.

– Cóż – wycedziła – przekręciłaś dwa fakty, a to chyba istotne prawda?…tak, pomyliłam się. Nic jej nie jest…długo by opowiadać…ale wprowadziłaś go w błąd i dlatego dzwonię…tak, zgadza się. Tak to zobaczyłam…na to już trochę za późno, Rosę.

Oszczędzaj gadkę dla kogoś, kto w nią uwierzy.

Zamknęła telefon jednym ruchem, roztaczając się bez pożegnania. Gniew ustąpił rozpaczy. Nigdy wcześniej w jej oczach nie widziałam tyle bólu.

– Alice – odezwałam się prędko, byle tylko odwlec nieco straszliwy moment poznania prawdy. – Alice, Carlisle już wrócił.

Dzwonił nie dalej jak przed pięcioma minutami.

Zamurowało ją.

– Przed pięcioma minutami?

– Tuż przed tym, jak się pojawiłaś.

– I co mówił?

Cała zmieniła się w słuch.

– To nie ja odebrałam telefon.

Spojrzałam znacząco na Jacoba. Alice poszła za moim przykładem. Chłopak drgnął, ale nie ruszył się z miejsca. Siedział przekrzywiony, jakby planował osłonić mnie własnym ciałem przed ewentualnym atakiem wampirzycy.

– Poprosił Charliego – wyjaśnił z oporami – to powiedziałem mu, że go nie ma.

– To wszystko? – Alice nie poddawała się tak łatwo.

Rozłączył się. Nawet nie powiedział „dziękuję”. Jacoba tak zdenerwowało wspomnienie nieuprzejmości Carlisle'a, że wstrząsnął nim (i mną także) potężny dreszcz. Wyjaśniłeś mu, że Charlie pojechał na pogrzeb – przypomniałam.

Alice złapała trop.

– Jak to dokładnie sformułował?

– Powiedział: „Nie ma go tu”, a potem: „Jest na pogrzebie”.

Dziewczyna wydała z siebie cichy jęk i osunęła się na fotel.

– Alice, co się stało? – powtórzyłam po raz trzeci.

– To nie Carlisle do was dzwonił – szepnęła załamana.

– Zarzucasz mi kłamstwo? – oburzył się Jacob.

Alice nawet na niego nie zerknęła.

– To był Edward, Bello – wyszeptała. – Myśli, że nie żyjesz.

Nie tego się spodziewałam. Odetchnęłam z ulgą. Mój mózg wreszcie był w stanie prawidłowo funkcjonować.

– Rosalie przekazała mu, że popełniłam samobójstwo?

Prawie się uśmiechałam.

– Tak – potwierdziła Alice, ale jej nie było do śmiechu. – Na swoją obronę ma to, że rzeczywiście mi uwierzyła. W rodzinie przyzwyczaili się za bardzo polegać na moich wizjach. Ale żeby zaraz namierzać Edwarda, by go o tym poinformować?! Zadać sobie tyle trudu?! Czy Rosalie nie jest świadoma, że…? Czy nie ma serca…?

– Ach, to dlatego, usłyszawszy od Jacoba o pogrzebie, Edward nawet nie spytał, kto umarł – zrozumiałam. – Wszystko się zgadzało. Zabiłam się, to i wyprawiono pogrzeb.

Dzwonił tutaj! Edward zadzwonił do mnie do domu! Tylko centymetry dzieliły mnie od słuchawki, a Jake mi jej nie podał! Wbiłam paznokcie w jego ramię, ale nawet nie drgnął.

– Przyjmujesz to tak lekko? – zdziwiła się Alice.

– Wiem, to głupi zbieg okoliczności, ale wszystko się wyjaśni. Następnym razem, gdy Edward zadzwoni, ktoś powie mu, co… prawdę… się wydarzyło… Alice?

Zbiła mnie z tropu jej przerażona mina.

Skąd ta panika? Skąd ta litość w jej oczach? Zaraz, zaraz. O co kłóciła się z Rosalie…? Miała jej coś za złe, tamta chyba przeprosiła, ale Alice kazała jej się wypchać. Hm… Gdyby chodziło tylko o mnie, przeprosiny nigdy nie przeszłyby Rosalie przez gardło. Ale gdyby zaszkodziła komuś z rodziny.,, swojemu bratu…