Выбрать главу

– Tak czy siak, miałby problemy, bo to nie są łatwe sprawy. Pamiętasz precedens „Baby M”? Mógłbym ci przytoczyć więcej takich przykładów. Nie wydaje mi się, aby matki zastępcze były dobrym rozwiązaniem.

– Dla niektórych owszem.

– Dlaczego? Czy nie mogliby zwyczajnie adoptować dzieci? Brad lubił rozmawiać z Pilar na tematy zawodowe, choćby miał się z nią spierać. Przypominało mu to lata, kiedy w sali rozpraw zajmowali miejsca po przeciwnych stronach stołu sędziowskiego. Zawsze cenił ją jako przeciwnika, więc chwilami żałował tamtych czasów.

– Nie wszyscy kwalifikują się na rodziców adopcyjnych. Nie którzy są za starzy, mają za niskie dochody, a i o dzieci do adopcji nie tak łatwo. Poza tym niektórym kandydatom na ojców za leży, aby dziecko było przez nich spłodzone. Ta kobieta, która dziś była u mnie, wręcz czuła się winna, że to z jej winy są bez dzietni!

– Myślisz, że jeszcze się odezwą?

– Nie przypuszczam, bo powiedziałam im szczerze, co myślę o tej sprawie, a im się to chyba nie spodobało. Nie ukrywałam, że postępowanie może się przewlekać, a ja nie mam na to wielkiego wpływu. Nie chciałam stwarzać złudnych nadziei, żeby nie przysparzać im cierpień.

– A co ci szkodzi, niech sobie marzą! – Roześmiał się, ale był zadowolony, że Pilar zawsze stara się postępować uczciwie.

– Musiałam być z nimi szczera. Oni tak rozpaczliwie pragną tego dziecka, chwilami aż trudno mi było ich zrozumieć.

Prawdę mówiąc, nie rozumiała także wielu innych rzeczy. Na przykład wylewnie manifestowanej radości Nancy z jej odmiennego stanu. Patrząc na nią, czuła się, jakby zaglądała z zewnątrz przez okno do czyjegoś rzęsiście oświetlonego mieszkania. Owszem, podobało się jej to, co tam widziała, ale nie czuła się z tym miejscem w żaden sposób związana. Przyjemność z posiadania dziecka była dla niej czymś kompletnie obcym. – Coś się tak zamyśliła? – zagadnął wesoło Brad, wyciągając do niej rękę przez stół.

– Bo ja wiem? Może na stare lata zaczynam filozofować? Czasem wydaje mi się, że zaczynam się zmieniać, co mnie trochę przeraża.

– Czyżby małżeństwo tak na ciebie działało? Jeśli tak, to i ja się zmieniłem. Czuję, że ubyło mi jakieś pięćdziesiąt lat!

W rzeczywistości skończył właśnie sześćdziesiąt dwa, ale i tak wszyscy pracownicy sądu zazdrościli mu kondycji. Przyjrzał się Pilar i dodał już poważniejszym tonem:

– A na jakiej podstawie sądzisz, że się zmieniasz?

– Czy ja wiem? – Nie mogła przecież powiedzieć mu o ciąży Nancy. – Jadłam dziś lunch z koleżanką, która spodziewa się dziecka. I nie masz pojęcia, jak się z tego cieszyła.

– A to jej pierwsze dziecko? – Kiedy przytaknęła, dodał: – No, to nie dziwię się, że tak to przeżywa. Każde dziecko jest cudem natury, choćby dziesiąte z rzędu. Nawet jeżeli na początku nie byłabyś tym zachwycona, same narodziny zawsze są jedyne w swoim rodzaju. A co to za dziewczyna?

– Pracuje u nas w kancelarii. Tak się złożyło, że spotkałam ją niedługo po wyjściu tych ludzi, którzy tak pragnęli dziecka, że aż posunęli się do czynów sprzecznych z prawem. Powiedz mi, skąd oni mogą wiedzieć, że tak bardzo potrzebują tego dzidziusia? Przecież to zobowiązanie na całe życie, z którego się nie można wycofać. Dlaczego ludzie robią takie rzeczy?

– Myślę, że to zupełnie naturalne i nie ma po co zadawać tylu pytań. Pewnie tobie łatwiej, bo wymigałaś się od tego.

Przez wszystkie lata, odkąd się poznali, Pilar nigdy nie wyrażała chęci posiadania dziecka. Jemu to nie przeszkadzało, bo miał własne. Oboje żyli pracą i swoimi zainteresowaniami, mieli własne grona przyjaciół, podróżowali do Los Angeles, Nowego Jorku czy Europy, ilekroć znaleźli na to czas i ochotę. Dziecko, nawet jeśliby nie uniemożliwiło, to na pewno utrudniło im taki tryb życia, ale Brad wiedział, że Pilar nigdy nie tęskniła za macierzyństwem.

– Skąd wiesz, że się wymigałam? – Spojrzała na niego przez stół.

– Czy to znaczy, że chcesz mi coś powiedzieć, Pilar? – zapytał ostrożnie, zaskoczony tym, co dostrzegł w jej spojrzeniu. Odczytał to jako pewien niedosyt, jakby poczucie niespełnienia. Trwało to jednak tylko chwilę. Doszedł więc do wniosku, że musiała być po prostu zmęczona.

– Chciałam ci powiedzieć, że pewnych rzeczy nie rozumiem. Ani tego, co tacy ludzie czują, ani dlaczego ja tego nigdy nie czułam.

– Może jeszcze poczujesz? – podsunął delikatnie, ale tym razem Pilar parsknęła śmiechem.

– Rzeczywiście, pewnie kiedy stuknie mi pięćdziesiątka! Myślę, że nawet teraz jest na to za późno. – Przypomniała sobie przestrogi matki.

– Wcale nie, jeślibyś naprawdę tego chciała. Natomiast ze mną to zupełnie co innego. Na urodziny naszego dzidziusia musiałabyś kupić mi w prezencie fotel na kółkach i aparat słuchowy.

– Też masz pomysły! – obruszyła się, ale perspektywa posiadania dziecka wydała się jej absolutnie nierealna. Wiadomość o ciąży Nancy raczej ją przestraszyła. A jednak pierwszy raz w życiu odczuła lekki niepokój, jakby słabiutki dyskomfort i wrażenie pewnego niedosytu. Zaraz jednak przypomniała sobie, co w życiu osiągnęła i skarciła sama siebie za głupie myśli.

ROZDZIAŁ TRZECI

W rodzinie Goodeów zawsze wystawnie świętowano Boże Narodzenie. Co roku przyjeżdżali Gayle i Jack ze swoimi trzema córkami, ponieważ rodzice Jacka już nie żyli. Samanta z Seamusem i dwojgiem dzieci również wolała spędzać święta u matki, gdyż rodzina Seamusa mieszkała w Irlandii, zresztą on chętnie odpoczywał w Pasadenie w towarzystwie teściów i szwagierek. W tym roku dołączyli także Diana z Andym. Wszyscy dobrze się bawili, ale przy nakrywaniu stołu do wieczerzy wigilijnej Gayle rzuciła Dianie spojrzenie, którego ta zawsze nienawidziła. W ten sposób patrzyła na nią, kiedy wiedziała, że Diana dostała zły stopień lub przypaliła ciasteczka, które miała zabrać na zbiórkę harcerską. Spojrzenie to oznaczało: „Znowu coś spieprzyłaś?”. Na szczęście nikt poza nimi dwiema tego nie dostrzegł, a Diana udawała, że nie rozumie, o co chodzi, i pracowicie składała serwetki.

– No i jak? – Gayle w końcu nie wytrzymała. Czyżby jej siostra była aż tak głupia, że nie pojmowała wyraźnych aluzji? Jednak Samanta patrzyła już na nią z niepokojem, obawiając się kłótni w święta, więc Gayle zapytała wprost: – Jesteś już w ciąży?

Diana poczuła się tak, jakby rzeczywiście dostała zły stopień, więc drżącą ręką ułożyła ostatnią koronkową serwetkę na jednym z talerzy używanych tylko w święta. Pośrodku stołu siostry ustawiły wielki bukiet czerwonych tulipanów, wszystko razem wyglądało prześlicznie.

– Jeszcze nie. Jakoś nie mieliśmy czasu, byliśmy tacy zajęci… Oczywiście, za nic w świecie nie przyznałaby się siostrze, że przez ostatnie pół roku oboje z Andym dopasowywali swoje współżycie do jej cyklu jajeczkowania.

– Czym zajęci? Robieniem kariery? – Gayle prychnęła pogardliwie, jakby uważała pracę zawodową Diany za coś wstydliwego. Według niej prawdziwe kobiety powinny siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. – W ten sposób nigdy nie zapełnisz takiej wielkiej chałupy jak twoja. Lepiej bierz się do roboty, mała, bo czas ucieka!

Komu ucieka, temu ucieka – myślała Diana. Niby do czego miała się tak spieszyć, a w ogóle to co Gayle do tego? Przewidywała, że podczas świąt w domu narazi się na wścibskie uwagi siostry i zawczasu próbowała namówić Andyego, aby tegoroczne Boże Narodzenie spędzić u jego rodziny. Tego niestety nie dało się zrobić, ponieważ Andy nie mógł oddalać się od swojej firmy, a gdyby zostali w Los Angeles i nie odwiedzili jej rodziców – ci obraziliby się śmiertelnie.