Выбрать главу

Dziatek troje: jedna jakoby samiczka malutka, piszcząca. Drugi jakoby chłopczyk, ale tak od razu nie powiesz. A trzecie — sam nie wiesz co, a z wyglądu jak kulka, włochate, groźnokształtne. Okrągłe takie. Ale oczy ma. Wzięli je na ręce, żeby polulać, zaśpiewali: „Tutusieńki, tutusieńki, tutu! Kukusieńki, kukusieńki, kuku!”, a ono pych! — odepchnęło ich i na podłogę zeskoczyło, po podłodze potoczyło się kłębkiem i uciekło do szpary. Rzucili się je łapać, ręce rozstawiali, taburety, ławy przesuwali, ale nic z tego.

Benedikt postał, popatrzył jako przez mgłę, powinszował Oleńce pomyślnego pokotu. Poszedł do siebie. Teściowa pobiegła wołać Terentija Pietrowicza, żeby popatrzył, wnuczętami się pochwalić.

Legł na labidzącym, jęczącym wyrku (sporą wyleżał sobie jamę przez one lata puste, przez nocy nieradosnych bezlik), chmurzył się, myślał: że uciekło pod podłogę, to pół biedy. Gorzej, gdyby wylazło, książki gryżć zaczęło. Może szpary pozatykać? Deski całkiem sfatygowane. Rodzina nadrapie za dzień całą kuczmę włosów, niektóry raz idziesz, patrzysz, a tu jakoby głowa na podłogę spadła! Tylko patrzeć, wyjdzie toto, co pod podłogę uciekło, i szast do izby książkowej. Okładkę zje, grzbiet… Tam przecie jest klej… Niekiedy skóra.

Nie miała baba kłopotu… Przecie zje, na pewno zje! jeść chyba musi? Zewsząd groźba dla sztuki: to od ludzi, to od gryzoni, to od wilgoci! Jakże głupi był kiedyś Benedikt, ślepy jako ci ślepcy na targowicy. Śpiewają-zawodzą, a sami jeno ciemność widzą, nawet w południe! Pojęcia o niczym nie miał jako ten robach! Pytania głupie zadawał, czoło marszczył, gębę otwierał szyroko, żeby lepiej się dumało, a dalej nie pojmował.

Czemu to myszy u nas nie ma? Dlaczego myszy nie potrzebujemy? A dlatego że życie mamy duchowe: książki u nas się chowają, sztuka, a mysza wyjdzie i naszą skarbnicę pożre, swymi ząbki ostrymi — zyg, zyg, zyg — i wygryzie, wytraci! A ludkowie żyją życiem inszym, oni w myszy oparcie mieć muszą. Bez myszy nie da rady. Zupa, oczywista, pieczyste, uszyć siermięgę, wymianę na targowicy zrobić, podatek zapłacić, abo inaczej haracz, podymne, poduszne, popiecne, na wszystko mysza potrzebna. Widać dlatego trzymać książek w domu za nic nie wolno! Tutaj już abo jedno, abo drugie.

A dlaczego życie duchowe wzniosłym się zowie? Dlatego że książki zawsze stawia się wyżej, na górne piętro, na półkę. Bo jeśli już zdarzy się takie nieszczęście, że wejdzie stwór do domu, to lepiej skarb wysoko schować. Dlatego właśnie!

A dlaczego teść, teściowa i Oleńka na nogach mają pazury? Dla tego samego! Żeby duchowości pilnować! Żeby stać na straży przed myszami! Mimo się nie przesmykniesz! Dlatego i trzy płoty wokół domu są wystawione! Dlatego i ochrona surowa! Dlatego obszukują przy wejściu! Dlatego też choćbyś był nie wiadomo kim, choćby i najprawdziwszym narzeczonym abo inszym szczególnym gościem, to myszę ze sobą przenieść możesz nawet niechcący.

Jeśli kołtun masz we włosach — ona tam gniazdo uwić może. Niekiedy i w kieszeni.

Abo w walonku.

Wszystko jest takie jasne, że już jaśniejsze być nie może, a on tego nie mógł pojąć. Choroby też nie rozumiał. Myślał sobie nie wiedzieć co, a Choroba tkwi w głowach, Choroba to głupota ludzka, dur, swywola, ciemnota, kiedy ludkowie myślą, że to nic, że niech sobie w jednej chacie mieszkają — i książka, i mysza. Też coś! Książka w jednej chacie z myszą! Strach nawet sobie wystawić!

I jakiż to upór u tych gadzin! Myślałby kto, że im czytać nie pozwalają, wiersze odejmują abo essej jaki! Po co państwo skrybów zatrudniło, po co Chat Pracy ponastawiało, abecadła uczy, patyczki pisarskie wydaje, korę z brzóz odziera, książki zszywa? Państwo przecie z tego tylko jeden więcej kłopot ma, frasunek, niespokojność! A wszystko dla ludzi, wszystko dla nich! Nałap sobie myszy, na miłość boską, wymień na książkę i czytaj, trwamać!

Z gniewu ściskał kułaki, miotał się na wyrku, a w głowie coraz jaśniej i jaśniej się robiło, jakoby przestwór jaki się rozszyrzał! Boże! Tak przecie zawsze było, już od starożytności to samo! „Azali nie jest świat jednaki?” Jednaki! Jednaki!

Na ziemi, w tych dolinach niskich, Gdzie chatę nędzna strzecha kryje, Pajęcza nić związała bliskich, I ziemska mysz swe gniazdo wije. Krząta się wartko ludzkie plemię, Lecz nawet w huczne, gwarne święto Każdy samotny — w swym eremie O bryłkę troszczy się zmarzniętą.

Właśnie! I starożytny człowiek taki był, że chuliganił, swywolił, książki chował: gdzieś na zimnie, zmarznięte jako bryłka lodu! Teraz wiadomo!

Lecz oto — przez szczeliny płyt kamiennych myszy powysuwały pyszczki podobne do kredowych trójkącików z oczkami żałobnymi z obu stron…9 Tak, myszy nie powstrzymasz! W każdą dziurę wlezie!

Życia bieganino mysia…

Czemu ty mnie trwożysz dzisiaj…?

Aaa, bracie puszkinie! Tak! I ty swego dzieła przed gryzoniami strzegłeś! On napisze, a one zjedzą, on napisze, a one — zjedzą! Dlatego się niepokoił! Dlatego tam i sam po śniegu ganiał, po lodowej pustyni! Dzwoneczek dzyń, dzyń, dzyń! Zaprzęgnie wygenerata i w step! Dzieło chował, szukał, gdzieby schować!

Ani ognia, ani chaty, Pusto, biało, głusz i śnieg, Tylko mignie słup pasiaty, Znowu wiorsta, znowu bieg!” Miejsca szukał, gdzie by je zakopać… Wszystko tak się wyjaśniło, aże Benedikt usiadł, spuścił nogi z wyrka. Jakże on wcześniej tego… Jak to ukazanie przegapił… No a niedawno… co to śpiewali z Lwem Lwowiczem?

Step dokoła, step Jamszczyk konie gna. Czuje bliską śmierć, W oku błyszczy łza.

No? Cóż to go w step zaniosło, jeśli nie ochota, by książkę schować? Toć o „bryłkę troszczył się zmarzniętą”.

Zanieś, proszę, wieść Drogiej żonie mej, Żem ze sobą wziął Całą miłość jej.

Jaką „miłość”? Książkę przecie! Co inszego można kochać, okrom książki?! Co?

„Żem ze sobą wziął”. Żonę prosi, żeby powiedzieć, żeby nie szukała… Bo się spostrzeże… To ci wiersz! Nie wiersz, tylko przypowieść! Pouczenie przystosowane do poziomu ludu!

Dlatego płakał Lew Lwowicz! Pewnie też zakopał i teraz nie może znaleźć! Oj, można się spłakać! Zaśpiewał i przypomniało mu się!

A jakie oni Benediktowi aluzyje robili? Benedikt do nich: „Nie macie to — powiada — książeczki do poczytania?”. A oni: „Abecadła nie znasz”. On im na to: „Jak to nie znam, jestem uczony!”. A oni mu: „Step dokoła, step”. Taka aluzyja. Przypowieść. Tam — powiadają — książki są zakopane. W domu nie trzymamy.

No tak. A gdzie u nas step? Step jest na południu… Ale czegóż tamten cięgiem powtarza: „Zachód nam pomoże”? A Nikita Iwanycz jemu: „W życiu — mówi — nie pomoże, powinniśmy sami”. To w końcu jak? Gdzie?

Teściowa zastukała do drzwi:

— Dzieci kąpiemy! Będziecie patrzeć?

— Nie przeszkadzać!!! — krzyknął przeraźliwie Benedikt, ręką machnął na odlew. — Drzwi zamknąć!!

— Ale kąpiel?

— Drzwi!!

Z myśli wytrąciła, trwamać! Benedikt pospiesznie się odziewał: siermięga, opończa, kaptur. Zbiegł po schodach, gwizdnął na niemrawego Nikołaja, żeby się zaprzęgał.

Poganiał niecierpliwie, przytupywał w saniach walonkiem. Obejrzeć horyzunt. Musowo trzeba obejrzeć horyzunt. Póki jeszcze skąpe światło zimowe nie zgasło — popatrzeć na cztery strony i obejrzeć horyzunt.

Do wieży strażniczej jechał Benedikt, gdzieżby indziej. Nigdy jeszcze na strażniczą wieżę nie właził, a i kto ludzika na nią wpuści? Zakazane gmaszysko, państwowe — tylko strażnicy i baszowie do wieży są dopuszczani, a dlaczego? Dlatego że widać z niej daleko, a to sprawa nie dla każdego, państwowa! Nie wolno zwykłemu ludzikowi w dal patrzeć: nie ta ranga! Może tam w dali wojsko jakoweś idzie? Może nieprzyjaciel podły po naszą świetlaną ojczyznę rękę wyciągnął, kijów naostrzył i na nas się wyprawił! Toż to sprawa państwowa! Nie wolno! Tylko że Benedikta nikt nie powstrzyma, skoro jest sanitarzem.