Выбрать главу

– A ten adwokat, u którego przedtem byliśmy, gwarantował nam, że odzyskamy Jeanne-Marie w ciągu pół roku! – wybuchnęła Emily.

Pilar nie chciała już jej przypominać, że odzyskanie w żadnym wypadku nie może wchodzić w grę, gdyż nigdy nie mieli dziecka u siebie. – W takim razie wydaje mi się, że nie postępował z wami uczciwie.

Im się chyba też tak wydawało, w przeciwnym razie nadal korzystaliby z jego usług. Przytaknęli i powtórnie spojrzeli po sobie zdesperowanym wzrokiem. Determinacja i rozpacz widoczna była u nich gołym okiem.

Pilar i Brad mieli znajomych, którzy również za wszelką cenę chcieli mieć dzieci. Zjeździli nawet Honduras, Koreę, Rumunię w poszukiwaniu maluchów do adopcji, ale żadne z nich nie po pełniło takiego głupstwa jak Robinsonowie, którzy podjęli ryzyko i przegrali, o czym dobrze wiedzieli.

Pilar rozmawiała z Robinsonami jeszcze przez chwilę, po czym zapewniła ich, że chętnie zajmie się tą sprawą, jeśli tylko obdarzą ją zaufaniem. Spróbuje znaleźć podobne przypadki, aby się na nie powołać jako na precedensy. Małżonkowie oświadczyli, że zadzwonią do niej, kiedy się zdecydują. Tłumaczyli, że chcieliby jeszcze raz przemyśleć całą sprawę, ale Pilar wiedziała, że już do niej nie wrócą. Prawdopodobnie udadzą się do jej kolegi po fachu, który obieca im złote góry, czego ona nie chciała i nie mogła zrobić.

Myślała o nich jeszcze przez chwilę, kiedy wyszli z jej biura. Wyglądali na zagubionych, a równocześnie bardzo spragnionych dziecka, którego nigdy nie widzieli. W ich wyobraźni przybrało ono postać konkretnej dziewczynki o imieniu Jeanne-Marie, którą znali i kochali, a przynajmniej tak sobie wmawiali. Pilar nie potrafiła tego zrozumieć, ale było jej przykro, że nie mogła im pomóc. Zamyśliła się nad tą sprawą i właśnie tęsknie spoglądała przez okno, gdy przez drzwi jej gabinetu wsadziła głowę koleżanka, Alicja Jackson. Uśmiech na jej twarzy natychmiast ustąpił miejsca zdziwieniu.

– Ach, to chyba jakiś ciężki przypadek! Nie widziałam cię takiej, odkąd broniłaś tego faceta oskarżonego o morderstwo. A ci kogo załatwili?

Pilar uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych dni. W tym samym zespole adwokackim pracował także Bruce Hemmings, który potem ożenił się z Alicją i dochowali się dwojga dzieci. Pilar przyjaźniła się z Alicją, ale nie zwierzała się jej ze wszystkiego tak, jak Marinie. Natomiast świetnie im się razem pracowało.

– Nic z tych rzeczy, tam nie było żadnej mokrej roboty – od powiedziała, zapraszając Alicję, aby weszła i usiadła. – To taka dziwna sprawa…

Pokrótce streściła przypadek Robinsonów, na co koleżanka tylko potrząsnęła głową.

– Nawet nie próbuj stwarzać precedensu. Żaden sędzia nie przyzna im niczego więcej niż prawo do odwiedzin. Ted Murphy prowadził w zeszłym roku podobną sprawę i tam też matka zastępcza w ostatniej chwili odmówiła oddania dziecka. Sprawa oparła się o Stanowy Sąd Najwyższy i ojciec uzyskał prawo do łącznego sprawowania opieki, ale dziecko pozostało u matki, a on mógł je tylko odwiedzać.

– Pamiętam, ale ci ludzie tak mnie wzruszyli… – przyznała niechętnie Pilar.

– Tylko w jednym przypadku sędzia nie stanął po stronie matki zastępczej – przypomniała sobie Alicja. – Było to wtedy, kiedy wszczepiono jej komórkę jajową pochodzącą od matki-dawczyni. Nie pamiętam, gdzie to miało miejsce, ale mogę sprawdzić. W każdym razie sędzia stanął na stanowisku, że między biorczynią a zarodkiem nie istniały więzy krwi, więc orzekł, że ma oddać dziecko biologicznym rodzicom. Jednak w sprawie, o której mówisz, okoliczności nie działają na korzyść powoda. Musiał być zupełnym idiotą, żeby zawierać taką transakcję z małolatą!

– Wiem, ale ludzie często popełniają głupstwa, jeśli za wszelką cenę chcą mieć dzieci.

– I ty mnie to mówisz? – jęknęła Alicja, rozsiadając się wygodniej. – Przecież sama przez dwa lata poddawałam się takiej kuracji hormonalnej, że o mało się nie wykończyłam. Rzygałam jak kot, jakby to była chemioterapia, ale za to doczekałam się dwóch wspaniałych chłopaków. Uważam, że warto było trochę pocierpieć.

Tak, ale ona przynajmniej doczekała się upragnionych dzieci, a cierpienia Robinsonów pozostały bez nagrody. Cóż z tego, że obdarzyli dziewczynkę imieniem Jeanne-Marie, jeśli jej nigdy nie widzieli i wątpliwe było, czy zobaczą! Pilar nie mogła się po wstrzymać, by nie zapytać:

– Jak sądzisz, Ali, dlaczego ludzie potrafią tyle znieść, byle tylko mieć dzieci? Nie gniewaj się, wiem, że twoi chłopcy są cudowni, ale gdybyś ich nie miała, czy byłaby to wielka tragedia?

– Dla mnie i dla Brucea tak – oświadczyła cicho, lecz stanowczo Alicja. – Myśmy zawsze chcieli stworzyć prawdziwą rodzinę. Nie każdy ma taką odwagę jak ty.

Alicja zawsze podziwiała Pilar za jej niewzruszoną pewność, z jaką obstawała przy swoich przekonaniach.

– O jakiej odwadze mówisz?

– No, bo ty, jeśli nie chciałaś mieć dzieci, to ich po prostu nie miałaś i ułożyłaś sobie życie tak, jak tego pragnęłaś. Natomiast większość ludzi boi się przyznać do tego, bo uważa, że wypada mieć dzieci. No więc wydają je na świat, a po cichu nienawidzą. Nie masz pojęcia, ile takich matek spotkałam przy okazji działalności w szkole, harcerstwie czy na kursach karate. Te osoby naprawdę nie lubiły swoich dzieci i w życiu nie powinny były ich mieć.

– Tacy byli moi rodzice i to właśnie utwierdziło mnie w moich przekonaniach. Nie chciałam, aby moje dziecko musiało przejść przez to co ja. W domu czułam się zawsze intruzem, smarkulą zawadzającą ogromnie zajętym rodzicom, których nie stać było na to, by porozmawiać ze mną od czasu do czasu, czy w ogóle mnie kochać.

– Och, Pilar, ty na pewno nie byłabyś taką okropną matką! Może teraz, kiedy wyszłaś za Brada, powinnaś to sobie jeszcze raz przemyśleć?

– No wiesz, w moim wieku? – Pilar parsknęła śmiechem. A w ogóle, co to kogo obchodzi, czy ona i Brad zamierzają mieć dziecko?

– Mogłabyś się zająć swoją gospodarką hormonalną! – Alicja aż podniosła się z miejsca i przechyliła do koleżanki przez biurko. Wiedziały, że nawet najbardziej brutalna szczerość nie była w stanie zaszkodzić ich przyjaźni. – Przy twoim szczęściu na pewno zaskoczysz od pierwszego razu. I nie udawaj starej babci, bo nie zaimponujesz mi wiekiem. Czterdzieści dwa lata, wielkie mi co!

– To miłe z twojej strony, ale chyba oszczędzę sobie tego kłopotu. I Bradowi też, bo wyobrażam sobie, jaki byłby oszołomiony!

Uśmiechnęła się i popatrzyła na zegarek. Umówiła się z pasierbicą na lunch, więc musiała się pospieszyć, żeby zdążyć.

– Może chcesz, żebym dowiedziała się czegoś więcej o matkach zastępczych? – Alicji zawsze dobrze szło zbieranie materiałów. – Mam akurat trochę wolnego dziś po południu i jutro rano.

– Dziękuję, ale szkoda twojego czasu. Nie przypuszczam, by się jeszcze odezwali. Wątpię nawet, czy będą próbowali walczyć o prawo do odwiedzin. Ludzie tego pokroju chcą mieć wszystko albo nic. Może się mylę, ale podejrzewam, że znajdą sobie tańszego adwokata, który obieca im, że wszystko załatwi, a przy dobrych układach i tak skończy się najwyżej na prawie do odwiedzin.

– W porządku, ale gdyby zadzwonili, daj mi znać.

– Chętnie, i dziękuję, że chciałaś pomóc.

Wymieniły pożegnalne uśmiechy i Alicja wróciła do swego biura po przeciwnej stronie holu. Miała mniej pracy niż Pilar, nie była też tak zaangażowana w to, co robiła, lubiła natomiast ciekawe przypadki prawne. Traktowała je jak przedmiot badań naukowych, na co miała czas, gdyż pracowała w niepełnym wymiarze godzin. Dwa dni w tygodniu spędzała w domu z dziećmi, co bynajmniej nie przeszkadzało Pilar, bo Bruce, mąż Alicji, pracował znacznie więcej, niż musiał, a poza tym każdemu z nich odpowiadał inny styl pracy.