Выбрать главу

– Zaczekaj chwilę – powiedziała Livia. – Czy ta Ingrid jest ładna?

– Piękna. A że domyślam się, co cię trapi, powiem więcej: zniszczyłem wszystkie obciążające ją dowody.

– To nie w twoim stylu – Livia była urażona.

– Zrobiłem coś jeszcze gorszego, posłuchaj. Rizzo, który miał Cardamonego w garści, osiągnął swój cel polityczny, ale popełnił błąd, nie doceniając Giorgia. To chłopak o nadzwyczajnej urodzie.

– On też?! – Livia próbowała zażartować.

– Ale ma niezwykle delikatny charakter – kontynuował komisarz. – Pod wpływem emocji, wstrząśnięty, pobiegł do domu na cypel Massaria, wziął pistolet Luparella, spotkał się z Rizzem, zmasakrował go, a potem jeszcze strzelił mu w kark.

– Aresztowałeś go?

– Nie, mówiłem ci, że zrobiłem coś jeszcze gorszego od niszczenia dowodów. Widzisz, moi koledzy z Montelusy myślą, i nie jest to hipoteza, którą łatwo wykluczyć, że Rizza zamordowała mafia. A ja zataiłem to, co uważam za prawdę.

– Ale dlaczego?

W odpowiedzi tylko rozłożył ręce.

Livia poszła do łazienki, komisarz usłyszał szum wody wypełniającej wannę. Kiedy później spytał, czy może wejść, zobaczył, jak siedzi po szyję w wodzie, z podbródkiem opartym na zgiętych kolanach.

– Czy wiedziałeś, że w tym domu jest pistolet?

– Tak.

– I zostawiłeś go tam?

– Tak.

– Awansowałeś sam siebie, co? – spytała po dłuższym milczeniu. – Z komisarza na boga. Drugorzędnego, ale jednak boga.

Kiedy wysiadł z samolotu, pobiegł do baru na lotnisku: po ohydnej ciemnej popłuczynie, którą podali mu w samolocie, łaknął prawdziwej kawy. Usłyszał, że ktoś go woła. Po chwili stanął przed nim Stefano Luparello.

– Co słychać, inżynierze, wraca pan do Mediolanu?

– Tak, wracam do pracy, już i tak za długo mnie tam nie było. Zamierzam tez poszukać większego domu: kiedy tylko coś znajdę, przyjedzie do mnie mama. Nie chcę zostawiać jej samej.

– Świetna myśl. choć w Montelusie ma przecież siostrę, siostrzeńca…

Inżynier drgnął.

– A więc pan nie wie?

– O czym?

– Giorgio nie żyje.

Montalbano odstawił filiżankę, z wrażenia o mało nie wypuścił jej z dłoni.

– Jak to się stało?

– Pamięta pan, że w dniu pańskiego wyjazdu zadzwoniłem, żeby się dowiedzieć, czy się nie odezwał?

– Pamiętam doskonale.

– Następnego dnia rano nadal go nie było. Wówczas poczułem się w obowiązku zawiadomić policję i karabinierów. Proszę mi wybaczyć, ale ich poszukiwania były bardzo powierzchowne, może za bardzo się zaangażowali w sprawę mecenasa Rizzo. W niedzielę po południu rybak zobaczył z łodzi samochód roztrzaskany na skałach, dokładnie pod zakrętem do Sanfilippo. Czy wie pan, gdzie to jest? Niedaleko cypla Massaria.

– Tak, znam to miejsce.

– Otóż rybak powiosłował w kierunku samochodu i na miejscu kierowcy zobaczył zwłoki, więc szybko podniósł alarm.

– Czy udało się ustalić przyczyny wypadku?

– Tak. Mój kuzyn, jak pan dobrze wie, od śmierci taty żył w stanie wewnętrznego zagubienia, brał za dużo środków uspokajających i nasennych. Zamiast wejść w zakręt, pojechał prosto, a pędził z dużą prędkością, i przebił ogrodzenie. Po śmierci mojego ojca już nie odzyskał równowagi, żywił w stosunku do niego autentyczne przywiązanie, miłość.

Wypowiedział te dwa słowa, „przywiązanie” i „miłość”, tonem stanowczym, niepodważalnym, jak gdyby wyrazistością konturu chciał zdyskwalifikować wszelkie możliwe odstępstwa od znaczenia, które usiłował im nadać.

Przez głośniki wezwano pasażerów czekających na lot do Mediolanu.

Kiedy tylko Montalbano opuścił lotniskowy parking, na którym zostawił samochód. nacisnął gaz do dechy. Nie chciał myśleć o niczym, po prostu skupił się na jeździe. Pokonawszy około setki kilometrów, zatrzymał się nad brzegiem sztucznego jeziorka, otworzył bagażnik, wziął kołnierz ortopedyczny, wrzucił go do wody i odczekał, aż pójdzie na dno. Dopiero wtedy się uśmiechnął. Chciał postąpić jak bóg, Livia miała rację, ale ten drugorzędny bóg za swoim pierwszym i – miał nadzieję – ostatnim podejściem okazał się nieomylny.

Żeby dotrzeć do Vigaty, siłą rzeczy musiał przejechać przed kwesturą w Montelusie. I właśnie tam jego samochód postanowił nagle zawiesić swoje funkcje życiowe. Montalbano próbował kilkakrotnie go uruchomić, ale bez rezultatu. Wysiadł i miał już wejść do budynku, żeby prosić o pomoc, kiedy podszedł doń znajomy agent, który obserwował jego daremne manewry. Podniósł maskę, trochę pod nią poszperał.

– Wszystko w porządku. Ale samochód wymaga przeglądu.

Montalbano wsiadł do wozu, włączył silnik, pochylił się, żeby pozbierać gazety, które upadły mu na podłogę. Kiedy podniósł głowę, zobaczył Annę. Opierała się o ramę otwartego okna.

– Jak się masz, Anno?

Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu.

– Co jest?

– I ty miałbyś być uczciwym człowiekiem? – syknęła.

Montalbano zrozumiał, że chodzi jej o tę noc, kiedy w jego łóżku zobaczyła półnagą Ingrid.

– Nie, nie jestem – odparł. – Ale nie z tego powodu, o którym myślisz.

Nota autora

Uważam za nieodzowne oświadczyć, że ta opowieść nie zrodziła się z kroniki wypadków i nie łączy ze sobą faktów, które miały miejsce w rzeczywistości. Krótko mówiąc, jest wyłącznie tworem mojej wyobraźni. Ponieważ jednak ostatnimi czasy rzeczywistość z powodzeniem konkuruje z wyobraźnią, a wręcz ma ochotę ją wyprzeć, mogła mi się przydarzyć jakaś nieprzyjemna zbieżność nazwisk lub sytuacji. Ale za takie przypadki, jak wiadomo, nie można ponosić odpowiedzialności.

ANDREA CAMILLERI

***