– Jake, nie mam wyboru…
– Masz, masz. Mogłabyś zostać ze mną. Mogłabyś żyć. Dla Charliego. Dla mnie.
Za naszymi plecami zamruczał charakterystycznie silnik mercedesa Carlisle'a. Alice docisnęła kilka razy gaz, żeby mnie popędzić.
Plącząc, wyrwałam dłoń z uścisku Jacoba. Nie zaprotestował.
– Tylko wróć żywa – wyszeptał. – Obyś wróciła żywa.
Co, jeśli miałam już go więcej nie zobaczyć?
Z mojej piersi wyrwał się głośny jęk. Rozszlochałam się na dobre. Na moment – o wiele za krótki – przywarłam do Jacoba obejmując go mocno obiema rękami. Pogłaskał mnie po głowie.
Zdjęłam jego dłoń ze swoich włosów i pocałowałam ją delikatnie. – Żegnaj. – Odsunęłam się. Nie miałam śmiałości spojrzeć mu w twarz.
– Przepraszam.
Obróciłam się na pięcie i pognałam do auta. Drzwiczki od strony pasażera były już otwarte. Wcisnąwszy plecak do tyłu, zatrzasnęłam je za sobą.
– Zaopiekuj się Charliem! – krzyknęłam, wyglądając przez okno, ale Jacob zniknął. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Rozejrzałam się niespokojnie.
Ruszyłyśmy z jękiem opon. Zanim wyjechałyśmy na drogę, dostrzegłam jeszcze na żwirze przy skraju lasu coś jasnego.
Był to strzęp białego adidasa.
19 Wyścig z czasem
Mało brakowało, a spóźniłybyśmy się na samolot. Zdyszane, zajęłyśmy miejsca.
To, że prócz nas nikt się nie spieszy, doprowadzało mnie do szału. Stewardesy krążyły jak gdyby nigdy nic po pokładzie, sprawdzając metodycznie, czy wszystkie pokrywy półek na bagaż podręczny są dobrze zamknięte. Zagadywali je piloci, widoczni przez drzwi kokpitu.
Alice położyła mi rękę na ramieniu, żebym przestała nerwowo podrygiwać.
– To szybsze niż bieganie – przypomniała mi.
Skinęłam głową, ale podrygiwałam dalej.
W końcu samolot przejechał na pas startowy i zaczął się rozpędzać – w moim mniemaniu stanowczo zbyt ślamazarnie. Spodzie walam się poczuć ulgę, kiedy wzniesie się w powietrze ale nawet wtedy moje zniecierpliwienie nie osłabło.
Jeszcze zanim osiągnęliśmy ostateczną wysokość, moja to towarzyszka, nic nie robiąc sobie z przepisów, sięgnęła po słuchawkę telefonu pokładowego, przymocowanego do oparcia znajdujące się przed nią fotela. Stewardesa posłała jej pełne dezaprobat spojrzenie, ale coś w moim wyrazie twarzy powstrzymało ją przed zwróceniem dziewczynie uwagi.
Próbowałam się całkowicie wyłączyć, by nie poznać więcej mrożących krew w żyłach szczegółów, ale strzępki rozmowy i tak do mnie docierały.
– Nie mam pewności, Jasper, widzę najróżniejsze rzeczy – on co chwila zmienia zdanie. A to planuje zaatakować strażnika, a to polować na przypadkowych mieszkańców, a to podnieść samochód, stojąc na głównym placu – byle tylko pokazać wszystkim, że nie jest człowiekiem. Wie, że co, jak co, ale za to na pewno zostanie natychmiast ukarany.
Alice zamilkła, żeby wysłuchać Jaspera.
– Odbiło wam? – przerwała mu. Nagle zaczęła mówić bardzo cicho. Mimo że dzieliło nas kilkanaście centymetrów, ledwie ją słyszałam. Z przekory nadstawiłam uszu. – Powiedz Emmettowi, że no to leć za nimi i sprowadź ich z powrotem!…zastanów się. Jeśli zobaczy którekolwiek z nas, to jak sądzisz, jak zareaguje?…no właśnie. Bella jest naszą jedyną szansą… jeśli w ogóle jakieś mamy. Przygotuj, proszę, na to Carlisle'a, dobrze?…tak, wiem. – Zaśmiała się gorzko. – Tak, obiecuję. Coś się wymyśli. Poradzę sobie…ja też cię kocham.
Odwiesiwszy słuchawkę, wyciągnęła się w fotelu, przymykając powieki.
– Nienawidzę kłamać.
– Alice, co jest grane? – spytałam jękliwie. – Dlaczego kazałaś Jasperowi biec po Emmetta? Dlaczego nie mogą nam pomóc?
Z dwóch powodów – odparła szeptem, nie otwierając oczu – O pierwszym mu powiedziałam. Teoretycznie Emmett mógłby pochwycić Edwarda i nie puścić, dopóki go nie przekonamy, że się jednak nie zabiłaś, ale niestety, to tylko teoria. W praktyce nie jesteśmy w stanie się do niego podkraść. Tylko go sprowokujemy. Gdy nas zobaczy, wyczuje albo wyłapie nasze myśli, z miejsca wyruszy, by wcielać w życie swój szalony plan. Podniesie pierwsze auto z brzegu, rozbije nim ścianę najbliższego budynku i ani się obejrzymy, a dopadną go Volturi. Hm… Istnieje też drugi powód, ale ten musiałam przed Jasperem zataić. Widzisz, jeśli zjawilibyśmy się tam w komplecie, jak nic skończyłoby się to pojedynkiem… pojedynkiem z gospodarzami. – Alice spojrzała na mnie błagalnie. – Gdybyśmy mieli, choć marną szansę go wygrać, gdybyśmy w czwórkę mogli jakimś cudem ocalić Edwarda, może zachęciłabym ich do przyjazdu. Ale to niemożliwe, Bello, a ja nie zamierzam posłać Jaspera na pewną śmierć.
Dotarło do mnie, że dziewczyna błaga mnie o zrozumienie. Chroniła Jaspera naszym kosztem – być może także kosztem Edwarda. Nie miałam jej tego za złe. Pokiwałam głową.
Nadal nie pojmowałam, o co ta cała heca. Co ten Edward wyprawia?! To nie miało najmniejszego sensu! Owszem, do pewnego stopnia wszystko się zgadzało. Naszą rozmowę na kanapie pamiętałam jak dziś – widząc na ekranie Julię nad martwym Romeem, Edward wyznał mi, że kiedy umrę, też popełni samobójstwo, bo nie wyobraża sobie beze mnie życia. Było to dla niego coś, co nie podlegało dyskusji. Ale chyba do czasu, bo to, co mi zakomunikował trzy dni później w lesie, anulowało bezspornie wszelkie wcześniejsze przysięgi.
Czyż nie?
Mniejsza o to. Należało przekonać Edwarda, że żyję, i tyle.
– A co z podsłuchiwaniem waszych myśli? – przypomniałam sobie. – Czy Edward nie słyszy, że ze mną rozmawiasz? Czy to nie dostateczny dowód na to, że przeżyłam skok z klifu?
– Nie jest taki naiwny. – Alice westchnęła. – Wierz lub nie, ale można manipulować przy swoich myślach. Usiłowałabym go uratować, nawet gdybyś się zabiła. Powtarzałabym w duchu: „Ona żyje, ona żyje”. Edward pewnie wcale mnie nie słucha, a jednak podejrzewa mistyfikację.
Nasza bezradność była nie do zniesienia.
– Gdybym miała pomysł, jak go ocalić bez twojego udziału Bello, nie narażałabym cię na tak wielkie niebezpieczeństwo I tak mam wyrzuty sumienia.
– Niepotrzebnie. – Machnęłam ręką. – To najmniej ważne. Powiedz mi raczej, w którym momencie skłamałaś, skoro żałujesz, że musiałaś nałgać.
Uśmiechnęła się ponuro.
– Przyrzekłam Jasperowi, że jeśli zabiją Edwarda, ucieknę, zanim złapią i mnie. Ha! Jakby ktoś kiedykolwiek uciekł tropiącym go Volturi! Jak już mówiłam, wszystko zależy teraz od nich, Wszystko. To, czy przeżyję, również.
– Co to za jedni, ci Volturi? Co sprawia, że są o tyle groźniejsi od Emmetta, Jaspera, Rosalie czy ciebie?
Ich pobudki i zwyczaje nie mieściły mi się w głowic.
Alice wzięła głęboki wdech. Nagle spojrzała wilkiem na kogoś za mną. Odwróciłam się, ale nasz sąsiad udawał już, że patrzy w przeciwnym kierunku. Miał na sobie ciemny garnitur, a na kolanach laptopa – najprawdopodobniej był to biznesmen w podróży służbowej. Włączył notebooka i nałożył słuchawki. Teraz nie mogłyśmy mu nic zarzucić.
Przysunęłam się bliżej do przyjaciółki, tak żeby moje ucho znalazło się tuż przy jej wargach.
– Zaskoczyło mnie, że kojarzysz nazwę Volturi – wyszeptała. – że rozumiesz, o co chodzi, chociaż zdradziłam tylko, że Edward leci do Włoch. Sądziłam, że nie obejdzie się bez dłuższych wyjaśnień. Ile wiesz na ich temat?
– Tylko tyle, że to stara, potężna rodzina… coś jak rodzina królewska. I że nie można z nimi zadzierać, chyba że się pragnienie…że pragnie się umrzeć.
To ostatnie słowo nie chciało mi przejść przez gardło.
Alice zaczęła mówić wolniej, w sposób bardziej wyważony.
– Musisz zrozumieć, Bello, że my, Cullenowie, jesteśmy o wiele bardziej nietypowi, niż ci się to wydaje. To… anormalne dla naszej rasy, żeby tak wielu jej przedstawicieli mieszkało razem w pokoju. Drugim wyjątkiem jest rodzina Tanyi. Carlisle głosi teorię, że to zasługa naszej wstrzemięźliwości. To ona ułatwia nam funkcjonowanie w społeczeństwie i tworzenie pomiędzy sobą więzi opartych na miłości, a nie na wygodzie. Taki James, na przykład, przewodził dwóm innym wampirom – to też dużo – jednak, jak pamiętasz, Laurent opuścił go bez żadnych skrupułów. Nasi pobratymcy wędrują z reguły w pojedynkę lub w parach. 0 ile mi wiadomo, jesteśmy największą wampirzą rodziną na świecie – z jednym wyjątkiem. Są nim właśnie Volturi. Z początku było ich trzech – Aro, Marek i Kajusz.