Выбрать главу

Gurvin nie po raz pierwszy znajdował martwe ciało, ale zdążył zapomnieć, jak dziwne jest to niezgłębione uczucie samotności – samotności, która wtedy najbardziej dawała się we znaki. Być tym jedynym. Wysiadł z samochodu i zbliżał się powoli, jakby chciał odłożyć tę chwilę na później, tak długo, jak to możliwe. Spojrzał przez ramię, nie mogąc się powstrzymać. Niewiele mógł zrobić. Tylko podejść i schylić się, przyłożyć palec do gardła i potwierdzić, że rzeczywiście nie żyje. Nie miał żadnych wątpliwości. Nie pozwalał na nie kąt ułożenia głowy w odniesieniu do pobladłej ręki i rozczapierzone palce. Ale wszystko trzeba sprawdzić. Wtedy będzie mógł usiąść w samochodzie, wezwać karetkę, zwinąć sobie skręta i czekać, słuchając jakiejś muzyki w radiu. Nie było sensu sprawdzać niczego w środku. Zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, dlatego nie widział żadnego powodu, by robić cokolwiek innego. Znalazł się przy martwym ciele i nagle się zatrzymał. Coś szarego, przypominającego konsystencją mleko, płynęło po schodach. Może coś niosła i upuściła, kiedy upadła? Ostatnie metry pokonał z bijącym sercem.

To, co zobaczył, podziałało na niego jak cios obuchem w głowę. Stał i gapił się bez tchu przez kilka sekund, zanim zdołał zrozumieć, na co patrzy. Leżała na plecach z rozłożonymi nogami. W jej pulchnej twarzy tkwiła motyka, wbita głęboko w lewy oczodół. Widać było niewielką część błyszczącego ostrza. Usta miała otwarte, a proteza górnej szczęki wysunęła się, nadając nieprzyjemny grymas twarzy, którą tak dobrze znał. Zatoczył się do tyłu i z trudem chwytał powietrze. Chciał natychmiast wyciągnąć ostrze z jej twarzy, ale nie mógł. Odwrócił się na pięcie i udało mu się dojść do trawnika, zanim zawartość jego żołądka znalazła się na zewnątrz. Wymiotując, myślał o Errkim. Halldis nie żyje, a Errki krąży w pobliżu. Może był jeszcze wyżej, w lesie, ukrywał się za drzewem i obserwował go? W tej chwili Gurvinowi zabrzmiały w uszach własne słowa: „O takiej śmierci wszyscy marzymy. Przynajmniej ci z nas, którzy nie urodzili się wczoraj".

W niecałą godzinę później w zagrodzie Halldis zaroiło się od ludzi.

Główny inspektor Konrad Sejer wpatrywał się w drugie, nietknięte oko martwej kobiety. Twarz ofiary miała przebarwienia z powodu wewnętrznego krwotoku. Policjant nie zdradzał żadnych emocji. Wszedł do domu, zdziwiony panującym wszędzie porządkiem i spokojem. Zajrzał do maleńkiej kuchni, w której nic nie zwróciło jego uwagi. Przejrzał korespondencję kobiety, wybrał jeden z listów i coś zanotował. Długo stał i patrzył. Wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu.

Większość z obecnych miała jasno określone zadania. Starali się najlepiej, jak mogli, skoncentrować na swoich obowiązkach. Ale wszyscy wiedzieli, że kiedyś, trochę później, w złe dni przypomną sobie te wydarzenia. Kilku z nich nie było w stanie zabrać się od razu do roboty, odwrócili się plecami do schodów i zapalili papierosy. Później starannie pochowali zgaszone niedopałki do pudełek. Uważaj, gdzie stawiasz kroki i czego dotykasz. Zachowaj spokój, zrób miejsce dla fotografa, to jest tylko kolejna sprawa, będą inne, przecież jej nie znałeś. Inni będą się martwić. Miejmy taką nadzieję.

Gurvin stał przy studni i zaciągał się dymem papierosa. Odkąd przybyły radiowozy, palił jednego za drugim. Teraz rozglądał się dookoła i obserwował ludzi. Słyszał ich głosy: przyciszone, energiczne, poważne, niepozbawione szacunku dla niej, dla Halldis. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek myślała o sobie, jak, jego zdaniem, czyniły starsze osoby, gdy dobiegały osiemdziesiątki i kresu życia. Czy przypuszczała, że kiedyś będzie leżeć w otwartej trumnie, w ślicznej sukience, ze złożonymi dłońmi? Z dyskretnym różem na policzkach, nałożonym przez uczynną osobę, której zadaniem jest sprawić, by wyglądała możliwie najpiękniej, zanim uda się na spotkanie ze Stwórcą. Stało się jednak inaczej. Nie była piękna. Pół głowy zmiażdżył cios motyką i żaden człowiek tego nie ukryje. Zapalił kolejnego papierosa i przyłapał się na tym, że spogląda w górę, na lasy, jakby miał wrażenie, że Errki nadal obserwuje ich płonącymi oczyma. „Dlaczego?", pomyślał Gurvin. Taka stara kobieta. Czy w jakiś sposób mu zagrażała, czy też każdy, kogo spotkał, był jego wrogiem? Co takiego powiedziała mu albo zrobiła, że przeraził się i musiał ją zabić? Gurvin potrafił zrozumieć powody, dla których popełniano większość przestępstw, przynajmniej kiedy się dobrze postarał. Rozumiał szesnastoletnich chłopców, którzy snuli się wieczorami po ulicach w poszukiwaniu emocji. Spinali kable i pruli przez miasto bryką, pociągając alkohol z butelki. Szybkość. Pęd. Świadomość, że ktoś ich ściga, że ktoś wreszcie zwraca na nich uwagę. Rozumiał, że można dokonać gwałtu. Wściekłość, impotencja w obliczu płci przeciwnej, kobieta jako niepojęta tajemnica, którą mężczyzna musi odkryć. W mrocznych chwilach rozumiał nawet mężczyzn bijących kobiety. Ale tego nie mógł pojąć. Jak coś tak strasznego mogło zakiełkować i urosnąć w czyjejś głowie, rozprzestrzeniając się powoli jak trucizna? Wymazać wszelkie naturalne zahamowania i zmienić człowieka w dzikie zwierzę? Tacy ludzie później często niczego nie pamiętali. Morderstwo było jak zły sen, nigdy zupełnie realne. Nawet wtedy, gdy wbrew wszelkim oczekiwaniom odzyskiwali zdrowie. Gdy osiągali pewien poziom jasności umysłu, mówiono im: zrobiliście coś strasznego, ale wtedy byliście chorzy. Gurvin patrzył na inspektora, który nie ujawniał swych uczuć – chociaż co jakiś czas przygładzał dłonią włosy, jakby chcąc wszystko utrzymać w ryzach. W równych odstępach czasu wydawał rozkazy albo formułował pytania – wszystko z naturalnym autorytetem, który jakby emanował z jego wnętrza. Imponująco głęboki głos wydobywał się z wysokości prawie dwóch metrów. Gurvin podniósł głowę właśnie w chwili, gdy ciało Halldis zniknęło w foliowym worku na zwłoki. Został po niej tylko dom z szeroko otwartymi oknami i drzwiami. Pewnie zostanie sprzedany jakiemuś głupkowi z miasta, który marzy o posiadaniu małego gospodarstwa w lesie. Może po raz pierwszy pojawią się tu dzieci, a rodzice zainstalują huśtawkę i piaskownicę? Kolorowe plastikowe zabawki rozsypią się po trawniku. Młodzi ludzie noszący oburzająco skąpe ubrania – dobrze, że Halldis ich nie zobaczy. Wszystko będzie w porządku. Ale coś gryzło go od środka, coś, czego nie mógł zignorować.

5 lipca. Upał.

Głównego inspektora Konrada Sejera tknęło dziwne przeczucie. Odwrócił się i niespiesznym krokiem wszedł do baru w Park Hotelu. Nigdy nie chodził do barów. Zorientował się, że ostatni raz wpadł do niego przed śmiercią Elise. W środku oświetlenie było nastrojowo przyćmione, a temperatura dużo niższa niż na ulicy. Grube dywany tłumiły odgłos jego kroków, a panujący w pomieszczeniu półmrok umożliwiał szerokie otwarcie oczu.

Wewnątrz było prawie pusto, lecz przy barze siedziała samotna kobieta. Wyróżniała się po części dlatego, że była sama, a po części dlatego, że miała na sobie rzucającą się w oczy czerwoną sukienkę. Bardzo piękną, cienką, z miękkiego materiału w maki. Miała blond włosy, opadające za uszami na szyję. Widział jej profil. Szukała czegoś w torebce. Kiedy podniosła głowę i uśmiechnęła się, nie był na to przygotowany i odkłonił się sztywno. Wyglądała znajomo. Przypominała młodą policjantkę z komisariatu, której imienia nigdy nie mógł zapamiętać. Nie miała przed sobą drinka. Widocznie jeszcze nie zdążyła zamówić. A może szukała pieniędzy?