Выбрать главу

Dlatego nie biorę niczego ze sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej. Ale wyciąłem dwa kawałki „Sądu Ostatecznego”. Te najbardziej lubię: dusza, która nagle uświadamia sobie, że jest potępiona i kawałek zdartej skóry, na której Michał Anioł namalował swój własny portret.

Problem w tym, że freski tyle ważą! Waga, waga, waga — myślę teraz niemal wyłącznie o tym. Nawet Leonardo chodzi za mną i powtarza: „Waga, waga, waga,!” Niczego innego tak dobrze nie wymawia.

A co mam zabrać z Picassa? Parę olejów, zgoda, muszę też wziąć „Guernikę”. Ale to jest takie ciężkie.

Mam kilka wspaniałych miedzianych przedmiotów codziennego użytku z terenów Rosji i parę waz z brązu z epoki Ming. Mam łopatkę ze wschodniej Nowej Gwinei zrobioną z drzewa cytrynowego, która ma tak pięknie wyrzeźbioną rączkę (służyła do rozdrabniania betelu i owoców cytryny). Mam przepiękną alabastrową figurkę krowy pochodzącą ze starożytnego Sumeru. Mam niezwykłego srebrnego Buddę z pomocnych Indii. Dahomejskie figurki z brązu, których wdzięk przynosi wstyd Egiptowi i Grecji. Puzderko z kości słoniowej z Beninu w Afryce Zachodniej, na którego wieczku jest wyrzeźbiony europejski w kształcie Chrystus na krzyżu, mniej więcej z piętnastego wieku. Mam „Wenus” z Willendorfu, która powstała w okresie oryniańskim paleolitu i jest częścią tradycji sztuki „wenusjańskiej” ludów prehistorycznych.

Mam miniatury Hilliarda i Holbeina, satyryczne druki Hogartha, piękne malowidło osiemnastowieczne Kangra, wykazujące zadziwiająco niewielki wpływ mugalski, druki japońskie Takamaru i Hiroszige… i gdzie mam się zatrzymać? Jak mogę wybrać?

Mam stronice z Księgi Kellów, ozdobny, ręcznie wykonany manuskrypt nieporównanej piękności; podobnie kilka stron z Biblii Gutenberga złożonej w kolebce druku; jest ilustrowana, żeby sprawiać wrażenie pisanej ręcznie, bo drukarze nie chcieli, żeby ktoś odkrył ich wynalazek. Mam też tugrę Sulejmana Wspaniałego, ozdobny emblemat, którym wybijano nagłówki cesarskich edyktów. I hebrajski Zwój Prawa, którego litery są bardziej ozdobne od klejnotów wpasowanych w wałek, na który jest nawinięty.

Mam koptyjskie tkaniny z szóstego wieku i koronki z Alençon z szesnastego. Mam świetny rubinowy krater z jednej z zamorskich kolonu Aten i drewnianą figurę jakiegoś ministra z dziobu fregaty, która płynęła do Nowej Anglii. Mam jeden akt Rubensa i „Odaliskę” Matisse’a.

Co do budownictwa, to zabieram chińskie „Kompendium architektury”. Ten tekst, jak sądzę, nie znalazł równego sobie. I model domu Le Corbusiera jego własnego projektu. Szkoda, że nie mogę wziąć pewnej budowli, Taj Mahal, ale na pewno wezmę perłę, którą Wielki Mongoł podarował kobiecie, dla której wzniósł niewysłowionej piękności grobowiec. Perła jest różowawa, ma kształt gruszki i prawie dziesięć centymetrów długości; wkrótce po uroczystościach pogrzebowych perła znalazła się w posiadaniu cesarza chińskiego, który kazał umieścić ją na złotych liściach w otoczeniu szafirów i szmaragdów. Pod koniec dziewiętnastego wieku sprzedano ją na Bliskim Wschodzie za śmieszną sumę i wreszcie znalazła się w Luwrze.

A narzędzia! Mała siekierka kamienna, pierwszy przedmiot wykonany przez istotę ludzką.

Wszystko zgromadziłem w pobliżu statku. Ale jeszcze tego nie uporządkowałem. I nagle sobie przypomniałem, że nie zebrałem do tej pory żadnych mebli ani inkrustowanej broni, ani malowideł na szkle…

Muszę się spieszyć, spieszyć!

Listopad 2190 roku.

Wkrótce potem, jak załadowałem ostatnią! rzecz, spojrzałem do góry. Na Słońcu widać było zielone plamy i zdawało się, że pomarańczowe wstęgi unoszą się z powierzchni we wszystkie strony. Najwidoczniej miało to trwać mniej niż rok. To były oznaki śmierci, którą zapowiadali astronomowie.

Trzeba było kończyć kolekcjonowanie, a wyboru musiałem dokonać w niecały dzień. Nagle, gdy stało się jasne, że fragmenty fresków Michała Anioła, które wziąłem będą za ciężkie, musiałem jeszcze raz lecieć do Kaplicy Sykstyńskiej. Tym razem wyciąłem stosunkowo małą rzecz — palec Stwórcy, gdy usiłuje tchnąć życie w Adama. I postanowiłem wziąć „Giocondę” Da Vinci, chociaż moim zdaniem „Beatrice d’Este” jest lepsza; uśmiech Mony Lisy należy do ludzkości.

Wszystkie plakaty są reprezentowane przez jednego Toulouse-Lautreca. Zostawiłem „Guernikę”. Z obrazów Picassa zabrałem jeden olej z okresu niebieskiego i jedną uderzającej piękności ceramikę. Zostawiłem „Wieczny sąd” Harolda Parisa, bo za duży; mam tylko odbitkę jego „Buchenwald 2, Dokąd zmierzamy?” I w jakiś dziwny sposób, w gorączkowym pośpiechu, przeniosłem na statek sporą ilość safawidzkich naczyń z Iranu z szesnastego i siedemnastego wieku. Niech przyszli historycy i psychologowie głowią się nad moim wyborem, to już nieodwołalne.

Zdążamy w stronę Alfy Centauri i powinniśmy tam dotrzeć za pięć miesięcy. Jak przyjmą nas i nasze skarby? Ciekawe. Nagle uczułem szaloną radość. Chyba nie ma to nic wspólnego z dość spóźnioną myślą, że ja, który nie miałem żadnych zdolności i tak marnie sobie radziłem ze sztuką, zajmę w historii sztuki miejsce niepodobne do żadnego innego — kogoś w rodzaju Noego estetyki.

Ale faktem jest, że wiozę zarówno przyszłość, jak i przeszłość w miejsce, gdzie jeszcze będzie można je pogodzić. Przed chwilą Leonardo rzucił piłką w ekran i patrząc na niego zauważyłem, że stare, dobre Słońce gwałtownie się rozszerza. Powiedziałem mu wtedy: „Ku memu zdziwieniu okazuje się, że w środku śmierci w końcu — w końcu — naprawdę spotykam życie”.