Выбрать главу

– Dzień dobry – zagadnął, kierując się ku barowi. – Ale dzisiaj gorąco. Czy mogę pani postawić drinka?

Słowa po prostu wyrwały mu się z ust. Oparł się śmiało na barze, trochę zaskoczony swoją zuchwałością. Może to z powodu ciepła? Albo wieku, który czasami mu dokuczał. Miał pięćdziesiąt lat, a stąd było już z górki ku tajemniczej ciemności.

Jednak ona skinęła głową i uśmiechnęła się. Teraz ujrzał ją z przodu. Co za piersi! Podobnie jak obojczyk – prosty i smukły, wyraźnie zarysowany pod skórą. Poczuł zakłopotanie. Przecież to nie policjantka, tylko Astrid Brenningen, recepcjonistka z Ministerstwa Sprawiedliwości. Jak mógł być takim idiotą?! Była dwadzieścia lat starsza od policjantki i z wyglądu zupełnie jej nie przypominała. Wszystko przez to przyćmione oświetlenie.

– Poproszę campari. Dziękuję. – Posłała mu przekorny uśmiech, a on zaczął gmerać w tylnej kieszeni w poszukiwaniu portfela, starając się sprawiać wrażenie, że jest opanowany. Nie spodziewał się zastać jej tu samej, bez towarzystwa. Ale, na litość boską, dlaczego Astrid nie miałaby wyjść na miasto i napić się drinka, i dlaczego on nie miałby go jej postawić? Przecież można uznać, że są kolegami. Nie rozmawiali dotąd zbyt wiele, a to dlatego, że nigdy nie miał czasu zatrzymać się i pogawędzić. Zawsze dokądś pędził, żeby zrobić coś ważnego, i nie miał czasu na plotki w holu. Poza tym nigdy nie flirtował. Nie miał pojęcia, co go napadło.

Z wdziękiem popijała campari i uśmiechała się w dziwnie znajomy sposób. Poczuł ukłucie w karku i musiał przytrzymać się baru, żeby nie upaść. Nogi się pod nim ugięły, a serce załomotało gwałtownie. To nie była Astrid Brenningen. To była jego Elise!

Zaczął się pocić. Nie miał pojęcia, jak to możliwe, że siedzi tutaj, tuż obok, po tylu latach, uśmiechając się, jakby nic się nie wydarzyło.

– Co u ciebie? – wyjąkał, ścierając pot z brwi grzbietem dłoni. W tej chwili zauważył własną rękę. Znowu o mało nie zemdlał. Nie miał koszuli! Stał przy barze w Park Hotelu z nagim torsem! Rozpaczliwie przewrócił się na bok i podciągnął kołdrę. Otworzył oczy i przez chwilę zdezorientowany mrugał oczami, broniąc się przed światłem. Jego pies, Kollberg, siedział obok łóżka i gapił się na niego. Była szósta rano.

Duże oczy Kollberga błyszczały jak wypolerowane kasztany. Teraz zwierzę pochyliło głowę ku niemu w ujmujący sposób. Ciężki ogon poruszył się dwukrotnie z optymizmem. Sejer spróbował wziąć się w garść po tym, co mu się przyśniło.

– Zaczynasz siwieć – powiedział szorstko, patrząc na psi pysk, gdzie sierść nabrała tego samego odcienia, co jego włosy.

– Zostań dzisiaj w domu. Pilnuj.

Słowa zabrzmiały bardziej surowo, niż chciał, jakby ukrywając zakłopotanie wywołane snem. Wygramolił się z łóżka. Obrażony Kollberg zaskomlał i osunął się ciężko na podłogę. Rzucił panu urażone spojrzenie. Sejera zawsze zdumiewało to rozdzierające serce spojrzenie i to, jak zwierzę ważące sześćdziesiąt kilogramów, z mózgiem wielkości klopsika może wywołać w nim takie uczucia.

Przygnębiony, stał pod prysznicem dłużej niż zwykle. Odwrócił się plecami do drzwi, by podkreślić, kto tu rządzi.

Nie znosił upałów. O wiele bardziej wolał pochmurną i bezwietrzną pogodę, czternaście, piętnaście stopni w sierpniu albo we wrześniu, z przyjemnymi ciemnymi wieczorami i nocami.

Tego rana nie spieszył się. Uważnie przeczytał gazetę, od początku do końca. Morderstwo w Finnemarce znalazło się na pierwszej stronie. Informację o nim podano też w radiu na samym początku wiadomości. Tą tragedią będzie żył przez kilka następnych tygodni. Jedząc śniadanie, słuchał wywiadu z posterunkowym Gurvinem. Potem wyprowadził psa na spacer. Następnie uchylił okno w kuchni, spuścił okiennice i sprawdził, czy zapasowy klucz jest na swoim miejscu w dzbanie za drzwiami. Poprosi sąsiada, żeby wyszedł z psem, na wypadek gdyby coś zatrzymało go na dłużej poza domem.

Zanim ruszył w drogę do pracy, była ósma. Nie zdążył się uspokoić po śnie. Jakaś dłoń chwyciła go za serce i ściskała je. Nadal bolało. Elise odeszła. Nie – więcej niż odeszła, już w ogóle nie istniała. A on tu był, już dziewiąty rok wlókł się samotnie przez życie. Nogi niosły go przed siebie, miarowo i spokojnie. Mył się i ubierał, jadł i pracował, nawet mu to służyło. Przeważnie czuł się dobrze. Czy takie stwierdzenie to przesada? Uczucie bezsilności pojawiało się tylko co jakiś czas, tak jak tego ranka. Albo kiedy siadywał samotnie wieczorami i słuchał muzyki. Muzyki, którą lubiła, której słuchali razem. Eartha Kitt. Billie Holiday.

Ulicą płynął nieprzerwany potok ludzi w letnich ubraniach. Był piątek. Przed nimi długi weekend i marzenia o tym, co z sobą przyniesie, to biło ze wszystkich twarzy. Sejer nie miał żadnych planów. Na urlop wybierał się dopiero w połowie sierpnia, a w letnie miesiące bywało zwykle spokojnie, chyba że zrobi się tak gorąco, że ludzie zaczną szaleć. Na razie upał trwał trzy tygodnie, a o godzinie 8.13 rano termometr na dachu domu towarowego wskazywał już dwadzieścia sześć stopni.

Ponieważ komenda główna była położona poza centrum miasta, poczuł się trochę jak ryba płynąca pod prąd, unikając pieszych na zatłoczonej ulicy. Miał wrażenie, że wszyscy poza nim zdążają w przeciwną stronę, kierując się do biur i sklepów położonych wokół rynku. Spojrzał na bezchmurne niebo. Jaskrawa, pastelowa barwa sprawiła, że zmrużył oczy. Za cienką warstwą światła ziała monstrualna, zimna ciemność. Dlaczego akurat teraz musiał o tym pomyśleć?

Szybkim spojrzeniem obrzucał twarze w tłumie. Przez ułamek sekundy krzyżował z nimi wzrok. Wszyscy robili to samo: patrzyli na niego przez chwilę, a potem spuszczali wzrok. Widzieli wysokiego, żylastego, siwego mężczyznę z długimi nogami. Zapytani, pewnie odpowiedzieliby, że piastuje wysokie stanowisko. Przystojny, nie wyróżniał się strojem. Spodnie w kolorze khaki, niebieskawo-popielata koszula i wąski granatowy krawat z drobnymi czerwonymi kropkami.

W jednej dłoni niósł ciemną skórzaną aktówkę z mosiężnym zamkiem i z inicjałami K. S. Pasowała do czarnych butów wyglansowanych na wysoki połysk. Spod srebrzących się włosów spoglądały dociekliwe i niebywale ciemne oczy. Jednak niczego więcej nie dało się zauważyć z zewnątrz. Przyszedł na świat w pięknej Danii, a jego narodziny były trudnym przeżyciem, zarówno dla niego, jak i dla jego matki. Nawet dzisiaj, po pięćdziesięciu latach, miał małe wgłębienie przy linii włosów – ślad po porodzie kleszczowym. Często drapał się w to miejsce, jakby sprowokowany mglistym wspomnieniem. Osoby mijające go na ulicy nie wiedziały, że ma egzemę i że pod świeżo wyprasowaną koszulą kryje się kilka płatów łuskowatej skóry. Albo że jego ciałem co jakiś czas wstrząsa niepokój, który przychodzi i odchodzi. W głębi jego prywatnego wszechświata istniał słaby punkt. Nigdy nie otrząsnął się z żalu z powodu utraty Elise. Uczucie to stawało się coraz silniejsze, aż nagle implodowało, tworząc czarną dziurę, która co jakiś czas wsysała go.

Ponownie skoncentrował się na tłumie ludzi idących w przeciwną stronę. Wśród wszystkich jasnych, przewiewnych, letnich ubrań, wyróżniała się jedna sylwetka. Mężczyzna, musiał mieć chyba niewiele ponad dwadzieścia lat, przemieszczał się szybkim krokiem w pobliżu ścian budynków. Mimo upału miał na sobie ciężkie ubranie – ciemne spodnie i czarny sweter. Na nogach nosił brązowe, skórzane sznurowane buty, a także – co najdziwniejsze w lipcowym upale – długi, prążkowany szalik, kilka razy owinięty luźno wokół szyi. Lecz to nie strój najbardziej wyróżniał go spośród ludzi na zatłoczonej ulicy. Mężczyzna ani razu nie podniósł głowy. Szybki, zdecydowany krok i oczy wbite w chodnik zmuszały wszystkich innych do odsuwania się na bok. Sejer spostrzegł go, kiedy dzieliło ich zaledwie piętnaście albo dwadzieścia metrów. Nerwowość i dziwny wyraz twarzy wzbudziły podejrzenia inspektora. Mijając Fokus Bank, usłyszał delikatne elektroniczne kliknięcie, po którym poznał, że placówka właśnie została otwarta. Szal mógł pełnić funkcję kaptura, który mężczyzna jednym ruchem zarzuci sobie na głowę, pozostawiając tylko szczelinę na oczy. Miał też torbę na ramię, co więcej, torba była otwarta, a mężczyzna chował w niej prawą rękę. Lewą trzymał w kieszeni. Nie było widać, czy ma rękawiczki.