Выбрать главу

– Nigdzie mi się nie spieszy – stwierdził, zachęcając mnie tym samym do zwierzeń.

– Byłam żałosna – jęknęłam.

Czekał cierpliwie.

Nie wiedziałam, od czego zacząć.

– Pamiętasz, w Volterze Alice powiedziała ci, że stałam się miłośniczką sportów ekstremalnych…

– Skoczyłaś z klifu dla frajdy – uściślił, zarazem mnie cytując. – Eee… no tak. A przedtem… eksperymentowałam z motorami.

– Z motorami, mówisz?

Zachowywał spokój, ale znałam go na tyle dobrze, żeby wyczuć, że to tylko przykrywka. Gdzieś tam, w jego wnętrzu, stopniowo narastał gniew.

– Widzę, że nie wspominałam o tym Alice?

– Nie.

– Hm… Wybrałam motocykle, bo odkryłam… odkryłam, że kiedy robię coś niebezpiecznego lub głupiego, to… to łatwiej mi się ciebie wspomina.

Pięknie! Nadawałam się do czubków!

– Przypominało mi się – ciągnęłam nieśmiało – jak brzmiał twój głos, kiedy byłeś na mnie zły. Więcej, ja po prostu cię słyszałam! Jakbyś stał koło mnie i łajał za to, co wyprawiam! Zwykle starałam się o tobie nie myśleć, ale w takich chwilach… jakoś lepiej to znosiłam. Bez bólu. Wyobrażałam sobie, że mnie chronisz. Ze wciąż przy mnie jesteś i troszczysz się o mnie. Więc tak sobie myślę, że powodem, dla którego słyszałam cię tak wyraźnie, mogło być to, że nie przestałam wierzyć… w twoją miłość.

I znów moje słowa zabrzmiały sensowniej, niż tego oczekiwałam. Sformułowawszy na glos swoją hipotezę, odkryłam, że jest całkiem przekonująca.

Edward był w szoku.

– Ryzykowałaś… życiem… żeby móc usłyszeć…

– Cii! – przerwałam mu. – Czekaj no. Chyba już rozumiem…

Wróciłam myślami do tamtego wieczoru w Port Angeles, kiedy to doznałam halucynacji po raz pierwszy. Znalazłam wówczas dwa wytłumaczenia na to, co się ze mną działo – albo oszalałam, albo kojące dźwięki podsuwał mi mój usłużny mózg.

A co, jeśli istniało trzecie rozwiązanie zagadki?

Co, jeśli byłam o czymś święcie przekonana, ale w rzeczywistości straszliwie się myliłam? Co, jeśli byłam tak zachłyśnięta swoją błędną wizją, że prawdy nawet nie brałam pod uwagę? Czy w takim wypadku siedziałaby cicho w zakamarkach mojej świadomości, czy też próbowałaby dać o sobie znać?

Trzecia opcja w skrócie: Edward mnie kochał. Łącząca nas więź była silna i żywa bez względu na to, ile dzieliło nas kilometrów. A Edward, podobnie jak ja, na zawsze już miał być naznaczony piętnem naszej miłości. Należał do mnie, tak jak ja należałam do niego, i to, że przewyższał mnie urodą czy inteligencją, nie miało żadnego znaczenia.

Czy to właśnie usiłował mi przekazać tamten aksamitny baryton?

– Boże! – wykrzyknęłam.

– Co?

– Och… Nic. Wszystko.

– Co dokładnie? – spytał, spięty.

– Ty mnie kochasz!

Nie mogłam się temu odkryciu nadziwić. Nagle wszystko stało się jasne.

W oczach Edwarda malowało się jeszcze zatroskanie, ale jego usta wygięły się w tak uwielbianym przeze mnie łobuzerskim uśmiechu.

– Oczywiście, że cię kocham. Kocham jak wariat.

Moje serce nadęło się szczęściem jak balon, napierając boleśnie na żebra. Zablokowało mi nawet gardło, tak że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.

Edward naprawdę czuł to samo, co ja! Chciał ze mną być, i to na zawsze. Jego obsesyjna walka o to, aby pozostawić mnie śmiertelną, wynikała tylko z tego, że bał się o moją duszę i efekty pozbawienia mojego życia typowych dla ludzi elementów.

W porównaniu z lękiem o to, że mój ukochany mnie nie chce, przeszkoda, jaką stanowiła moja dusza, jawiła mi się jako coś wyjątkowo trywialnego.

Nagle Edward ujął moją twarz w swoje zimne dłonie i zaczął mnie namiętnie całować. Nie przerywał tak długo, że las wokół nas zawirował. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, nie byłam jedyną osobą, która oddychała szybciej niż zazwyczaj.

Edward oparł się czołem o moje czoło.

– Okazałaś się być silniejsza ode mnie – powiedział.

– Kiedy? Dlaczego?

– Kiedy odszedłem, mimo wszystko się nie załamałaś. Wstawałaś co rano z łóżka, dbałaś o Charliego, chodziłaś do pracy i do szkoły, odrabiałaś zadania domowe. Ja w przerwach w tropieniu Victorii nie nadawałem się do niczego, nawet do przebywania w gronie najbliższych. Zamykałem się w sobie. Wstyd mi to przyznać, ale miałem w zwyczaju zwijać się w kłębek i użalać nad sobą. – Uśmiechnął się zakłopotany. – Było to o wiele bardziej żałosne niż omamy słuchowe. Wiem, co mówię, bo przecież glosy też słyszę.

To, że zdawał się mnie w pełni rozumieć, przyniosło mi niewypowiedzianą ulgę. Nie potraktował mnie jak umysłowo chorą! I ten wzrok! Patrzył na mnie tak… jakby mnie kochał.

– Ja słyszałam tylko jeden glos – poprawiłam go.

Zaśmiał się, a potem przyciągnął mnie do siebie i objąwszy w talii, poprowadził w las.

– Przyprowadziłem cię tu tylko dla świętego spokoju – poinformował mnie, wskazując ręką coś przed nami. Zorientowałam się, że zza pni drzew prześwitują już jasne ściany domu Cullenów.

– To, co postanowią, nijak nie wpłynie na moją decyzję.

– Ale twoja decyzja ma wpłynąć na ich życie.

Mój towarzysz wzruszył tylko ramionami.

Drzwi frontowe nie były zamknięte na klucz. Weszliśmy do środka i Edward zapalił światło.

Nic w salonie nie świadczyło o długiej nieobecności gospodarzy: na meblach nie było białych prześcieradeł, na blatach i posadzce kurzu, w powietrzu nie unosił się zapach stęchlizny. Fortepian stał tam, gdzie zawsze, białe kanapy również.

– Carlisle? – powiedział Edward. Nie musiał podnosić głosu. – Esme? Rosalie? Emmett? Jasper? Alice?

Pierwszy pojawił się Carlisle. Zmaterializował się u mojego boku.

– Witaj na powrót w naszych skromnych progach, Bello. Co cię sprowadza o tak wczesnej porze? Podejrzewam, że nie wpadłaś przejazdem?

Przytaknęłam.

– Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałabym zwołać małą rodzinną naradę. To dla mnie bardzo ważne.

Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam na Edwarda. Przyglądał mi się sceptycznie, ale z rezygnacją. Kiedy przeniosłam wzrok na Carlisle'a, też patrzył na syna.

– Nie ma sprawy. Może przejdziemy do drugiego pokoju? – zaproponował.

Włączając po drodze światła, poprowadził nas przez rozległy salon do położonej za rogiem jadalni. Ściany też były tu białe, a strop równie wysoki. Na środku, pod nisko zwieszającym się żyrandolem, stal lśniący owalny stół na osiem osób. Carlisle odsunął dla mnie krzesło u jego szczytu.

Nigdy nie widziałam, żeby Cullenowie używali jadalni – jej zadaniem było wyłącznie mydlenie oczy przypadkowym gościom. Wampiry żywiły się poza domem.

Gdy odwróciłam się, żeby usiąść, zobaczyłam, że nie jesteśmy sami. Za Edwardem do pokoju weszła Esme, a zaraz za nią pozostali domownicy.

Carlisle zajął miejsce na prawo ode mnie, a Edward na lewo. Nikt się nie odzywał. Alice pomachała do mnie wesoło – zapewne wiedziała, o co chodzi, dzięki kolejnej ze swoich wizji. Emmett i Jasper wyglądali na zaintrygowanych. Rosalie uśmiechała się do mnie niepewnie. Odpowiedziałam jej podobnym uśmiechem. Potrzebowałam czasu, żeby przywyknąć do jej nowego wcielenia. Carlisle skinął głową w moją stronę.

– Oddajemy ci głos.

Przełknęłam głośno ślinę. To, że cala siódemka się we mnie wpatruje, nieco mnie krępowało. Edward sięgnął pod stołem po moją dłoń. Z zaciętą miną lustrował właśnie twarze najbliższych.

– Mam nadzieję, że Alice opowiedziała wam już, co wydarzyło się w Volterze?

– Oczywiście – zapewniła mnie dziewczyna. Spojrzałam na nią znacząco.

– A o naszej rozmowie w samolocie?

– Też.

– Okej. W takim razie, wiecie, że mam problem. Alice obiecała Volturi, że stanę się jedną z was. Przyślą tu kogoś, żeby to sprawdził, i uważam, że należy temu zapobiec, bo nie wyniknie z tego nic dobrego.

Przejechałam wzrokiem po ich pięknych obliczach, to najpiękniejsze zostawiając sobie na koniec. Edward miał wykrzywione usta.