Milczałam. Byłam zbyt zszokowana, by sformułować logiczną wypowiedź.
– Zobaczyłem w twoich oczach, że przyjmujesz moje straszne wyznanie bez zastrzeżeń. A poinformowałem cię przecież, że cię nie chcę! Czy mogłem powiedzieć coś bardziej nieprawdopodobnego, coś bardziej absurdalnego! Potrzebowała cię każda komórka mojego ciała!
To, co mówił teraz, brzmiało nieprawdopodobnie. Tak nieprawdopodobnie, że nadal niewiele do mnie docierało.
Edward położył mi dłonie na ramionach. Nawet nie drgnęłam.
– Bello, powiedz mi, proszę, jak to się stało?
Miałam dosyć. Łzy wezbrały we mnie nagłą falą, by niespodziewanie trysnąć na moje policzki.
– Wiedziałam – wyszlochałam. – Od początku wiedziałam, że śnię.
– Ach! Jesteś niemożliwa! – Edward zaśmiał się krótko, sfrustrowany. – Jak mam ci to przekazać, żebyś i tym razem mi uwierzyła? Nie śpisz i nie umarłaś. Jestem przy tobie. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochał. Odkąd cię porzuciłem, nie było sekundy, żebym o tobie nie myślał. To, co powiedziałem w lesie, było świętokradztwem.
Pokręciłam głową, jakbym nie chciała przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. Łzy wciąż ciekły mi ciurkiem.
– Nie wierzysz mi, prawda? – Chłopak pobladł. Dało się to zauważyć nawet w nikłym świetle cyferblatu budzika. – Dlaczego uwierzyłaś w kłamstwa, a nie wierzysz w prawdę?
– Zawsze trudno mi było uwierzyć w to, że kocha mnie ktoś taki jak ty.
Edward zmrużył oczy i zacisnął zęby.
– Dobrze. W takim razie udowodnię cię, że to nie sen.
Ujął stanowczo moją twarz w obie dłonie, ignorując to, że usiłuję mu się wyrwać.
– Przestań!
Znieruchomiał. Nasze usta dzieliły milimetry.
– Dlaczego mam przestać?
Od woni jego oddechu zakręciło mi się w głowie.
– Kiedy się obudzę…
Otworzył usta, żeby zaprotestować.
– Okej – poddałam się. – Niech ci będzie, nie śnię. Ale zrozum, kiedy znowu wyjedziesz, i bez tego będzie mi ciężko.
Odsunął się o centymetr, żeby móc ogarnąć wzrokiem moją minę.
– Wczoraj, kiedy cię dotykałem, reagowałaś z taką… ostrożnością. Miałaś się na baczności. Chciałbym cię spytać, dlaczego. Czy dlatego, że się spóźniłem? Że za bardzo cię zraniłem? Ze zostawiłaś przeszłość za sobą, tak jak o tym marzyłem? Ja… Ja nie miałbym ci tego za złe. Nie podważałbym słuszności twojej decyzji. Jeśli mnie już nie kochasz, po prostu mi to powiedz. Nie oszczędzaj mnie, proszę. A może kochasz mnie jeszcze, mimo wszystko?
– Co za głupie pytanie.
– Głupie czy nie, chciałbym usłyszeć na nie odpowiedź.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego niemal ze złością.
– To, co czuję do ciebie, nigdy się nie zmieni – oświadczyłam z powagą. – Oczywiście, że cię kocham. Nawet gdybyś chciał, nie mógłbyś nic na to poradzić!
– To mi wystarczy – szepnął i wpił się w moje wargi.
Tym razem się nie opierałam – nie, dlatego, że był ode mnie o stokroć silniejszy, ale dlatego, że zabrakło mi silnej woli. Gdy tylko nasze usta się zetknęły, nie pozostało po niej ani śladu.
Edward całował mnie z taką pasją, jakby zapomniał o wyznawanych wcześniej zasadach. Nie miałam nic przeciwko. Skoro swoim wybuchem namiętności i tak skazywał mnie na większe cierpienia po swoim wyjeździe, nie pozostawało mi nic innego, jak nacieszyć się życiem na zapas.
Nie miałam nic do stracenia. Zaczęłam na niego napierać, wic się, głaskać go po policzkach. Czułam pod sobą chłodny tors, twardy brzuch, umięśnione uda. Z nadmiaru emocji serce bilo mi nie równym, przyspieszonym rytmem, a płytkie dotąd oddechy przeszły w ciche dyszenie. Byłam wdzięczna Edwardowi, że mnie nie posłuchał – taką sesję pieszczot byłam gotowa przypłacić największą nawet agonią. Gładził mnie po włosach, po skroniach, po szyi, łapczywie uczył się mnie na pamięć, a od czasu do czasu szeptał czule moje imię.
Kiedy myślałam już, że zaraz zemdleję, odsunął się, ale złożył głowę na mojej piersi.
Leżałam oszołomiona, z wolna dochodząc do siebie.
– A tak przy okazji – oznajmił Edward swobodnym tonem – nigdzie się nie wybieram.
Nic nie powiedziałam, ale moje milczenie wziął widocznie za przejaw sceptycyzmu, bo uniósł się na łokciu i spojrzał mi głęboko w oczy.
– Zostaję w Forks – powtórzył. – Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Widzisz, opuściłem cię po to, żebyś mogła prowadzić zwykłe, szczęśliwe, ludzkie życie. Przy mnie, przy nas, zbyt wiele ryzykowałaś, a w dodatku oddalałaś się od ludzi, od świata, do którego przecież należałaś. Nie mogłem czekać bezczynnie na kolejny wypadek. Wydawało mi się, że nasz wyjazd będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Gdybym w to nie wierzył, nigdy bym cię nie zostawił. Nigdy nie zdołałbym się do tego zmusić. Twoje dobro było dla mnie ważniejsze od własnego, ważniejsze od tego, czego chciałem i czego potrzebowałem. A prawda jest taka, że to ciebie chcę i ciebie potrzebuję. Teraz, kiedy wróciłem, nie zdobędę się na to, żeby znowu wyjechać. Dzięki Bogu, mam też dobrą wymówkę! I beze mnie pakujesz się notorycznie w tarapaty. I beze mnie otaczasz się istotami z legend. Nawet gdybym wyniósł się do Australii, nic by to nie pomogło.
– Niczego mi nie obiecuj – szepnęłam.
Snucie nadziei, które miałyby się nigdy nie ziścić, mogłoby mnie zabić. To nadzieja, obok obcych wampirów, stanowiła dla mnie największe zagrożenie.
W czarnych tęczówkach chłopaka zalśnił gniew.
– Uważasz, że znowu kłamię?
– Nie, nie, ja tylko… To, co mówisz, niekoniecznie mija się z prawdą.
Zamyśliłam się. A więc Edward jednak mnie kochał? Podjęłam się próby przeanalizowania tej hipotezy w sposób całkowicie obiektywny, na zimno, aby nie wpaść w pułapkę nadmiernego optymizmu.
– Może… może teraz jesteś wobec mnie szczery. Ale co będzie jutro, kiedy przypomnisz sobie inne powody, dla których ze mną zerwałeś? Albo za miesiąc, kiedy Jasper znowu się na mnie rzuci?
Edward wzdrygnął się mimowolnie.
Cofnęłam się myślami do tych kilku ostatnich dni przed naszą rozmową w lesie, przyglądając się poszczególnym wydarzeniom przez filtr tego, co przed chwilą usłyszałam. Skoro zostawił mnie, choć mnie kochał, skoro zostawił mnie dla mnie, to to, że po moich urodzinach zrobił się taki małomówny, że wręcz mnie odrzucił, można było zupełnie odmiennie interpretować.
– Dokładnie to wtedy przemyślałeś, prawda? – odgadłam. – Następnym razem też tak będzie. Odejdziesz, jeśli uznasz taki ruch za słuszny.
– Masz mnie za silniejszego, niż jestem w istocie. Słuszne, niesłuszne – to już nic dla mnie nie znaczy. I tak bym wrócił. Kiedy Rosalie do mnie zadzwoniła, byłem u kresu wytrzymałości. Nie żyłem już z tygodnia na tydzień, czy z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. To była tylko kwestia czasu, być może paru dni. Zjawiłbym się w Forks tak czy owak, padł ci do stóp i błagał o wybaczenie. Może mam zrobić to teraz? Czy poczułabyś się lepiej?
– Proszę, bądź poważny.
– Ależ jestem. – Prawie się zdenerwował. – Czy wysłuchasz wreszcie, co mam ci do powiedzenia? Czy pozwolisz mi wyjaśnić sobie, ile dla mnie znaczysz?
Odczekał kilka sekund, żeby upewnić się, że go naprawdę słucham.
– Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło, poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens.
Chciałam mu wierzyć. Tyle, że opisał, jak wyglądał mój świat bez niego, a nie na odwrót.
– Kiedyś twoje oczy przyzwyczają się do ciemności – wymamrotałam.
– W tym cały problem – jakoś im to nie wychodzi.
– A kto twierdził, że wampiry łatwo skupiają uwagę na czymś zupełnie innym? – wypomniałam mu jego własne słowa. – Podróżowałeś po Ameryce Południowej…