Выбрать главу

Znała wiele małżeństw starszych niż Brad i Pilar, które dopiero niedawno doczekały się potomstwa, ale pytała z prostej ciekawości, bo była dostatecznie blisko zaprzyjaźniona z Pilar. Zaskoczyło ją jej małżeństwo po tylu zdecydowanych deklaracjach po zostawania w stanie wolnym, może wobec tego i inne jej postanowienia uległy zmianie. Pilar jednak roześmiała się jej w nos.

– No, nie, o to nie musisz się martwić. Na mojej liście życzeń dzieci figurują na ostatnim miejscu i na razie nie planuję tego zmienić.

– Czego nie planujesz? – wtrącił się Brad, który akurat do nich dołączył i z zadowoloną miną otoczył ramieniem talię żony.

– Rezygnacji z pracy zawodowej. – Pilar na poczekaniu wymyśliła odpowiedź. Zdążyła już ochłonąć po wymianie zdań z matką, a obecność Brada działała na nią uspokajająco.

– A któż się tego po tobie spodziewał? – Brad potoczył dookoła zdziwionym wzrokiem. Nie przypuszczał, że ktokolwiek może w ogóle o coś takiego zapytać. Pilar cieszyła się opinią wyśmienitej prawniczki, w pełni oddanej swemu zawodowi. Nie wyobrażał sobie nawet, aby mogła rzucić pracę.

– Myślałam, że mogłaby dołączyć do grona sędziów – wywinęła się sprytnie Marina Goleni. Zresztą myślała o tym całkiem poważnie. Ktoś ją akurat odwołał, więc Pilar i Brad zostali przez chwilę sami, patrząc sobie w oczy.

– Kocham cię, moja pani Coleman – oświadczył. – Chciałbym móc ci powiedzieć, jak bardzo…

– Jeszcze zdążysz, całe życie przed nami. I ja cię kocham, Brad – wyszeptała.

– Gdybym musiał, poczekałbym jeszcze pięćdziesiąt lat, byle tylko cię dostać.

– Oj, wtedy moja mama naprawdę by się zmartwiła! – Pilar się roześmiała, a ten łobuzerski uśmiech jeszcze ujął jej lat.

– Czyżby twoja mama uważała, że jestem dla ciebie za stary? – Rzeczywiście, był tylko o kilka lat młodszy od swojej teściowej.

– Nie ty, tylko ja. Mama obawia się, że przyjdzie nam do głowy napłodzić niedorozwiniętych dzieci i przysporzyć jej pacjentów.

– Jakie to miłe z jej strony! To ci właśnie powiedziała? – Wydawał się lekko podenerwowany, ale nie chciał, by cokolwiek zakłóciło ten długo oczekiwany dzień w jego życiu.

– Tak. Pani Doktor uznała, że powinna mnie ostrzec.

– No, to nie wiem, czy zaprosimy ją na srebrne wesele! – za groził żartobliwie, całując żonę.

Tańczyli trochę ze sobą, a trochę z gośćmi. O północy dyskretnie opuścili towarzystwo, bo czekał na nich apartament w Biltmore.

– Szczęśliwa? – zagadnął, kiedy spoczęła przy nim na tylnym siedzeniu wynajętej limuzyny.

– Jeszcze jak! – Uśmiechnęła się promiennie. Ziewając, oparła głowę na ramieniu Brada, a stopy w białych atłasowych czółenkach na oparciu przedniego siedzenia. Nagle jakby coś sobie przypomniała. – O rany, nie pożegnałam się z mamą, a ona jutro z samego rana wyjeżdża!

Pani Doktor wybierała się do Los Angeles na kongres lekarzy. Pod tym względem ślub Pilar przypadł w dogodnym dla niej momencie.

– Tym razem akurat nie musiałaś. To twoje wesele i raczej ona powinna była przyjść do ciebie, pocałować cię na dobranoc i życzyć szczęścia.

Pilar wzruszyła ramionami. Dawno już przestała przykładać wagę do tego rodzaju gestów ze strony matki.

– Ja w każdym razie życzę ci szczęścia – dodał Brad, a ona po całowała go, czując, że ta chwila wystarczy jej za całe życie. Jego pragnęła ponad wszystko i – o dziwo – pożałowała nawet, że nie wyszła za niego wcześniej.

Nie myślała już o przeszłości ani o tym, jak skrzywdzili ją rodzice. Teraz liczył się tylko Brad i ich wspólna przyszłość. Przy najmniej ta najbliższa przyszłość, jaką ucieleśniała noc spędzona w Biltmore.

ROZDZIAŁ DRUGI

Tydzień po Święcie Dziękczynienia Diana miała już kupę roboty z artykułami do kwietniowego numeru. Zespół redakcyjny z jej magazynu szykował obszerne reportaże o dwóch domach w Newport Beach i jednym w La Jolla. Sama pojechała do San Diego, aby skontrolować zaawansowanie prac, ale już późnym popołudniem miała kompletnie dość. Lokatorzy domu należeli raczej do osób konfliktowych, właścicielce nie podobało się nic z tego, co dziennikarze u niej robili, a młoda, początkująca redaktorka, która miała przygotować materiał, wypłakiwała się na ramieniu Diany.

– Nie przejmuj się – uspokajała ją, choć sama znajdowała się na krawędzi wyczerpania nerwowego. Na domiar złego od południa nękał ją uporczywy ból głowy. – Jeśli zobaczy, że wyprowadziła cię z równowagi, zacznie zachowywać się jeszcze gorzej. Traktuj ją po prostu jak małą dziewczynkę, która chce dostać się na łamy naszego pisma, a ty masz jej w tym pomóc.

Ta przemowa niewiele jednak pomogła, gdyż niebawem fotografik wściekł się i zagroził, że rzuci wszystko i pójdzie sobie. Pod koniec dnia wszyscy mieli zszarpane nerwy, a najbardziej Diana.

Wróciła do hotelu Valencia i ledwo weszła do swojego pokoju, od razu, nie zapalając światła, padła na łóżko. Była zanadto zmęczona, aby rozmawiać z kimkolwiek, zjeść coś czy choćby się rozebrać. Nie miała nawet siły, by zadzwonić do Andyego. W końcu zdecydowała, że najpierw weźmie gorącą kąpiel, a później każe sobie przynieść do pokoju zupę. Od razu ją zamówiła, a dopiero potem weszła do łazienki.

Ledwo się rozebrała, zobaczyła to, czego najbardziej na świecie nie chciała widzieć – plamę krwi na majtkach. Co miesiąc modliła się, aby to się już nie pojawiało, a jednak stale wracało, mimo wysiłków jej i Andyego, aby zaszła w ciążę. Próbowali tak już od pół roku, ale nie skutkowało.

Na ten widok zamknęła oczy, spod powiek popłynęły łzy. Płakała jeszcze, wchodząc do wanny, bo nie rozumiała, dlaczego to, co przychodziło tak łatwo innym, choćby jej siostrom, jej się nie udawało.

Po kąpieli zadzwoniła do Andyego. Akurat wrócił do domu, bo miał w pracy zebranie, które późno się skończyło.

– Cześć, kochanie, jak ci dziś poszło? – Robił wrażenie zmęczonego. Postanowiła więc nie mówić mu o niczym, dopóki nie wróci, ale wyczuł smutek w jej głosie i sam zapytał, co się stało. – Coś nie tak?

– Nic, tylko ten dzień tak mi się dłużył… – Siliła się na obojętny ton, ale serce jej się krajało. Odnosiła wrażenie, jakby co miesiąc ktoś umierał i wciąż od nowa przeżywała żałobę.

– Oj, to chyba coś więcej. Masz kłopoty z ekipą czy z właścicielami domu?

– No, niby nic wielkiego, tylko ta baba jest strasznie upierdliwa, fotografik już dwa razy groził, że zwinie majdan, ale w naszym fachu to normalka.

– Więc o co chodzi? O czym mi jeszcze nie powiedziałaś?

– Widzisz… znowu mam okres. To takie przygnębiające… – Jej oczy znów wypełniły się łzami, ale Andy zdawał się tym nie przejmować.

– I cóż takiego się stało? To tylko znaczy, że musimy próbować do skutku. Przecież jesteśmy ze sobą dopiero pół roku, a niektórzy ludzie czekają na dziecko rok albo i dwa. Nie zamartwiaj się tak, odpoczywaj i baw się dobrze. Kocham cię, głuptasku! – Było mu przykro, że Diana każdego miesiąca wpada w taką panikę, ale nie przypuszczał, aby działo się coś złego. Możliwe, że szkodziła im stresująca praca. – Może w przyszłym miesiącu w odpowiednim czasie wyjedziemy gdzieś na parę dni? Oblicz sobie, kiedy to ma być i powiedz mi.

– Kocham cię, Andy! – Uśmiechnęła się przez łzy. Kochany chłopak, jak on potrafił ją pocieszać. – Żebym to ja umiała tak się wyluzować! Chyba powinnam pójść do specjalisty, a przynajmniej spytać Jacka, co o tym myśli.