Выбрать главу

Na „pastwisku” były tylko dwa albo trzy samochody, ale siedzące w nich osoby wyraźnie nie należały do nocnych klientów Gege Gullotty – byli to studenci i studentki, pary nastolatków, które nie miały lepszego miejsca na miłość. Montalbano dojechał do końca alejki i zatrzymał się w miejscu, gdzie przednie koła zaczynały grzęznąć w piachu. Gęste zarośla, w których odnaleziono BMW inżyniera, znajdowały się na lewo i tędy nie można było do nich dojechać.

– Czy to tutaj go znaleźli? – spytała Anna.

– Tak.

– Czego szukasz?

– Jeszcze nie wiem. Wysiądźmy.

Ruszyli w kierunku plaży. Montalbano objął Annę, przytulił, a ona z uśmiechem oparła mu głowę na ramieniu. Wreszcie zrozumiała, dlaczego komisarz ją tu przywiózł – mieli odegrać przedstawienie, wyglądać jak para zakochanych, którzy na „pastwisku” szukają samotności. W cywilu mieli nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi.

„A to skurwysyn! – pomyślała. – Gówno go obchodzi, co do niego czuję”.

W pewnej chwili Montalbano przystanął, odwrócony plecami do morza. Zarośla wyrastały przed nim o niecałe sto metrów w linii prostej. Nie było wątpliwości: BMW przyjechało nie którąś z alejek, lecz od strony plaży, i skręciwszy ku zaroślom, zatrzymało się przodem do starej fabryki, a więc na odwrót niż wszystkie samochody nadjeżdżające od szosy. Nie było tu dość miejsca na manewry i żeby powrócić na szosę, należało cofnąć się alejką, włączywszy wsteczny bieg. Komisarz przeszedł jeszcze kawałek, ze spuszczoną głową, wciąż tuląc Annę. Nie było widać śladów opon, zatarło je morze.

– I co teraz?

Najpierw zadzwonię do Fazia a potem odwiozę cię do domu.

– Komisarzu, czy mogę powiedzieć coś szczerze?

– Pewnie.

– Jesteś świnia.

4

– Pan komisarz? Mówi Pasquano. Czy można spytać, gdzie, u diabła, pan się podziewał? Szukam pana już od trzech godzin. W komisariacie nikt niczego o panu nie wiedział.

– Ma pan do mnie jakieś pretensje, doktorze?

– Do pana? Do wszelkiego stworzenia!

– A jaka to krzywda pana spotkała?

– Zmusili mnie, żebym najpierw zajął się inżynierem Luparello – dokładnie tak samo, jak kiedy jeszcze żył. Również po śmierci ten człowiek musi być lepszy od innych? Na cmentarzu też pewnie będzie leżał w pierwszym szeregu.

– Czy chciał mnie pan o czymś poinformować?

– Chcę panu powiedzieć to samo, co pan otrzyma na piśmie. Nic, ale to nic. Nieborak umarł z powodów naturalnych.

– To znaczy?

– Mówiąc nienaukowe: pękło mu serce, i to dosłownie. Co do reszty, to czuł się dobrze. Tylko pompa szwankowała, choć uprzejmie próbowano mu ją naprawić.

– Miał jakieś inne ślady na ciele?

– Niby jakie?

– Nie wiem, jakieś krwiaki, ukłucia.

– Już mówiłem, że nic. Nie od dzisiaj żyję na świecie, nie sądzi pan? A w dodatku udało mi się ściągnąć na autopsję współpracownika, doktora Capuano, lekarza, który prowadził denata.

– Nieźle się pan zabezpieczył, co?

– Co pan powiedział?!

– Głupstwo, proszę wybaczyć. Chorował na coś jeszcze?

– Czy muszę wszystko powtarzać sto razy? Nic mu nie było, miał tylko trochę za wysokie ciśnienie. Brał środek moczopędny, jedną pastylkę w czwartek i jedną w niedzielę, wcześnie rano.

– A więc w niedzielę, kiedy umarł, wziął lekarstwo.

– I co z tego? Co to niby miałoby znaczyć? Że mu zanurzyli pastylkę w truciźnie? Myśli pan, że żyjemy w epoce Borgiów? A może czytał pan jakieś zeszyty kryminalne? Gdyby go otruli, przecież bym się zorientował.

– Jadł kolację?

– Nie jadł.

– A czy może mi pan powiedzieć, o której godzinie umarł?

– Można zwariować od tych pytań. Naoglądał się pan za dużo filmów amerykańskich. Policjant chce wiedzieć, o której dokonano zabójstwa, a lekarz odpowiada natychmiast, że morderca dokończył dzieła o osiemnastej trzydzieści dwie, z dokładnością do sekundy, trzydzieści sześć dni wstecz. Pan też widział, że nieboszczyk nie był jeszcze sztywny, prawda? Pan też czuł ciepło, które utrzymywało się w samochodzie, prawda?

– I co z tego?

– A to, że ten biedak umarł pomiędzy dziewiętnastą a dwudziestą drugą w przeddzień odnalezienia zwłok.

– Nic więcej?

– Nic więcej. Ach, byłbym zapomniał: inżynier umarł, ale przedtem udało mu się jeszcze pobzykać. Znaleźliśmy pod nim ślady spermy.

– Pan kwestor? Mówi Montalbano. Chcę poinformować, że właśnie rozmawiałem z doktorem Pasquano. Zrobił sekcję.

– Niech pan oszczędzi sobie wysiłku, komisarzu. Wiem wszystko. Około czternastej dzwonił do mnie Jacomuzzi, który był przy tym, i wszystko mi opowiedział. Świetnie, nie?

– Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem.

– To chyba wspaniałe, że ktoś w tej naszej pięknej okolicy postanowił umrzeć śmiercią naturalną, dając dobry przykład. Jeszcze dwa albo trzy takie zgony, a powrócimy do Włoch. Rozmawiał pan z Lo Blanco?

– Jeszcze nie.

– Więc niech pan to zrobi jak najszybciej. Proszę mu powiedzieć, że nie widzimy przeszkód. Mogą organizować pogrzeb, kiedy chcą, jeśli sędzia nie ma nic przeciw temu. A on tylko na to czeka Komisarzu, i jeszcze jedno. Rano zapomniałem panu powiedzieć. Moja żona wymyśliła jakiś niewiarygodny przepis na ośmiorniczki. W piątek wieczorem panu pasuje?

– Montalbano? Mówi Lo Blanco. Chcę pana o czymś powiadomić. Zaraz po południu telefonował do mnie doktor Jacomuzzi.

„Zmarnowana kariera! – pomyślał natychmiast Montalbano. – W dawnych czasach Jacomuzzi byłby znakomitym heroldem, jednym z tych, co to chodzili po mieście z werblem”.

– Poinformował mnie – ciągnął sędzia – że sekcja nie wykazała niczego nadzwyczajnego. Zezwoliłem więc na pochówek. Pan nie ma nic przeciwko temu?

– Nie.

– A zatem mogę uznać sprawę za zamkniętą?

– Czy może pan poczekać jeszcze dwa dni?

Usłyszał – dosłownie usłyszał – jak w głowie rozmówcy odezwały się dzwonki alarmowe.

– Dlaczego, komisarzu? Co się dzieje?

– Nic, panie sędzio, naprawdę nic.

– A więc dlaczego, na Boga Ojca? Wyznam panu, komisarzu… dlaczegóż bym miał utrzymywać to w tajemnicy?… że zarówno ja jak i prokurator, a także prefekt i kwestor, otrzymaliśmy intensywne ponaglenia, ażeby sprawę zamknąć w jak najkrótszym czasie. Wszystko, ma się rozumieć, zgodnie z prawem. Rodzina i przyjaciele z partii jak najszybciej pragną sami zapomnieć o sprawie i chcą, żeby inni też o niej zapomnieli. I moim zdaniem mają rację. Ich życzenia są w pełni uzasadnione.

– Rozumiem, panie sędzio. Potrzebuję najwyżej dwóch dni, nie więcej.

– Ale dlaczego? Proszę podać mi jakiś powód!

Wreszcie znalazł wytłumaczenie, wymówkę. Nie mógł oczywiście powiedzieć, że jego prośba nie ma żadnych podstaw, a właściwie jedynym jej powodem jest przeczucie, że ktoś robi go w konia – ktoś, kto w tej chwili wie więcej niż on.

– Skoro pan nalega, to przyznam, że chodzi mi o opinię publiczną. Nie chcę, żeby plotkowano, że zamknęliśmy sprawę przedwcześnie tylko dlatego, że nie mieliśmy ochoty zbadać jej do głębi. Wie pan, niewiele trzeba, żeby ludziom przyszły do głowy takie pomysły.

– Jeśli tak, to się zgadzam. Daję panu te czterdzieści osiem godzin. Ale ani minuty więcej. Proszę zrozumieć sytuację.